wtorek, 30 listopada 2021

Stosikowe losowanie grudzień 2021

 


Anna wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 5 książek) - 3
Agnes wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 3 książki) - 1
Maniaczytania wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 60 książek) - 6
Guciamal wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1220 książek) - 6
ZwL wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 22 książki) - 17
McDulka wybiera numer książki dla Anny (w stosie 282 książki) - 88

poniedziałek, 29 listopada 2021

"Latarnicy" Emma Stonex

 


Tak się ciekawie złożyło, że skończyłam czytać tę książkę w dniu jej polskiej premiery i tym sposobem okazało się, że czytam nowość na polskim rynku, i to najświeższą nowość. Przyznam jednak, że wolałabym czytać tę powieść po polsku, bo moja znajomość angielskiego została wystawiona na najwyższą próbę. Stonex bowiem operuje wyśmienicie językiem, wykorzystując wszystkie jego aspekty: od liryzmu w opisach po dialekty w dialogach. Do tego utyka w narracji mnóstwo tropów, sygnałów, które nie powinny umknąć uwadze czytelniczki/czytelnika.

Ta powieść zasadza się na tajemniczej historii z początku XX wieku, kiedy to obsługa pewnej położonej u wybrzeży Hybryd latarni tajemniczo znika. Nigdy nie udało się wyjaśnić przyczyn owego zaginięcia, co więcej stało się ono przyczynkiem do najdziwniejszych spekulacji. Stonex przenosi akcję na wybrzeże Kornwalii do latarni morskiej, która może przyprawić o klaustrofobię. Wybudowana na niewielkiej skale nie daje żadnej możliwości manewru - można przemieszczać się tylko wewnątrz budowli i na niewielkim balkoniku. Co więcej przybycie do latarni zależy od warunków pogodowych, które bardzo często to uniemożliwiają przybicie do smaganych falami skał. To właśnie z tej latarni tajemniczo ginie trójka pracowników - Arthur, Bill i Vince. 

Stonex rekonstruuje wydarzenia przed zaginięciem, szkicując swoisty dziennik przebywania w latarni. Mężczyźni wymieniani są co pewien czas i odliczają dni do opuszczenia budowli. Sceny z życia wewnątrz latarni pełne są napięcia, mężczyźni krążą wokół własnych myśli, rozważają problemy, które pozostawili na lądzie, żyją w niepewności. Równocześnie ich partnerki na lądzie zmagają się z własnymi demonami - to mogą być wydarzenia z przeszłości, ale i problemy dnia codziennego. Autorka świetnie szkicuje to uwikłanie w samotności - krążenie wokół tych samych myśli, obracanie ich, zgorzknienie, niemożność komunikacji, zwątpienie. Elementem przyciągającym uwagę czytelniczek/czytelników będą natomiast liczne retrospekcje - to tutaj będziemy szukać przyczyn zniknięcia mężczyzn, a tropów będzie coraz więcej. Jak się okazuje, u każdego z nich można wyłuskać coś, co takie zniknięcie mogłoby spowodować. Ta płaszczyzna, powiedzmy psychologiczna, jest tu najciekawsza. Stonex koncentruje się na rozważaniach a temat straty - to może być utrata fizyczna, ale i psychiczna, utrata ukochanego człowieka lub uczucia. Każdy z bohaterów inaczej sobie z nią radzi lub nie radzi. Rezultatem prawie zawsze jest samotność - ta psychiczna, ale także ta namacalna. Oczywistym jest, że dotyka ona latarników, ale w nie mniejszym stopniu dotyczy żon i rodzin pozostawionych na lądzie. Mieszkają one tak, że w zasięgu wzroku mają latarnię, która jest na pozór bardzo blisko, ale nie sposób dojrzeć ojca czy męża, który w niej pracuje. 

Instytucja wybierająca i wysyłająca mężczyzn do pracy w latarniach bardzo drobiazgowo bada ich przeszłość i zdolności psychiczne do przebywania w zamknięciu przez dłuższy czas oraz do adaptacji do życia z innymi osobami na małej przestrzeni. Mimo to demony z przeszłości w pewien sposób dogonią każdego z nich. Kluczową będzie tu teraz zdolność do radzenia sobie z nimi. 

