sobota, 31 maja 2025

"W sztucznym świetle" Deniz Ohde


Bezimienna narratorka powraca do miasta swojego dorastania. Niewielkie osiedle tuż przy fabryce, blisko wielkiej metropolii naznaczyło jej dzieciństwo, które spędziła w dalekich od idealnych warunkach. Ojciec pracował w owej fabryce, resztę czasu spędzając na kłótniach z matką i ojcem, maniakalnym zbieraniu rzeczy i piciu. Dziadek, niemal niewidomy, spędza całe dnie w łóżku. Matka pochodzi z Turcji, pędzona chęcią ucieczki opuściła swoją wioskę, by zostać uwięziona w tym mieszkaniu. Oprócz pracy, zajmuje się dziadkiem, próbuje urządzić mieszkanie jak najmilej, utrzymać porządek w tym natłoku rzeczy. Narratorka jednak nic z tureckiej tożsamości nie przejęła – nie zna języka, nie jest muzułmanką. 
Dziewczyna od najmłodszych lat trzyma się na uboczu, nauczona ciszy i nie przeszkadzania, nigdy się nie wychyla, pokornie akceptuje swój los, pozostaje niewidoczna. Nawet dla dwójki najbliższych przyjaciół, którzy nigdy nie spróbują jej zrozumieć ani doszukać się przyczyn niepowodzeń w szkole. Narratorka jest mądrym dzieckiem, szybko umie czytać, nie ma problemów z nauką, ale jest cicha, spokojna i mało aktywna. Jej tureckie imię jest powodem innego traktowania. Jeśli pojawi się drobny błąd, to zapewne dlatego, że nie zna dość dobrze języka niemieckiego. Jeśli odpowiedź nie jest perfekcyjna, to pewnie dlatego, że pochodzi z domu o niskim wykształceniu i ma braki. I tak się to ciągnie przez całą edukację. Narratorka nie ma siły przebicia ani odwagi, by zawalczyć o swoje, a co za tym idzie, jest coraz bardziej spychana na bok, w brak poczucia własnej wartości, aż w końcu przerywa liceum. 

To fantastyczna opowieść o uprzedzeniach, stereotypach, słabościach systemu edukacji, która oddaje głos tym, którzy sami nie potrafią o niego zawalczyć. Proza Ohde jest pełna spokoju, wyważenia, bardzo współgra z główną postacią. Dla mnie to niemiecka odpowiedniczka Eribona czy Louisa. Sporo tu różnic, ale widzę też dużo podobieństw, szczególnie w kwestii trudnej drogi edukacji, braku wsparcia w domu rodzinnym i w otoczeniu. Ważna powieść!

Moja ocena: 5/6

Deniz Ohde, Streulicht, 284 str., Suhrkamp 2020.

Stosikowe losowanie – czerwiec 2025

 


Guciamal wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 18 książek) – 9
Agnes wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 22 książki) – 20
Maniaczytnia wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 300 książek) – 155
McDulka wybiera numer książki dla Katarzyny (w stosie 38 książek) – 6
Katarzyna wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1250 książek) – 1128
ZwLwybiera numer książki dla Anny (w stosie 210 książek) – 47
Anna wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 27 książek) – 19

czwartek, 29 maja 2025

"Nędza" Andrzej Tichý


Narrator tej powieści jest wiolonczelistą, podczas przechadzki ze swoim zespołem spotyka bezdomnego. To przypadkowe spotkanie jest dla niego przyczynkiem do zagłębienia się we wspomnieniach. A nie są to wspomnienia radosne. Mężczyzna zabierze nas w najbrzydsze, najbardziej zapomniane i najohydniejsze dzielnice Europy: w Szwecji, Niemczech, Wielkiej Brytanii. To nie jest opowieść o szczęśliwej, udanej emigracji, lecz o otchłani, w jaką wpadają młodzi ludzie. Niezintegrowani, bez szans na sukces, bez siatki znajomych, bez zaplecza finansowego lądują w squatach, na melinach, wśród nędznej ohydy. To tam królują narkotyki, alkohol, przemoc i brutalność.

"Nędza" to opowieść o tym, jak jedna decyzja może pogrążyć w tej otchłani na zawsze lub pomóc się z niej wyrwać. Autor sam jest emigrantem, jako syn Czecha i Polki, będąc małym dzieckiem wylądował w Szwecji. Można się domyślać, że emigracyjne środowisko zna z własnego doświadczenia, skąd zapewne tak autentyczny obraz. 

To nie jest jednak powieść łatwa w odbiorze. Tichý postawił na strumień świadomości, przeplatany krótkimi wstawkami ze współczesności. Sam strumień nie ma chronologii, narrator przeskakuje z miejsca w miejsce, przewijają się te same postaci, ale trudno się zorientować kto jest kim. Wydaje się, że ważniejsze niż sama treść, są atmosfera, poczucie beznadziei, grążenie w ludzkim bagnie, a narrator de facto jest zbiorowy i stanowi uosobienie całej straconej grupy młodych ludzi. Tichý świetnie to oddaje i to odczucie pozostaje z czytelniczką na długo, ale tylko ono. Dla mnie sama treść okazała się być mało przystępna i miałam trudności, by podążać za autorem.

Moja ocena: 3/6

Andrzej Tichý, Nędza, tł. Dominika Górecka, 176 str., Wydawnictwo Pauza 2023

środa, 28 maja 2025

"Kołysanka" Leïla Slimani


Louise jest perfekcyjną nianią – dba o dzieci, przy okazji sprząta, gotuje, ogarnia całe życie rodziny. Robi to z własnej woli, całkowicie angażując się w swoją pracę. Takie szczęście mieli Myriam i Paul. Paul jest producentem muzycznym, Myriam prawniczką, która zrezygnowała z kariery. Po urodzeniu drugiego dziecka odczuwa jednak dotkliwy brak pracy i własnego życia. Wtedy do życia rodziny wkracza Louise i obejmuje ją swoją opieką. 
Slimani rozpoczyna opowieść od końca, prezentując czytelniczce na pierwszych stronach zakończenie tej opowieści. Dopiero później stopniowo pokazuje wydarzenia, które doprowadziły do tragedii, nie oceniając i nie dając żadnej odpowiedzi. 
Czytając, jesteśmy tylko obserwatorkami życie rodziny i jej opiekunki. Poznajemy ich codzienności, zmagania z łączeniem pracy i rodziny, urlop, weekendy. Slimani opisuje rozterki rodziców, zwłaszcza Myriam, która balansuje wciąż na cienkiej granicy między rolą matki a pracą w kancelarii. Ojca tu znacznie mniej, za to z rozdziałów pokazujących życie Louise wyłania się bardzo smutny obraz. To kobieta samotna, wdowa, która straciła kontakt z córką, maniakalna pedantka, żyjąca na granicy ubóstwa. Louise chorobliwie przywiązuje się do rodziny i staje się od niej zależna. Z drugiej strony zabiegane małżeństwo albo nie dostrzega sygnałów powolnych zmian w zachowaniu niani albo je ignoruje. 