Latarników można odczytywać i rozważać na wielu płaszczyznach. Może to być powieść czysto rozrywkowa z kategorii mystery, może to być powieść o sile natury, w tym przypadku morza, może to być powieść o życiu latarników zanim zautomatyzowano latarnie morskie, a może to być także powieść o samotności i stracie. Podobnie będzie z szóstką głównych bohaterów - każda z tych postaci ma inny bagaż i, jak było widać na moim klubie książkowym, może w różnych sposób zaciekawić, a jej motywacja zostać odczytana na wiele sposobów. 

Mimo to ta powieść nie znajdzie się w poczcie moich ulubionych - spory wpływ na to ma język i moja świadomość niedoskonałości w odczytywaniu oryginału. Zwróciłabym jednak także uwagę na słabszy początek - Stonex bardzo powoli wprowadza w tę powieść, co może znużyć czytelnika. 

Moja ocena: 4/6

Emma Stonex, Lamplighters, 368 str., Picador 2021.

niedziela, 28 listopada 2021

"Żałobnica" Robert Małecki


Kryminały Roberta Małeckiego poznałam kilka lat temu dzięki akcji czytaj.pl i dzięki tej samej akcji w tym roku wysłuchałam Żałobnicy. To powieść, która odbiega tematycznie i stylistycznie od cyklu o Bernardzie Grossie, potrafi jednak uwieść swoją atmosferą.

Główna bohaterka to młoda i niezwykle piękna wdowa. Jej mąż i nastoletnia pasierbica zginęli w wypadku na przejściu kolejowym. Dróżniczka zasłabła i nie opuściła na czas szlabanów. Wzburzony kłótnią Piotr i niemniej zła Roksana nie zauważyli nadjeżdżającego pociągu. Tytułowa żałobnica, czyli Anna, pozostaje sama, dziedziczy dobrze prosperującą firmę, piękny apartament, ale także mnóstwo problemów. Odkrywa bowiem, że od dawna śledził ją detektyw. Anna ma się czego obawiać - na spadek czyha szwagierka i teście, a ona sama skrywa wielką tajemnicę z przeszłości, którą zna tylko jedna osoba. Okazuje się jednak, że każda tajemnica kiedyś wyjdzie na jaw.

Małecki stworzył powieść zupełnie odmienną od dotychczasowych cykli. Tu główną bohaterką jest kobieta, nie ma zbrodni, nie ma śledztwa, nie ma samotnego komisarza. Jest natomiast skrupulatnie budowana atmosfera lęku, tajemnicy i smutku. Małecki sprawnie włada pisarskim piórem i potrafił stworzyć bardzo atmosferyczną powieść. Nie jest to jednak rzecz trzymająca w napięciu, akcja Żałobnicy toczy się niespiesznie, a autor zręcznie przerzuca czytelniczkę/czytelnika między przeszłością a teraźniejszością. To sprytny, choć nie nowatorski zabieg, który potrafi zaciekawić. Te dwie przeplatające się płaszczyzny spełniają podobną rolę do kryminalnych zwrotów akcji. Należy czytać uważnie, odczytywać sygnały i tropy, które pozwalają zrozumieć motywację działań głównej bohaterki. 

Autor kreując postać żałobnicy, nie próbuje stworzyć osoby lubianej, sympatycznej. Narracja pierwszoplanowa pozwala odkryć wszystkie myśli  kobiety, także te nienawistne, czyniące ją niezbyt sympatyczną, ale zarazem bardzo ludzką. Zwyczajną. Nie trzeba rozumieć motywacji jej działań, zresztą nie znając jej przeszłości, trudno wykazać wyrozumiałość, by chcieć dowiedzieć się o jej życiu więcej. 

To nie jest porywająca książka, dość przeciętna, ale dzięki atmosferze i sprawnemu pióru pisarza potrafi wciągnąć.

Moja ocena: 3/6

Robert Małecki, Żałobnica, 382 str., Wydawnictwo Czwarta Strona 2020.

piątek, 26 listopada 2021

"Turbulencje" David Szalay


Turbulencje przeczytacie w jeden dzień, co ja mówię, w kilka godzin. I pewnie po kilku dniach zapomnicie już poszczególne historie opisane przez Szalaya, ale to nic! Nie dziwcie się teraz, że zachęcam was do sięgnięcia po książkę, która umyka szybko z pamięci. Takie jest bowiem jej założenie, moim zdaniem oczywiście. Zapamiętacie natomiast konstrukcję tej powieści i jej ogólne przesłanie.
Otóż autor opisuje w krótkich rozdziałach wyrywki z życia kilkunastu osób. Każdy rozdział zatytułowany jest symbolami dwóch lotnisk, a akcja może się dziać w samolocie, może być z nim powiązana, może tyko do danego lotu nawiązywać. Natomiast poszczególni bohaterzy to swoista reakcja łańcuchowa, w każdym kolejnym rozdziale poznajemy w tle następnego bohatera, którego życiu przyjrzymy się przez chwilę. Mikrochwilę nawet. Uchwycimy moment trudny, który ma szansę zmienić całkowicie bieg życia danej osoby. Ale wcale się tak stać nie musi. 