Widziałam krytyczne głosy dotyczące sposobu konstrukcji fabuły tej powieści. Mnie jednak nie przeszkadzało, że praktycznie od początku wiedziałam, jak się skończy ta historia. Co więcej, za interesujące uważałam wstawki z rozmów śledczych z sąsiadką czy innymi osobami, z którymi Louise miała kontakt, a szczególnie psychologiczny portret niani. 

Slimani pisze wartko, tę powieść czyta się naprawdę szybko, ale zarazem daje ona wiele do myślenia. Mnie zastanowiły przede wszystkim głosy krytyczne dotyczące zachowania rodziców, ich stosunku do Louise. Ja tej pary nie odebrałam negatywnie, może nie byli idealnymi pracodawcami, ale odniosłam wrażenie, że starali się być wobec niani fair, a jej zachowanie też nie ułatwiało tej relacji. Ta powieść to zdecydowanie dobry materiał do dyskusji. 

Moja ocena: 5/6

Leïla Slimani, Dann schlaf auch du, tł. Amelie Thoma, 225 str., Luchterhand Literaturverlag 2017.

wtorek, 27 maja 2025

"Czempionki" Jovana Reisinger

 


Dziewięć kobiet – każda w innym wieku, w innym momencie życiowym, i każda o innym imieniu. Brigitte, Jolie, Emma, Petra, Tina, Lisa, Barbara, Laura, Verena – to także tytuły znanych niemieckich czasopism dla kobiet. O czym te czasopisma są, wszyscy zapewne wiemy. Porady, jak dbać o siebie, jak schudnąć, jak się dobrze ubrać, jak zadbać o męża i jak być dobrą w łóżku. Każde z tych imion może być więc programem dla jej nosicielki. Ale nie jest. Bo są jeszcze mężczyźni, bezimienni, określani tylko pierwszą literą. Każdy z nich w zasadzie taki sami i żaden z nich z pewnością nie przejmuje się spełnianiem zadań i osiąganiem celów wyznaczanych przez czasopisma i społeczeństwo.

Reisinger nie opisuje szczegółowo żyć tych kobiet. Poznajemy je w pewnym przełomowym momencie. Barbara jest wdową, która nie umie podnieść się z żałoby po mężu, dopiero przypadkowo znaleziony pies nauczy ją samostanowienia. Lisa jest po czterdziestce i znów nie zaszła w ciążę, z którego to powodu opuścił ją partner. Emma jest przyjaciółką Barbary, żyjącą pod pantoflem męża i matką Jolie, która traci pracę i niespodziewanie zachodzi w ciążę. Petra jest lesbijką, dobrze wykształconą kobietą, która wykonuje pracę poniżej kwalifikacji i wreszcie poznaje miłość swojego życia – mieszkającą na drugim końcu kraju Brigitte. Tina ma przemocowego męża, który od lat ją maltretuje. Po ostatnich wydarzeniach wreszcie postanawia od niego odejść. Laura ma niebawem wyjść za mąż i planuje najpiękniejszy dzień swojego życia, a jej przyjaciółka Verena dziedziczy piękny dom nad jeziorem. Wszystkie mieszkają w dość konserwatywnych środowiskach w Bawarii. 
Autorka szkicuje te portrety z dystansem, z humorem, mimo często niewesołych losów kobiet, za razem ujmując moment przemiany w przypadku każdej z nich. To ta chwila, gdy zmienia się myślenie, gdy ma się siłę odejść od oczekiwań i konwenansów i postawić na siebie. Reisinger udało się przemycić w tle te wszystkie zdania wypowiadane mimochodem, czytane w poczekalni u lekarza, bezmyślnie powtarzane, które naznaczają kobiecy sposób myślenia, wiążą w klatce stereotypów i oczekiwań. Równocześnie autorka zachowała zwięzłą formę, pozostawiając sporą przestrzeń do własnych refleksji.

Bardzo podoba mi się zabieg wykorzystania tytułów tych wszystkich gazetek, czasopism, magazynów, które często pod przykrywką emancypacji zatruwają kobiece myślenie. Owszem, można czuć niedosyt, bo, jak wspomniałam, kobiece historie są krótkie i chciałoby się poznać ich przeszłość i przyszłość, ale myślę, że taki był zamysł autorki. Ciekawa pozycja, krótka, ale zmuszająca do myślenia.

Moja ocena: 4,5/6

Jovana Reisinger, Spitzenreiterinnen, 270 str., Verbrecher Verlag 2021.

poniedziałek, 26 maja 2025

"Uciekaj, króliku" John Updike


Królik, czyli Harry Angstrom, ma dwadzieścia sześć lat i już przegrał życie. Ten były koszykarz, a właściwie lokalna gwiazda tego sportu, tkwi w małżeństwie, które dalekie jest od bycia szczęśliwym. Harry pracuje w domu towarowym jako akwizytor, sprzedaje maszynkę do obierania warzyw. W domu czeka na niego kilkuletni synek i ciągle pijana żona w ciąży. Żona, którą określa jako głupią i tępą. Pewnego dnia miarka się przelewa i Królik spontanicznie wyrusza na południe. Ta podróż bez celu i planu oczywiście kończy się fiaskiem, Królik jednak opuszcza mieszkanie i zamieszkuje u byłej prostytutki. Czy to zmieni jego życie albo spełni marzenia? Oczywiście nie. Czy wróci do żony i do nowo narodzonego dziecka? Przeczytajcie sami, choć to nie akcja tu jest najważniejsza. Updike koncentruje się bowiem tu na zbudowaniu portretu psychologicznego młodego człowieka, zagubionego w świecie, bez kręgosłupa moralnego, bez planu na życie i poczucia odpowiedzialności. Królik jest skupiony tylko na sobie i własnych potrzebach, na tym, by zrobić dobre wrażenie, dobrze się ubrać, mieć dobry seks. Brak u niego refleksji, rozpoznania więzi przyczynowo-skutkowych, uważności na drugiego człowieka. To człowiek, który pozostał mentalnie na poziomie nastolatka.

Podobnie zresztą jest w przypadku innych bohaterów – choćby rodziców żony, którzy dla spokoju i zapewne zachowania wizerunku tolerują wybryk zięcia i alkoholizm córki. Zresztą wszystkie postaci w tej powieści są odpychające, nawet były trener Królika, którego ten prosi o radę. Zadanie wyprowadzenia Harry'ego na dobrą drogę zostaje powierzone pastorowi, do którego mają zaufanie teście. Ten jednak podchodzi do sprawy nieco niekonwencjonalnie i na luzie, bo pragnie dokonać zmiany w młodym człowieku, grywając z nim w golfa i rozmawiając z nim. 