Najciekawsze jest jednak w tej książce to, jak patrzymy na bohaterów. Gdy pojawiają się w tle poprzedniego opowiadania, nasz mózg automatycznie te postaci szufladkuje: tyran, zagubiona, nieśmiała, dziwna, świrnięta, chora, piękna, brzydka, ciekawa, nudna. Szalay pozwala nam dekonstruować ten obraz. Okazuje się bowiem, że konkretne zachowanie może być wynikiem nieznanej nam turbulencji w życiu danej osoby. Szalay pozwala nam poznać ten sekret, zrozumieć i zastanowić się na tym, jak często i jak mimowolnie wydaje się opinie o innych osobach. I właśnie to przesłanie bardzo do mnie trafiło. Jak pisałam, poszczególne opisane w książce losy mi umkną, ale wrażenie pozostanie. 

Bardzo podobała mi się ta książka, co więcej jest to powieść, do której być może wrócę, a przynajmniej do kilku z rozdziałów. Jeśli planujecie jej lekturę, to zachęcam do wersji papierowej, bo to książka, w której na pewno nie raz będziecie kartkować wstecz. Polecam!

Moja ocena: 5/6

David Szalay, Turbulencje, tł. Dobromiła Jankowska, 144 str., Wydawnictwo Pauza 2020.

środa, 24 listopada 2021

"Co dzień zawdzięcza nocy" Yasmina Khadra

 


Na moje pierwsze spotkanie z literaturą Algierii wybrałam powieść Yasminy Khadry - pisarza dość znanego i tłumaczonego na wiele języków, mając nadzieję na bliższe poznanie algierskiej kultury. Mój wybór był słuszny, powieść jest bardzo głęboko osadzona w realiach, a jej akcja rozpoczyna się w latach 30. XX wieku i trwa aż do współczesności. 

Głównym bohaterem jest Younes/Jonas, którego poznajemy jako kilkuletniego chłopca. Rodzina Younesa klepie biedę, nieszczęśliwy splot okoliczności, ale także zależność od kolonizatorów doprowadziły do takiego stanu. Ojciec chłopca stracił wszystko i widzi, jak ostatnia szansa na dobre plony także zostaje stracona w pożarze. Wtedy rodzina wyrusza do Oranu w nadziei na odmianę losu. Oczywiście ojciec nie jest świadomy, że w Oranie będzie jednym z wielu nieszczęśników bezskutecznie szukających dobrej pracy. Ulokowana w koszmarnych warunkach żona stara się związać koniec z końcem, opiekując się niepełnosprawną córką, podczas gdy ojciec spędza całe dnie na próbie zapewniania rodzinie bytu. Na przeszkodzie, oprócz braku pracy w mieście, stoi mu także własna duma. Nie jest on w stanie przyjąć pomocy brata - aptekarza, a nawet kilku groszy od syna, który z dumą próbował pomóc rodzinie własną pracą. Prędzej czy później ojciec będzie musiał przełknąć dumę i oddać syna na wychowanie bratu. Tam Younes ma szansę na inne życie - wuj ożenił się z potomkinią francuskich kolonialistów i prowadzi dostatnie życie. Chłopiec dostanie nowe ubrania, odpowiednie pożywienie, ale i dostęp to edukacji, a także nowe imię. Od tej chwili będzie Jonasem, który odnajdzie przyjaciół wśród francuskich dzieci.