Updike stworzył fantastyczny obraz społeczeństwa amerykańskiego lat 50. – cała gama postaci i postaw, które zmuszają do zrewidowania własnego podejścia do życia. Królik irytuje, denerwuje, wkurza, ale zarazem zmusza do myślenia, do przejrzenia się w nim i zrewidowania własnych pragnień. Chęć ucieczki od beznadziei dnia codziennego zapewne dotknęła w jakiś sposób każdego z nas, tylko czy to jest rozwiązanie problemów? 

Ze względu na postać głównego bohatera nie jest to proza, którą czyta się lekko. Ponadto Updike pisze gęsto, bez wielu dialogów, drobiazgowo opisując postaci, sceny, otoczenie, nie unika przytaczania przemyśleń bohaterów. Tej książce trzeba dać czas, ale warto to uczynić i nie wystraszyć się tej klasycznej prozy. Dziś pisze się inaczej, dynamiczniej, krócej, ale Updike zdecydowanie wygrywa swoją zdolnością do sportretowania całego społeczeństwa i małomiasteczkowej atmosfery. Wielka proza!

Moja ocena: 5/6

John Updike, Uciekaj, Króliku, tł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, 305 str., PIW 1988.

niedziela, 25 maja 2025

"Echtzeitalter" Tonio Schachinger


Till jest uczniem elitarnego liceum w Wiedniu. Pech chce, że trafia do klasy najbardziej surowego nauczyciela szkoły – Dolinara. Ten staromodny, konserwatywny nauczyciel wierzy we własne metody wychowawcze, które polegają na zastraszeniu, karach i kontrolowaniu uczniów. Till należy do najspokojniejszych, chowających się w tle uczniów, ale do pewnego czasu. Najpierw umiera jego ojciec, z którym chłopak nie ma najlepszych stosunków. Podczas gdy matka pozostawia mu sporo swobody (rodzice są po rozwodzie), ojciec ciągle go krytykuje, przede wszystkim za ciągłe granie na komputerze. Till skupia się tylko na jednej grze: Age of Empire II. Swoje sukcesy na tym polu jednak ukrywa. Wiele zmienia się, gdy kończy szesnaście lat. Od tego momentu może oficjalnie zachodzić do szkolnej palarni, gdzie poznaje dwie dziewczyny: Finę i Feli. Szczególnie Feli będzie mieć na niego wieki wpływ. Pochodząca z bogatej rodziny Feli jest wybitnie uzdolniona i ma rebeliancką naturę. To ona wyciągnie Tilla z ukrycia i pokaże mu życie poza ścianami pokoju. 

Na pierwszy rzut oka ta powieść to typowa książka o dojrzewaniu, dorastaniu, szukaniu swojej drogi i pozycji w społeczeństwie. Till przechodzi wiele etapów i, wbrew pozorom, nie zostanie rebeliantem, jak można by było się spodziewać na początku lektury. Bardzo ciekawą postacią jest Dolinar – z jednej strony potwór, nie nauczyciel, z drugiej strony chętnie odwiedzany przez wychowanków po maturze. Postać niejednoznaczna, nie poddająca się nakazom dyrekcji, traktująca swoich uczniów bardzo zaborczo. Jeśli jednak spojrzeć na tę powieść głębiej, to jest to bardzo ciekawy portret Austrii. W tle wydarzeń dużo tu polityki, przetasowań na najwyższym szczeblu, są protesty i aktywne śledzenie tych wydarzeń. Schachinger umieszcza życie Tilla w kontekście społecznym, to nie jest historia dojrzewania oderwana od miejsca, a raczej głęboko osadzona w austriackich realiach. Tu ogromnym smaczkiem jest wiedeński dialekt, świetnie oddany przez lektora. 
Wartością dodaną są też liczne odwołania literackie. Dolinar uczy niemieckiego i męczy uczniów licznymi lekturami (słynne żółte wydania Reclam), a Schachinger bogato czerpie z ich treści, przemycając wnioski np. w pracach klasowych uczniów. Sporo z czytanych utworów znałam, ale znalazły się też takie, o których wcale nie wiedziałam, Dolinar sięga bowiem po starannie dobrane utwory.

Choć dobrze się bawiłam podczas lektury, nie miałam poczucia, że jest to powieść na miarę takiej nagrody jak Deutscher Buchpreis, którą została uhonorowana w 2024 roku. Przypuszczam, że wyznacznikiem był przede wszystkim kontekst społeczny i podjęcie tematu e-sportu.

Moja ocena: 4/6

Tonio Schachinger, Echtzeitalter, 365 str., Rowohlt 2023.

sobota, 24 maja 2025

"Annette, ein Heldinnenepos" Anne Weber


Annette przychodzi na świat w Bretanii, w latach 20. XX wieku. Jej dzieciństwo jest biedne, ale szczęśliwe. Bardzo szybko jednak nadchodzi konfrontacja z wojną, a Annette angażuje się w ruchu oporu i ratuje dwoje żydowskich dzieci. Po wojnie pozostaje wierna socjalistycznym ideom, studiuje medycynę, zakłada rodzinę i ponownie angażuje się w ruch oporu. Tym razem walczy o prawo Algierczyków do własnego państwa. Ta działalność doprowadzi ją przed sąd. Wyrok dziesięciu lat więzienia zmusi ją do zostawienia rodziny, w tym nowonarodzonej córeczki i ucieczki do Tunezji. Annette to prawdziwa postać. Ta uhonorowana w 2020 roku Deutscher Buchpreis powieść opowiada o życiu Anne Beaumanoir. 
Anne Weber pisze po niemiecku i francusku, a swoją powieść zasadziła na rozmowach z dziewięćdziesięciopięcioletnią Anne oraz na jej biografii. Ja tej książki słuchałam, więc niestety nie doznałam zaskoczenia formą tej książki, która podobno faktycznie przypomina epos w swojej formie, choć autorka zrezygnowała z rymów. Niemniej językowo to bardzo ciekawa rzecz – lekko ironiczna, zaskakująca językowo, momentami przypominała mi prozę Annie Ernaux.

Gdy sięgnęłam po tę książkę, zupełnie nie wiedziałam, o czym będzie i podczas słuchania przekonana byłam, że traktuje o postaci fikcyjnej. Gdy po lekturze spojrzałam na opis i recenzje, byłam autentycznie zaskoczona. Nie, nie dlatego, że nie dowierzam, że taka postać mogła istnieć. Chyba raczej dlatego, że zupełnie o Beaumanoir nie słyszałam. Ta książka to jednak nie tylko relacja życia tej bohaterki. Przede wszystkim dzięki jej dziejom dostajemy porządną dawkę francuskiej historii współczesnej, która wprawdzie nie jest mi obca, ale zdecydowanie nieznana aż w tylu szczegółach. Szczególnie ciekawa była dla mnie kwestia walki o niepodległość Algierii i opór rządu francuskiego. Ta powieść to przyczynek do rozważań na temat istoty bohaterstwa i jego sensu. Z tej bardzo bezpretensjonalnej, szczerej opowieści, w której Annette nie wyolbrzymia swoich czynów, ani nie nadaje im patosu wyłania się wiele pytań. Czy warto za wszelką cenę się angażować? Czy poświęcenie swojego życia ma sens? W którym momencie warto wkroczyć, a kiedy odpuścić? Te pytania dotyczą działalności podczas okupacji, gdy uratowanie jednej osoby mogło kosztować życie wielu. Ale jeszcze bardziej gorzkie stają się w przypadku działalności przeciwko kolonializmowi. Annette poświęciła całkowicie swoje życie rodzinne, straciła kontakt z dziećmi, by pomóc narodowi, z którym nie miała nic wspólnego. Po uzyskaniu niepodległości Algieria bynajmniej nie stała się demokratycznym, sprawiedliwym państwem, a Annette musiała ją opuścić. Bohaterka sama nie potrafi odpowiedzieć, co ją popchnęło do tak głębokiego angażowania się w działalność ruchów oporu. Wydaje się, że dla niej był to odruch serca, intuicja, oczywistość, poczucie, że słabszemu należy pomóc. Coś, co wyszło samo. Czysty altruizm, który kosztował ją relację z dziećmi. 

To bardzo ciekawa, zaskakująca powieść, nie dziwię się, że została uhonorowana.


Moja ocena: 5/6
Anne Weber, Annerre, ein Heldinnenepos, 208 str., Matthes & Seitz 2020.

piątek, 23 maja 2025

"Hey guten Morgen, wie geht es Dir?" Martina Hefter


Juno ma pięćdziesiąt dwa lata i mieszka wraz z niepełnosprawnym partnerem. Jupiter pisze książki, a Juno jest tancerką i performerką. To nie są dochodowe zajęcia, więc im się nie przelewa. Para w zasadzie żyje obok siebie, Jupiter ze względu na swoją chorobę ma swój pokój, który bardzo rzadko opuszcza, Juno natomiast ciągle jest poza domem na próbach, treningach, zakupach. I cierpi na bezsenność. Nocą przegląda wiadomości, które lądują na jej telefonie. To głównie zaczepki od tzw. love scammerów. Kobieta ogląda reportaż na ten temat i postanawia odpowiadać na te wiadomości. Po trosze, by wodzić owych mężczyzn za nos, po trosze, żeby sprawdzić swój spryt, a pewnie i z nudów. Wszystkie rozmowy się urywają, gdy interlokutorzy się orientują, że Juno nie będzie łatwą zdobyczą, z której można wyciągnąć pieniądze. Pewnego dnia odzywa się do niej jednak Benu z Nigerii, z którym rozmowa toczy się dalej, przeradza w dłuższy kontakt, a nawet w rozmowy wideo. Z czasem nie wiadomo już, kto więcej czerpie z tej relacji, kto kogo wodzi za nos. Ta powieść to jednak nie tylko czat na instagramie, Juno jeździ w odwiedziny do matki, a przy okazji poznajemy jej przeszłość – outsiderki, która zawsze była na przekór, obok, szukając zrozumienia i swojej niszy. 

Hefter pisze bardzo precyzyjnie, bez zbędnych ozdobników, za to z pewną dozą ironii. Przy okazji porusza całą gamę tematów. Na pierwszy plan wysuwa się problem bezpieczeństwa finansowego osób, które próbują żyć ze sztuki. Bardzo szybko wiadomo, że nawet dla oszusta z Nigerii Juno będzie osobą biedną, od której trudno wyciągnąć pieniądze. Drugi, ważny temat to obecność osób niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej. Zazwyczaj wyważona i spokojna Juno nie potrafi utrzymać nerwów na wodzy, gdy długo planowana podróż pociągiem może nie wypalić, bo ktoś zapomniał przygotować na peronie wcześniej zamówionej platformy. Hefner ukazuje dobitnie, jak logistycznie skomplikowane jest każde wyjście z domu i jak ważna jest pomoc sąsiadów. 
Znajomość, nawet tylko wirtualna, z Benu jest dla Juno przyczynkiem do zgłębienia wiedzy o Nigerii. Kobieta sięga po książki i inne publikacje, zaczyna się interesować polityką, aktualną sytuacją ekonomiczną w kraju – to bardzo ciekawy dodatek do tej powieści. 
I wreszcie mamy tu szeroką warstwę ezoteryczno-kosmologiczną – Juno jest fanką filmu "Melancholia", do którego wciąż wraca, gwiazdy, niebo, kosmos odgrywają sporą rolę w rozmowach bohaterów. Zresztą niemal wszyscy noszą mitologiczne imiona, co uważam za ciekawy zabieg i mam ochotę przeanalizować ich dobór w zależności od roli danej postaci. 

Ta książka nie ma pretensji do bycia wielkim dziełem, podejmuje zwykłe, codzienne tematy. Wyróżnia ją przede wszystkim bohaterka i jej wiek – to nie jest typowa konstelacja we współczesnej prozie. Cieszy mnie, że właśnie taka proza została uhonorowana nagrodą Deutscher Buchpreis, zwracając uwagę na kobiety, osoby niepełnosprawne i sytuację ekonomiczną osób tworzących sztukę. 

Moja ocena: 5/6

Martina Hefter, Hey guten Morgen, wie geht es Dir?, 224 str., Klett-Cotta 2024.

czwartek, 22 maja 2025

"Wszystko na darmo" Walter Kempowski


Zima 1944/1945 w Prusach Wschodnich była wyjątkowo sroga. Wiem, bo opowiadała mi to wiele razy teściowa. Wyprawa na zachód była koszmarem dla młodej kobiety, właściwie dziewczyny. Jej rodzina nie zwlekała tak długo jak bohaterowie Kempowskiego. Kobiety wyjechały jak najprędzej, został ojciec. W Georgenhof nie ma jednak ojca, został powołany na front, ale wylądował we Włoszech, gdzie zarządza aprowizacją wojska. Jego piękna żona Katharina von Globig została w dworku. Na szczęście bez gospodarstwa, zwierząt, pola. I na szczęście ma u boku ciotkę ze Śląska, która wszystkim zarządza. Katharina bowiem w ogóle nie jest szczęśliwa w dalekich Prusach, całe dnie spędza w swojej części domu, słuchając muzyki, przeglądając albumy, marząc. Jej dwunastoletni syn Peter także spędza zimę w domu, migając się od prac wykonywanych przez Hitlerjugend. Całe godziny obserwuje różne obiekty przez mikroskop, bawi się kolejką oraz ma lekcje udzielane przez zachodzącego na dwór nauczyciela. Mężczyzna nie tyle chętnie uczy chłopca, co korzysta z posiłków serwowanych przez ciotkę i chętnie przebywa z Kathariną. 
Georgehof wydaje się być wyspą, której nie tyka rzeczywistość, zawieszoną w idyllicznej przeszłości.