Powieść Khadry to historia życia Jonasa - jego niespełnionej miłości, ale także jego przyjaźni. Trzej jego najbliżsi przyjaciele wprawdzie wywodzą się z rodzin francuskich, mają jednak inne tło społeczne, różne wychowanie i pochodzenie. Jonas natomiast zawsze żyje na krawędzi między arabskim pochodzeniem, a francuskim otoczeniem. Tłem historii Jonasa są wydarzenia historyczne - II wojna światowa, której macki dotrą także do Algierii, a przede wszystkim ruch wyzwoleńczy i walka o niepodległość. Powieść utrzymana jest w bardzo nostalgicznym tonie - wiele tu opisów przyrody, miast, zwykłego, codziennego życia zarówno ze strony arabskiej jak i francuskiej. Nostalgia ta dotyczy utracenia tego, co zbudowało wiele pokoleń Francuzów, ale także arabskiej, nomadzkiej przeszłości. Khadra nie dzieli, nie zajmuje stanowiska, jest raczej świadkiem historycznego biegu wydarzeń. Sama postać Younesa jednak nie będzie potrafiła zyskać sympatii czytelniczki czy czytelnika. Mimo ogromu jego rozważań i myśli bardzo trudno uchwycić jego charakter i zrozumieć motywację konkretnych działań. Począwszy od nikłego pragnienia odwiedzania matki i siostry, a na całkowitej bierności skończywszy. I nie mam tu na myśli wątku miłosnego, który nie odgrywa tu nawet wiodącej roli, ale męską przyjaźń. Mimo wielu przytyków chłopiec akceptuje swoich przyjaciół, co jest zrozumiałe, ale jego zachowanie jako dorosłego mężczyzny już zupełnie nie. Younes zawsze jest odmienny i nie burzy się w okresach odrzucenia, co więcej na końcu powieści wydaje się o nich zupełnie nie pamiętać. To człowiek, który boi się podejmowania decyzji, płynie z nurtem i cierpi w milczeniu - brakuje mi jednak motywacji takiego postępowania. Mimo tak wielu stron o jego przemyśleniach, trudno wysnuć jakiekolwiek wnioski na temat rzeczywistego stosunku chłopca do przybranych rodziców, przyjaciół czy algierskiej rewolucji. Bardzo szkoda, że autor stworzył takiego bohatera, bo to skądinąd dobra i ciekawa powieść, a bardziej wyrazista postać na pewno dodałaby jej kolorytu. 

Mimo to nie żałuję czasu poświęconego lekturze, a czytałam tę książkę długo, bo faktycznie sporo dowiedziałam się o budzącej się algierskiej państwowości, ale także o zwykłym życiu na tym obszarze. 


Moja ocena: 4/6

Yasmina Khadra, Die Schuld des Tages an die Nacht, tł. Regina Keil-Sagawe, 348 str., Ullstein Verlag 2010.

wtorek, 23 listopada 2021

"Dziobak literatury. Reportaże latynoamerykańskie" red. Beata Szady

 


Już dość dawno temu poznawałam literaturę wszystkich krajów Ameryki Południowej, co nie oznacza oczywiście, że nadal nie sięgam chętnie po książki z tego kontynentu. Dziobak literatury jest pierwszą pozycją, na którą się zdecydowałam w ramach programu czytaj.pl. Reportaż zawsze jest dla mnie świetnym sposobem na poznawanie innych światów, spojrzeniem na wycinek życia innych ludzi w innym mikrokosmosie. Największą siłą tej książki nie są jednak same reportaże, dzięki którym czytelnik ma okazję na chwilę wskoczyć do Peru, Urugwaju, Wenezueli, Meksyku czy Chile, ale wprowadzenie i komentarze Beaty Szady. Szady umiejscawia te teksty w kontekście kulturowym i społecznym. Dostajemy więc sporą dawkę wiedzy na temat południowoamerykańskiego reportażu w ogóle. Szady szkicuje okoliczności powstania, rozwój i charakterystykę, tłumacząc przy okazji tytułowe określenie tej formy literackiej. 

O ile sam wstęp stawia na informacje dość ogólne, to przed każdy reportażem redaktorka wprowadza czytelnika w konkretny temat, ale także nakreśla portret autora. Tak dogłębne umiejscowienie tekstów w wielu kontekstach pozwala czytelni(cz)kom szybciej i płynniej zagłębić się w tekst i naturalnie dużo lepiej go zrozumieć. 

Same reportaże są różne, poruszają tematy bardzo odmienne i odzwierciedlają styl poszczególnych autorów. Na pewno każdy czytelnik czy czytelniczka inaczej je odbierze i wyselekcjonuje te, które poruszyły go/ją najbardziej. Nie powiem, że teksty są nierówne, bo trudne je porównywać, a także oceniać zdolności literackie poszczególnych autorów. Tu zdecydują upodobania, zainteresowanie danym tematem czy krajem. Szady dobrała te teksty tak, by ukazać tematy poważne, ale i błahe, a nawet humorystyczne. Tym sposobem będzie tu lekki tekst o ostatnim Hitlerze Urugwaju, który przemyca mnóstwo wiedzy na temat socjologii tego kraju, a równocześnie jest pełną dowcipu ciekawostką. W podobnym tonie utrzymany jest reportaż o narodowym napoju Pery, czyli Inca Koli czy ten o mieście bliźniąt w Brazylii.