Mieszkańcy obserwują całe ciągi uciekinierów ze wschodu, słyszą artylerię, przyjmują ciągle nowych gości, którzy w drodze na zachód zatrzymują się u nich na noc, ale to wszystko wydaje się nie ruszać ustalonego rytmu. Dopiero nieprzemyślany czyn Kathariny coś zmienia. Po namowie pastora kobieta decyduje się przyjąć pod dach uciekiniera. Gdy ten zostaje złapany, służby trafiają do niej i ją aresztują. To jest sygnałem dla ciotki, by opuścić dom. 

Powieść Kempowskiego fantastycznie oddaje niemieckie nastroje. To niedowierzanie, karność, ciągłe zaufanie do służb, bezrefleksyjność wyzierają z każdej strony, z każdej rozmowy. Czytając przemyślenia i dialogi bohaterów czułam, że tak, tak właśnie było. Przywiązanie do rzeczy martwych, do dotychczasowego życia, zamknięcie na sygnały z zewnątrz. To zresztą nie jest nic specyficznego dla Niemców, ten mechanizm powtarza się wciąż i wciąż w różnych społeczeństwach.

Największą zaletą tej książki jest styl. Kempowski opisuje wszystko z dystansu, niemal beznamiętnie, ale bardzo szczegółowo. Krótkie, urywane wręcz zdania, pytania, celne obserwacje czynią z tej książki niesamowite świadectwo tych wydarzeń. To bardzo dobra powieść, poruszająca, ale i pozwalająca spojrzeć na zwykłą Niemkę i Niemca w momencie porażki i poczucia, że wszystko, ale to wszystko poszło na marne.

Moja ocena: 5/6

Walter Kempowski, Alles umsonst, 384 str., Knaus 2006.

środa, 21 maja 2025

"Szkice malajskie" Alfian Sa'at


Czterdzieści siedem króciutkich opowiadań tworzy niesamowitą mozaikę singapurskiego społeczeństwa. Pisane z malajskiej perspektywy pozwalają czytelniczce zajrzeć głębiej w delikatne i niewidoczne dla turystki powiązania i zależności. Społeczeństwo Singapuru to tygiel kulturowy i językowy. Mieszanka angielsko-chińsko-malajsko-indyjska, w której trudno przeskoczyć z jednej grupy do innej, a język, religia i wychowanie determinują los. Grupa malajska zdecydowanie nie należy do tych uprzywilejowanych i to widać w tych w większości przeraźliwie smutnych tekstach. Awans społeczny możliwy jest tylko poprzez język angielski lub odrzucenie chusty, a swobodę bycia można uzyskać tylko w sąsiedniej Malezji. Sa'at delikatnie podsuwa wiele tematów, które zdecydowanie nie nadają Singapurowi przyjaznej twarzy, choćby kwestia więzienia i kary śmierci. Wątpliwa resocjalizacja i niemożność wyrwania się z opresyjnego systemu determinują losy ludzi. Widać także coś na kształt policji społecznej, której zadaniem jest pilnowanie porządku na ulicach. Z wielu tekstów wyziera przemożna tęsknota za wsią, swojskością, radością bycia wśród swoich, ale także ogromne różnice między członkami rodziny, którzy pozostali lub wyemigrowali do Malezji, a tymi, którzy mieszkają w Singapurze. Co ciekawe, tym w Malezji często wiedzie się lepiej, choć to Singapur uchodzi powszechnie za bardziej rozwinięty kraj. 

Tematów jest tu mnogość, a wszystkie ujęte są w niezwykle krótkie formy. Z jednej strony podziwiam kunszt autora, który potrafił zawrzeć w trzech-czterech stronach tak wiele, z drugiej mam świadomość, że taka forma może powodować zlewanie się wszystkich tekstów. Te nieco dłuższe przeplatane są wprawdzie bardzo krótkimi scenkami rodzajowymi z ulic Singapuru, które stanowią przerywnik, moment na oddech, ale raczej nie wystarczają, by pomóc w rozdzieleniu opowiadań na dłużej. Z drugiej jednak strony ja odczytuję ten zbiór jako całość. Nieważne, że nie zapamiętam bohaterek i bohaterów czy większości historii – to, co pozostanie, to ogólne wrażenie, poczucie spojrzenia na to państwo-miasto od wewnątrz. To wiedza na temat struktury społecznej i językowej oraz problemów, z jakimi borykają się Malajowie. Tutaj jednak nasuwa mi się pytanie, na ile ta wiedza będzie użyteczna dla osób, które nie znają obu krajów wcale. Jako że odwiedziłam oba wiele razy, interesuję się nimi, uczyłam się bahasy. mam głębszy wgląd w tę tematykę, choć wciąż jest on mały. Jestem jednak przekonana, że ktoś, kto takiej nawet elementarnej wiedzy nie ma, może z tego zbioru nie wynieść wiele, mimo fantastycznych przypisów tłumaczki i naprawdę dobrego przekładu. Bardzo żałuję, że w przeciwieństwie do wielu innych publikacji tego wydawnictwa, nie znalazł się tu wstęp ukazujący choćby zarys historii Singapuru oraz strukturę społeczną i językową tego państwa. 

Moja ocena: 4/6

Alfian Sa'at, Szkice malajskie, tł. Aleksandra Szymczyk, 192 str., Wydawnictwo Tajfuny 2022.

wtorek, 20 maja 2025

"Blaue Frau" Antje Rávik Strubel


Adina pochodzi z małej wioski w czeskich Karkonoszach. Zawsze sama, w domu, w szkole, w autobusie pragnie wyrwać się w wielki świat. U siebie jest pewną formą dinozaura, ostatnią nastolatką, która jeszcze tkwi w pozbawionej perspektyw dolinie. Adina tworzy tę perspektywę sama, wyjeżdżając do Berlina na kurs językowy. Odpuszcza imprezy i szaleństwa, pilnie się uczy, przed oczami cel: studia, najlepiej nauki o ziemi. Adina poznaje jednak Rickie, fotografkę, która próbuje pokazać dziewczynie coś więcej niż tylko naukę i hostel. Czeszka ląduje więc gdzieś przy granicy z Polską, w nowym projekcie europejskim, gdzie może dorobić, poćwiczyć niemiecki i zdobyć nowe umiejętności. Tego wszystkiego dowiadujemy się jednak stopniowo, bo autorka nie dba o chronologię. Adina mieszka w Helsinkach, gdzie podczas pracy na czarno w hotelu poznała Leonidasa – Estończyka pracującego dla Unii Europejskiej. Z jej retrospekcji dopiero wyłania się obraz tego, co przeżyła podczas owego transgranicznego projektu.

"Blaue Frau" to powieść o wykorzystaniu kobiet, o tym, jak gwałt jest bagatelizowany, szczególnie gdy sprawcą jest człowiek poważany, np. mężczyzna sukcesu, który opowiada się za równością, prowadzi projekty, ma rodzinę, kochane dzieci. Być może dziewczyna nie wiadomo skąd histeryzuje albo przesadza? Temat ważny i dobrze opracowany przez autorkę. Niestety ta książka ma sporo "ale". Przede wszystkim na płaszczyźnie narracyjnej jest tu zbyt dużo chaosu – tak jakby autorka chciała wetknąć w powieść każdy możliwy temat. Sporo tu więc o podziale w Europie, o wschodzie i zachodzie, o Unii i integracji, o projektach i ich sensie. A co za tym idzie – autorka skupiła się na wątku pochodzenia z czeskiego zadupia, które zimą staje się oazą zimowego sportu dla lepiej sytuowanych, szczególnie z Niemiec. Między tym utknęła LGBTQ i oczywiście feminizm. Najbardziej dziwnym zabiegiem jest jednak tytułowa niebieska kobieta, która pojawia się w Helsinkach na krótkie rozmowy z Adiną. Można snuć wiele domysłów jaka jest jej rola, moim zdaniem jednak żadna. Miałam wrażenie, że autorka chciała dodać powieści nieco magii, niedopowiedzenia, duchowości? Zupełnie niepotrzebnie. Niestety ponownie przekonałam się, że nie jestem fanką stylu Antje Rávik Strubel i nawet Deutscher Buchpreis nic tu nie zmienił.

Moja ocena: 4/6

Antje Rávik Strubel, Blaue Frau, 432 str., S. Fischer 2021.

poniedziałek, 19 maja 2025

"Jego ekscelencja Pan Minister Rougon" Émile Zola

 


Szósty tom cyklu Rougon-Macquart poświęcony jest Eugéne'owi Rougon, najstarszemu synowi Pierre'a, którego już spotkaliśmy w pierwszych dwóch powieściach. Eugéne odniósł sukces, przeprowadził się do Paryża i robi karierę w polityce. Gdy go spotykamy właśnie składa rezygnację ze stanowiska ministra – ku rozpaczy szerokiego grona jego zwolenników. Ten zwalisty, sprytny mężczyzna ma jednak plan i niebawem wróci w łaski cesarza. Same perypetie kariery Rougona są tu jednak tylko przyczynkiem do pokazania życia najwyższej sfery w okresie II Cesarstwa. Zola z ogromnym rozmachem szkicuje polityczną scenę tego okresu, a także życie na cesarskim dworze. Te opisy służą ukazaniu zakłamania, kumoterstwa, kombinacji w tym środowisku. Rougon otoczony jest sporym gronem zwolenników, którzy tak długo przy nim trwają, jak długo załatwia im ich sprawy. Władza ściśle wiąże się z także pożądaniem, zwłaszcza tym cielesnym. Odpowiednia osoba może pomóc wyjść na szczyty lub strącić w niełaskę. 
Nie ma wśród pokazanych polityków chęci zmian, energii, by służyć swojemu krajowi, jest natomiast gnuśność, chęć wzbogacenia się i wygodnictwo. 

Zola w swoim drobiazgowym stylu opisuje debaty parlamentarne, wypowiedzi, kulisy polityczne, zachowania cesarza, nawet chrzest potomka i każdy dar, jakiego dziecko otrzymało. Przyznam, że już wolę opisy kwiatów, na które narzekałam przy poprzednim tomie, bo polityka jest o niebo nudniejsza! Może dla pasjonatek lub znawczyń II Cesarstwa byłaby to satysfakcjonująca lektura, ale ja nie musiałam przeczytać aż tyle, by zrozumieć jej przesłanie. Niemniej to ważny tom, pokazujący inną składową społeczeństwa: bigoterię, wyrachowanie, gnuśność, hipokryzję i pogoń za karierą. Smutne przesłanie, smutna powieść, ale czego się po Zoli spodziewać?

Moja ocena: 4/6

Émile Zola, Seine Exzellenz Eugéne Rougon, tł. Hilda Westphal, Die Gehörgäng 2025.

niedziela, 18 maja 2025

"Grzech księdza Mouret" Émile Zola


 

Głównym bohaterem tego tomu jest dwudziestosześcioletni Serge Mouret – po śmierci rodziców i ukończeniu seminarium obejmuje parafię w małej wiosce Artaud. Wraz z nim mieszka siostra Désirée – niepełnosprawna intelektualnie, zakochana w zwierzętach dziewczyna. Serge żyje spokojnie, lubi swoich parafian, mimo że mnich Archangias ciągle go buntuje, szczególnie przeciw kobietom. Tymczasem Serge wielbi Maryję, podchodzi do wieśniaków z sercem, namawia ciężarną do ślubu, tłumaczy, błogosławi. Gdy zachoruje, pod opiekę bierze go wujek Pascal. Postanawia go umieścić w domu mędrca, zapamiętałego ateisty. Mieszkająca u niego szesnastoletnia, wychowana w swobodzie i dzikości Albine zaopiekuje się księdzem. Stopniowo Serge wraca do sił, zapominając o swoim uprzednim życiu. Spędza całe dnie z dziewczyną, przede wszystkim w cudownym ogrodzie otaczającym dom. Paradou to urzeczywistnienie raju, zresztą sama nazwa przywodzi na myśl to skojarzenie. Zola poszedł tu na całość w kwestii opisów. O ile w "Brzuchu Paryża" były one rozbuchane, to w tej książce przebiły wszystko. Francuz szczegółowo, ale to bardzo szczegółowo opisuje każde drzewo, każdy kwiat, każdą roślinę, a odpisy te podkreślają rajski klimat, w którym rodzi się czyste uczucie między Albine a Sergem. Tę sielankę brutalnie przerwie nie kto inny jak Archangias, który oczywiście będzie widział w Albine diabła i starał się uwolnić Serge'a z jej sideł. 

Ta powieść to przede wszystkim wielka alegoria grzechu pierworodnego – rajski ogród, dwoje niewinnych osób, diabeł w skórze zakonnika oraz przaśna wieś dokoła, w której ludzie żyją jak poganie. Zola fantastycznie opisuje ogród Eden, choć fantazja faktycznie go poniosła. Wspaniałą postacią jest też Désirée, która w swojej prostocie idealnie wpisuje się w ten gospodarsko-wiejski świat. Jej zachwyt nad zwierzętami, jej wyjaśnienia konieczności ich zjadania, spostrzeżenia na temat prokreacji stanowią przeciwwagę do uduchowionych wizji brata. 

To wspaniała kompozycyjnie powieść, w której sacrum przewija się z profanum, duchowość z ludzkimi żądzami, rozsądek z szaleństwem. Lojalnie jednak powiem, że te rozbuchane opisy wymagają ogromnego samozaparcia. 