O wiele cięższy kaliber mają teksty o życiu w Caracas w 2018 roku - reportaż długi, poruszający i przerażająco smutny. Podobnie jest z tekstem o zamachu na minibus w Salwadorze, w którym spłonęło lub zostało poważnie rannych wielu pasażerów. 

Interesującą ciekawostką są reportaże o bibliotece Pinocheta czy o dentyście Garcii Marqueza. Pozornie błahe opowieści są przyczynkiem do ukazania szerszej perspektywy. Przykładem reportażu portretowego jest natomiast tekst o urugwajskiej poetce Idei Vilarino. 

Przekrojowość tej książki pozwala na pierwsze zanurzenie się w świecie południowoamerykańskiego reportażu, ale też daje ochotę na więcej. Mam nadzieję, że powstanie kolejny tom, koniecznie z wprowadzeniem i komentarzami Beaty Szady.

Moja ocena: 5/6

Beata Szady, Dziobak literatury. Reportaże latynoamerykańskie, tł. Dagmara Luboń, Tomasz Pindel, Radosław Powęska, Nina Pluta, Katarzyna Sosnowska, Jerzy Wołk-Łaniewski, Zuzanna Jaegermann, Beata Szady, Justyna Garyga, Bogumiła Lisocka-Jaegermann, Marta Szafrańska-Brandt, 312 str., Dowody na Istnienie 2021.

niedziela, 21 listopada 2021

"Co pozwala powiedzieć noc" Pierre J. Mejlak

 


O tym zbiorze słyszałam wiele. Zachęty do przeczytania docierały do mnie wszystkimi kanałami, dla mnie jednak najważniejszym impulsem do sięgnięcia po tę książkę był kraj pochodzenia autora. Niestety, Malty w tym zbiorze praktycznie nie ma, opowiadania Mejlaka są na tyle uniwersalne, że mogłyby się rozegrać wszędzie, a tło na tyle neutralne, że nie sposób wywnioskować, gdzie umieszczone zostało miejsce akcji. Pod tym względem więc ta książka jest rozczarowaniem. Literacko jednak to uczta, osoby zachwalające tę książkę wcale nie przesadziły. 

Mejlak potrafi w opowiadania, bardzo potrafi. Jego teksty są zaskakujące, zasadzone na pozornie błahej, zwykłej sytuacji przybierają nieoczekiwany przebieg. Można czasem domyślać się, dokąd nas autor powiedzie, ale nie ma pewności, czy nasze podejrzenia są słuszne. Mejlakowi niemal za każdym razem udało się mnie zaskoczyć. Nie tyle nawet pointą, co komizmem sytuacji, który najczęściej podszyty jest tragedią. W zasadzie należy czytać te opowiadania pojedynczo, jak praktycznie każde opowiadania. Zachłanność jest tu złym doradcą! ja niestety pochłonęłam je niemal bez przerwy, nie mogąc odłożyć czytnika. Ale to już truizm, więc nie będę strzępić ekranu komputera, by się nad tym fenomenem rozwodzić.

Maltańczyk pisze więc o starszym człowieku, który wyszedł wyrzucić deskę do prasowania, o parze, której miłość zniszczy wrona, o kobiecie cieszącej się ze śmierci męża i o wielu zwykłych ludziach, którym przydarzają się niezwykłe rzeczy. Wspaniałe jest opowiadanie o mężczyźnie, który wymyśla swoją podróż do Malawi, relacjonując ją w social mediach. 

Świeże spojrzenie, poczucie humoru autora oraz zdolność spoglądania na sprawy całkiem zwykłe z innego punktu widzenia czynią z tych tekstów perełki. Polecam!

Moja ocena: 5/6

Pierre J. Mejlak, Co pozwala powiedzieć noc, tł. Krzysztof Szczurek, 200 str., Książkowe Klimaty 2018.

piątek, 19 listopada 2021

"Mam na imię Marytė" Alvydas Šlepikas

 


Znam historię wilczych dzieci na Litwie. Czytałam wstrząsająca książkę reportażową, w której zwarto wypowiedzi i losy dzieci, które na Litwie zostały, które po wojnie odnalazły rodziny, które wywieziono, które straciły wolę życia, które przegrały życie, mimo że przeżyły. Pisałam zresztą o tej książce tu. Tym razem przeczytałam o nich z perspektywy Litwina, w powieści opartej wprawdzie na faktach, ale fabularyzowanej.  

Šlepikas oparł swoją fabułę na losach jednej rodziny - matka z dziećmi wygnana ze swojego domu mieszka w niecieplonej szopie, a właściwie wegetuje, ciągle bojąc się prześladowań, gwałtu, a przede wszystkim śmierci głodowej. Do jedzenia nie ma nic. Nie ma też żadnej możliwości zdobycia jedzenia. Dlatego nieco starsze dzieci decydują się na karkołomne wyprawy na Litwę, gdzie jest szansa na spotkanie litościwych gospodarzy, którzy za pracę podzielą się strawą i wyposażą dziecko na drogę powrotną. Wiele z tych dzieci ginie po drodze albo trafia na złych ludzi, albo zamarza w śniegu, w lesie, traci drogę. Wiele traci nie tylko drogę, ale i nadzieję, zostaje na Litwie jako dziecko drugiej kategorii, stanowiąc zagrożenie dla chlebodawców. 

Największą siłą tej książki jest język. Prosty, poetycki i dosadny zarazem, bez ozdobników, bez szukania sensacji, bez rozdmuchiwania tragedii. Litwin szkicuje obrazy, filmowe stop-klatki, w których ukazuje los danego dziecka, by je po chwili porzucić. Nigdy nie dowiemy się, kto przeżył, komu się udało, kto znalazł rodzinę, a kto zaginął na zawsze. I tu leży siła tej książki - w jej autentyczności i prostocie. Czytajcie!

Moja ocena: 6/6

Alvydas Šlepikas, Mam na imię Marytė, tł. Paulina Ciucka, 182 str., Wydawnictwo KEW.

poniedziałek, 15 listopada 2021

"Kriegsenkel" Sabine Bode

 


Sabine Bode jest autorką książki o niemieckich dzieciach wojny, czyli dorosłych, którzy urodzili się w latach 30. i 40. oraz ich traumatycznych przeżyciach. W ramach spotkań autorskich z osobami, które odnalazły się w opowieściach zawartych na kartach jej książki, regularnie zaczęła się do niej zwracać inna grupa ludzi, którą autorka później nazwała wnukami wojny. To niemieckie pokolenie urodzone w latach 60. i początku lat 70., których rodzice urodzili się w czasie wojny. 

Okazuje się, że przeżycia wojenne rodziców, z których często sami nie zdawali sobie sprawy (ze względu na wiek czy wyparcie) mają wpływ na kolejne pokolenia. Zaznaczyć tu trzeba, że owa generacja wnuków z tematem wojny była ekstremalnie często konfrontowana w szkole, do tego stopnia, że wiele młodych ludzi zaczęło odrzucać chęć jakiejkolwiek rozmowy o wojnie, także w rodzinie. Choć i tam temat był trudny. Ze względu na ówczesne podejście do dzieci, według którego sądzono, że nie są one w stanie pamiętać wydarzeń z wczesnych lat lub że owe wydarzenia nie mają wpływu na ich psychikę, nie zdawano sobie sprawy, jak głęboka i jak bardzo wyparta jest trauma tych dzieci. 

Bode przedstawiła w książce wiele osobistych historii, które poznała podczas długich rozmów. Wiele z jej rozmówców tematyzuje trudny stosunek do rodziców. Dopiero po latach przemyśleń i często pomocy okazuje się, że jest on wynikiem traumy, jaką rodzice przeszli w dzieciństwie. Wydarzenia wojenne nie pozwalają matkom nawiązać emocjonalnej więzi z dziećmi, czynią z nich często osoby zgorzkniałe, zagubione, działające jak robot. Tych schematów zachowań jest wiele, w zależności od przeżyć - ucieczki, śmierci bliskich, bombardowań, gwałtu, utraty wszystkiego. Co ciekawe wiele z tytułowych wnuków cierpiało na niewyjaśnione bóle, symptomy czy miało powtarzające się koszmary - w każdym z tych przypadków były one powtórzeniem przeżyć rodziców. 

Bardzo ciekawe są wątki rozliczeniowe, gdy okazuje się, że ukochany dziadek był w SS czy pracował w obozie. Takie odkrycie jest zawsze dla generacji wnuków traumatyczne i trudne do przepracowania. 