Moja ocena: 4/6

Émile Zola, Die Sünde des Abbé Mouret, tł. Elisabeth Eichholtz, 304 str., Die Gehörgäng 2025.

sobota, 17 maja 2025

"Piraten im Tropenparadies. TABOO III in der Sulusee" Wolfgang Hausner


Na czwartą książkę Wolfganga Hausnera czekałam bardzo długo. Wiedziałam, że się pisze, ale wiadomo, jak to jest. Pisze się i pisze, a to trwa i trwa. Ta opowieść rozpoczyna się właściwie bezpośrednio po wydarzeniach z tomu trzeciego, Wolfgang opisuje, jak ułożyło się jego życie, gdy ze względu na rodzinę już nie mógł przemieszczać się swobodnie po całym świecie. Centrum ich życia stały się wpierw Filipiny, potem Malezja, a potem znowu Filipiny. I w tym regionie toczy się akcja zawartych w książce opowieści – to przede wszystkim tytułowe Morze Sulu oraz Morze Południowo-Chińskie. Autor opisuje, jak na wiele lat ułożył sobie życie w Malezji, na Borneo, gdzie córka mogła kontynuować edukację, a on zarabiać rejsami z tamtejszej mariny. To status quo nie trwało jednak wiecznie, warunki współpracy z szefostwem mariny się zmieniły i Wolfgang przeniósł się na Filipiny. Zmieniło się też wiele rodzinnie, bo małżeństwo żeglarza nie przetrwało próby czasu. Autor jednak nie rozwodzi się o prywatnych problemach, a skupia na swoich rejsach. Większość z nich to rejsy wycieczkowe – dwutygodniowe lub dłuższe z pasjonatami żeglarstwa z Europy. Wolfgang opisuje liczne przygody, jakie mu się przytrafiły na morzu, ale i z turystami. I to był ten moment, gdy po raz pierwszy stałam się bohaterką książki i to od razu kilka razy. 

Autor oprócz perypetii podczas rejsów opisuje także problemy na TABOO III, naprawy, wypadki, spotkania, potrawy, ale i innych żeglarzy. Zatoka, w której katamaran poddawany jest pracom naprawczym, to oaza żeglarzy, którzy utknęli w niej na lata. Ta zbieranina ludzi to oczywiście wspaniały materiał na wiele książek. Każda z tych osób ma często kuriozalną historię, które Wolfgang chętnie opisuje. W książce znajdują się oczywiście także tytułowi piraci, ale i licznie nawiedzające Filipiny tajfuny. 

Żeglarz opisuje to wszystko w swoim typowym lekko ironicznym stylu – bez upiększania, bez romantyzowania, szczerze, wprost i z dużą dozą realizmu. W każdym zdaniu widać skromność autora, ale i świadomość własnych przeżyć, możliwości i bezpretensjonalne podejście do problemów i świata. Kto zna Wolfganga, z pewnością przeniesie się natychmiastowo na pokład TABOO III i niemal namacalnie usłyszy jego głos.
Żeby jednak nie było tak idealnie, to niestety książce zabrakło dobrej redakcji i korekty. Wiele tu powtórzeń tych samych faktów, uważna czytelniczka pamięta je przecież z poprzednich rozdziałów. Wkradło się też sporo literówek i niedociągnięć gramatycznych. A szkoda, bo styl Wolfganga jest naprawdę unikatowy i fantastyczny. 
Zdaję sobie sprawę, że po tę książkę sięgną raczej fanki i fanowie żeglarstwa i autora, oni zresztą będą najlepsza grupą docelową.

Moja ocena: 5/6

Wolfgang Hausner, Piraten im Tropenparadies. TABOO III in der Sulusee, 368 str., 2024.

piątek, 16 maja 2025

"Sittenlehre" Martín Kohan


 

Akcja tej powieści rozgrywa się w 1982 roku w Buenos Aires. W elitarnej szkole dla najlepszych –Colegio Nacional – pracuje María Teresa. Ta młoda kobieta bynajmniej nie jest nauczycielką, do jej zadań należy pilnowanie dyscypliny na szkolnych korytarzach, w klasach, podczas przerw i apeli. To właśnie ona sprawdza mundurki, łącznie ze skarpetkami, długość włosów, sposób wypowiadania się i zachowanie uczniów i uczennic. María Teresa mieszka z matką, która spędza całe dnie na słuchaniu radia i czekaniu na wiadomości od syna, który został zaciągnięty na wojnę na Falklandach. Brat wysyła enigmatyczne pocztówki, z rzadka dzwoni. Na ulicach panuje ciężka atmosfera, rządy junty są wszechobecne. 
Kobieta całkowicie poświęca się pracy, chcąc wykonywać jak najlepiej swoje obowiązki, ciągle tropi uchybienia uczniów. Jej idée fixe stanie się pokątne palenie, o które podejrzewa chłopców. A to podejrzenie zawiedzie ją do chłopięcych toalet. Te znów staną się szaloną obsesją, która wzbudzi w niej nieznane dotąd odczucia i zapędzi w kozi róg.

Przyznam, że nie była to dla mnie całkowicie satysfakcjonująca lektura. Kohan niezwykle drobiazgowo opisuje wnętrza, zachowania, sytuacje – i może nawet ta drobiazgowość nie byłaby tak wielkiem problemem, gdyby nie była monotonna. Dodatkowo miałam problem z tym, jak autor opisuje bohaterkę. María Teresa wydaje się być ograniczona, zacofana, infantylna nawet – taka kreacja spod pióra mężczyzny w pewien sposób mnie raziła. Mimo to oceniłam tę książkę wyżej, niż sądziłam podczas lektury. Uratowała ją końcówka i samo zakończenie, które mnie całkowicie zaskoczyło. Zresztą wielokrotnie spodziewałam się, że autor inaczej poprowadzi narrację, tymczasem pozwolił jej płynąć bez żadnych fajerwerków niemal do końca. Rozumiem oczywiście ten zabieg, który zapewne miał stanowić metaforę życia w dyktaturze, sposób na przedstawienie bycia trybkiem w maszynerii, duszność i opresyjność takiej sytuacji.

W efekcie nie żałuję lektury, ale też nie polecę tej powieści z czystym sercem. 

Moja ocena: 4/6

Martín Kohan, Sittenlehre, tł. Peter Kultzen, 247 str., Suhrkamp 2010.

czwartek, 15 maja 2025

"Dendryty" Kallia Papadaki


Kallia Papadaki to Greczynka, ale akcja jej powieści umiejscowiona jest w Camden i choć bohaterkami i bohaterami są jej krajanie, to jest to jednak na wskroś amerykańska powieść. Powieść o emigracji, o problemach, o wtapianiu się lub nie, o akceptacji, wyobcowaniu, nędzy ekonomicznej i rozwoju miast. 