Bode świetnie pokazuje zjawisko dziedziczenia traumy czy traumy pokoleniowej - na podstawie autentycznych wypowiedzi, z przykładami, z szerszym tłem społecznym. By dobrze zrozumieć tę książkę, trzeba mieć pewną wiedzę na temat społeczeństwa niemieckiego i przemian socjologicznych po wojnie oraz tego, jak przekazywany był temat wojny w mediach, szkołach czy przez polityków.

To bardzo ciekawa, poszerzająca perspektywy lektura.

Moja ocena: 5/6

Sabine Bode, Kriegsenkel, 368 str., Klett-Cotta 2010.

piątek, 12 listopada 2021

"Pachinko" Min Jin Lee




Pachinko to wielowątkowa saga zasadzona na historii Sunji - młodej Koreanki, która zmuszona jest opuścić rodzinną wioskę i przenieść się do Osaki. Autorka snując bowiem opowieść o rodzinie Paek, opisuje realia historyczne Koreańczyków od początku XX wieku. Uciskane i podległe Japończykom państwo cierpi pod coraz cięższymi restrykcjami, a wielu młodych Koreańczyków jedyną szansę na poprawienie losu widzi w emigracji do Japonii, gdzie mogą podjąć pracę w fabrykach. Koreańczycy to obywatele drugiej kategorii, z marszu rozpoznawani w Japonii ze względu na akcent, ale także przypisywane im stereotypowe cechy - gwałtowność, nieokrzesanie i chęć do współpracy z yakuzą. 

Sunja o tym wszystkim nie wie. Jest niewykształconą dziewczyną, która zupełnie nieświadomie i nie z własnej woli wyjeżdża do Japonii. To jednak pracowita kobieta, która poświęca swoje życie mężowi, dzieciom, rodzinie i oczywiście pracy. Gdy w domu brakuje pieniędzy, wpada na pomysł dorabiania - to może być praca w polu, ale także przyrządzanie i sprzedawani kimchi czy słodyczy. Dla niej życie w Japonii formalnie nie różni się od życia w Korei, ale dla jej męża już bardzo, zwłaszcza gdy zostaje aresztowany z powodu rzekomych powiązań z ruchem rewolucyjnym Koreańczyków. W tle perypetii rodzinnych przewijają się bowiem wielkie historyczne wydarzenia: protesty, ruchy rewolucyjne, a przede wszystkim II wojna światowa, która zabiera życie wielu młodym Japończykom. W wyniku ataku na Nagasaki ucierpi szwagier Sunji, który nigdy nie wyjdzie z kalectwa. 

Nie chcę pisać tu więcej o samej historii rodziny, bo to ona jest siłą napędową narracji i zmusza czytelnika do przewracania kolejnych stron. Dodam jednak, że podoba mi się brak zaskakujących zwrotów akcji. Autorce udało się uniknąć kina akcji na stronach książki, nie ma tu wstrząsających odkryć, nagłych przyspieszeń akcji, ukrytych w szafie rodzinnych trupów. Jest natomiast normalne, spokojne życie pełne bólu i pracy, ale także z wieloma szczęśliwymi chwilami. 

Najciekawszy w tej książce jest wątek tożsamościowy. Min Jin Lee skupia się na wielowymiarowości integracji Koreańczyków w społeczeństwie japońskim. To bardzo złożony i indywidualny proces. Są Koreańczycy, którzy pragną się zasymilować, są tacy, którzy cierpią z powodu japońskich uprzedzeń do tego stopnia, że nawet w trzecim pokoleniu czują się Koreańczykami. Autorka opisuje, z jakimi szykanami spotykają się Koreańczycy na co dzień (odnawianie pozwolenia na pobyt nawet u osób urodzonych w Japonii, które nie władają koreańskim), nie zapominając o wspomnieniu o różnorodności podejścia wśród samych Japończyków. Już dla tego faktu warto sięgnąć po tę książkę. Autorka nie zapomina także o podziale Korei i konieczności zdefiniowania przynależności narodowej, ale także o diasporze koreańskiej w USA. Bohaterowie powieści naznaczeni są tym dylematem i to on ma ogromny wpływ na ich decyzje życiowe. Samo pachinko jest tu symbolem niestabilności koreańskich emigrantów, którzy jak bezwolne kulki poddani są decyzjom japońskich polityków. 

Sama narracja wprawdzie wciąga od pierwszych stron, ale nie utrzymuje poziomu do końca. W pewnym momencie staje się nieco nużąca i wiem, że brzmi to, jakbym przeczyła sama sobie, w końcu powyżej chwalę autorkę za to, że uniknęła spektakularnych zwrotów akcji. Jej narracja jest jednak także dość skąpa w uczucia, co być może jest wynikiem charakteru Koreańczyków, a zarazem przeładowana postaciami. W drugiej części powieści pojawia się ich jeszcze więcej, niektóre tylko krótko zarysowane i niestety dalej nie pociągnięte (np. homoseksualny przyjaciel policjant). Odniosłam wrażenie, że autorka chciała ukazać jak najwięcej fenomenów (pachinko, prostytucja, schadzki w parku, yakuza, samobójstwo itd), ale zabrakło już miejsca na ich pogłębienie. Mimo to polecam tę książkę, być może jako wstęp do pobieżnego poznania historii Korei. 

Dodam jeszcze, że miejscami miałam problem z językiem i nie wiem, czy nie jest to wina decyzji tłumaczki. Od czasu do czasu w wypowiedziach pojawiają się słowa mocne, przekleństwa, które zupełnie nie pasują do tonu pozostałych wypowiedzi danej postaci i niekoniecznie wyrażają w danym momencie wielki gniew czy wzburzenie. 

Moja ocena: 4/6

Min Jin Lee, Pachinko, tł. Urszula Gardner, 576 str., Czarna Owca 2017.

wtorek, 9 listopada 2021

"Wie halte ich das nur alles aus?" Sibylle Berg

 


W tym krótkim zbiorze felietonów publikowanych w tygodniku Spiegel Sibylle Berg po raz kolejny udowadnia swój niezaprzeczalny zmysł obserwacji współczesnego świata, a zarazem talent w ujmowaniu swoich przemyśleń w cięte, pełne ironii i sarkazmu słowa. Berg w tych tekstach odpowiada na nurtujące czytelników pytania, takie jak: czy wypada nosić długie, rozpuszczone włosy w wieku 46 lat, dlaczego tak trudno spędzić życie z jednym partnerem, czy urlop w Prowansji wciąż jest na topie, w co wierzyć, jeśli nie wierzy się w Boga, dlaczego wciąż mam lęki, dlaczego urlop nie uszczęśliwia itd. 

To często banalne pytania, ale każde z nich na pewno pojawiło się w głowie wielu osób i każde z nich znajdzie celną odpowiedź. Jeśli jednak sądzicie, że to są dowcipne i lekkie odpowiedzi, to się mylicie. Berg stawia na rzeczowość, realizm i prawdę prosto w oczy, tym samym jej teksty są smutne i depresyjne. Niemka nie ukrywa, że nie wierzy w dobro ludzkości, w ratunek dla świata i w cud. Otwarcie wielokrotnie wspomina o świadomości śmierci, ulotności i kruchości życia. Dla mnie bomba, bo nie lubię cukierkowych i słodkich tekstów, równocześnie te felietony są jak pieść między oczy, bo niekoniecznie chcę o tym wszystkim pamiętać na co dzień. Zbyt dobrze sobie zdaję sprawę, że nie naprawię świata, że nie dokonam niczego wspaniałego w życiu i że umrę szybciej, niż się tego spodziewam, bym musiała o tym czytać. Mimo to nie odłożyłam tej książki, bo Berg przyciąga, uwodzi językiem (wspominałam o sarkazmie?), zachwyca celnością. Wiele razy pomyślałam, zwłaszcza czytając teksty o francuskich protestach po zalegalizowaniu małżeństw homoseksualnych, że te felietony w Polsce uczyniłyby z Berg skandalistkę. 

Ta lektura to raczej przerywnik, gratka literacka, czytana jednym ciągiem szybko umyka. Myślę, że te felietony lepiej sprawdziły się jako cotygodniowa publikacja w czasopiśmie niż w wersji książkowej.

Moja ocena: 4/6

Sibylle Berg, Wie halte ich das nur alles aus?, 154 str., Carl Hanser 2013.

poniedziałek, 1 listopada 2021

Stosikowe losowanie listopad 2021


 

Guciamal wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 5 książek) - 4

Agnes wybiera numer książki dla Anny (w stosie 279 książek) - 148
Anna wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1200 książek) - 904
ZwL wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 150 książek) - 49
McDulka wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 22 książki) - 7

Maniaczytania wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 55 książek) - 25