Autorka naprzemiennie (niechronologicznie) opowiada losy rodziny, które obejmują okres od początku XX wieku po dziś. Nie jest to jednak szeroko zasadzona saga rodzinna, lecz wyrywkowa opowieść skupiona na najważniejszych wydarzeniach. Adonis Kabanis, który, pożegnawszy matkę, wylądował w Camden całe życie pozostanie Grekiem, ale jego syn już z greckością nie będzie mieć wiele wspólnego. Papadaki skupia się jednak na dwóch dziewczynkach: Leto 68 i Minnie. Każda z innej rodziny, każda równie nieszczęśliwa i każda z emigracyjną przeszłością w rodzinie. W tej dość szczupłej objętościowo książce wątków jest mnóstwo – bo przecież i Camden jest bohaterem, a autorka zahacza i o środowisko gangów, narkotyki i ekonomię oraz gospodarkę. Do tego czyni to w dość wyrafinowany sposób. Język Greczynki do absolutny majstersztyk. Wiele zdań ciągnie się przez kilka stron, ale ciągnie się niemal niezauważenie, trzymając mocno uwagę czytelniczki i nie pozwalając przerwać lektury. Trudno tu złapać oddech, odnaleźć się w tym gąszczu i znaleźć łatwą ścieżkę. Tłumaczka, Ewa T. Szyler, miała bardzo trudne zadanie, ale wywiązała się z niego wspaniale. Przewracając kartki, nie mogłam wyjść z podziwu nad językiem i ekwilibrystyką tłumaczki. 

To nie jest łatwa lektura, ale wciąga i nie odpuszcza. Przyznam, że dwa tygodnie po odłożeniu książki nie pamiętam z niej tyle, ile bym chciała. Pozostała mi w głowie raczej atmosfera, ogólna problematyka i właśnie niesamowity styl. Treści było za dużo, bym mogła uchwycić ją na dłużej. Mimo to polecam, godna uwagi.

Moja ocena: 4/6

Kallia Papadaki, Dendryty, tł. Ewa T. Szyler, 263 str., Wydawnictwo Wyszukane 2020.

wtorek, 13 maja 2025

"Der Himmel vor Hundert Jahren" Yulia Marfutova

 


Yulia Marfutova to niemiecka pisarka rosyjskiego pochodzenia, jej debiutancka powieść (Niebo sprzed stu lat) opowiada o życiu w niewielkiej wiosce gdzieś w dalekiej Rosji. Nikt z mieszkańców wioski nie zorientował się, że rok 1918 zmienił oblicze kraju, życie toczy się tak samo jak kiedyś. Największym postępem jest szklanka rurka, za pomocą której Ilja przepowiada pogodę. Jego sąsiad Pjotr wierzy natomiast w siłę rzeki i leśne duchy, podobnie jak żona Ilji, która spodziewa się gości po tym, jak upadł jej nóż. Tym gościem będzie Wadik, który zaczyna fascynować wnuczkę Ilji – Anuszkę. Ona jako jedyna przeżyła zarazę i wychowuje się teraz u dziadków. Kontakt z Wadikiem jednak ją zmienia – wzbudza pragnienia i tęsknoty. To właśnie Wadik jest zwiastunem świata, odległych wydarzeń.

Marfutova stworzyła niemal baśniową powieść, która snuje się niczym gawęda i czaruje dobrodusznymi postaciami. Podobnie jest z jej subtelnym językiem – najlepszym słowem będzie tu tak często ostatnio wykorzystywana w opisach czułość. Ale to właśnie to uczucie widać w sposobie, w jakim autorka pisze o swoich postaciach i ich życiu. Dla mnie jednak ta powieść pozostanie baśnią, bez zaskoczeń, bez zachwycającego zaskoczenia. W pewien sposób przypominała mi ta książka armeńską powieść "Z nieba spadły trzy jabłka", ale zabrakło tu klamry, napięcia, które potrafiła zbudować Narine Abgaryan.

Ta powieść znalazła się na długiej liście do niemieckiej nagrody literackiej – owszem, językowo to perełka, ale narracyjnie czuję niedosyt.

Moja ocena: 3/6

Yulia Marafutova, Der Himmer vor Hundert Jahren, 192 str., Rowohlt 2021.

poniedziałek, 12 maja 2025

"Das Unwohlsein der modernen Mutter" Mareice Kaiser


 

Mareice Kaiser jest dziennikarką, kobietą i matką. I o tym właśnie pisze. Jej książka, której tytuł po polsku mógłby brzmieć: Niedyspozycja/złe samopoczucie współczesnej matki, to opowieść o niedoli, problemach, potyczkach, niesprawiedliwościach i wszelkich niedogodnościach, z jakimi konfrontowane są kobiety, które zdecydowały się na dziecko. Autorka sama jest matką, która doświadczyła nieuleczalnej choroby pierwszego dziecka i która na własnej skórze poznała wiele problemów szczególnie dotykających matek. 

Można by sądzić, że niemieckie społeczeństwo jest inkluzywne, feministyczne, że tamtejsze kobiety nie mogą narzekać na nierówności i gorszy start, że matki mają wiele możliwości wsparcia, że mężczyźni nie są do pomocy, tylko równouprawnionymi rodzicami. Kaiser bezlitośnie wytyka wszystkie słabości i nierówności, opierając się na własnych doświadczeniach, ale także czerpiąc z opowieści koleżanek, znajomych i innych kobiet. Przede wszystkim przewija się u niej problem wielozadaniowości kobiet i wszystkich wyobrażeń, którym powinny sprostać – bycie matką to przecież tylko jedno z zadań. Trzeba jeszcze zarabiać, dobrze wyglądać, być dobrą w łóżku. Niby nic odkrywczego, Kaiser jednak świetnie systematyzuje te problemy, a autentyczne historie są tu bardzo mocną stroną tej książki. Szczególnie poruszająca jest opowieść matki o córce, która okazała się być "niewychowalna" (nie zdradzę więcej, ale naprawdę wstrząsająca historia). 

Problemy, o których pisze Kaiser, nie są podstawami w emancypacji kobiet, to raczej kwestie, o których tak łatwo zapomnieć, bo przecież mamy feminizm, kobiety przeszły długą drogę, wszystko już gra i w zasadzie nie wiadomo, o co jeszcze chodzi. A wciąż jednak o tak wiele. Myślę, że ta niemiecka perspektywa nie przeszkadzałaby polskiej czytelniczce, mimo że Kaiser pisze sporo o lokalnych problemach, ale też o parach jednopłciowych czy o osobach w ciąży (niekoniecznie kobietach). Dobra rzecz, która wzbudza gniew, daje do myślenia i poszerza perspektywę.

Moja ocena: 5/6

Mareice Kaiser, Das Unwohlsein der modernen Mutter, 256 str., Rowohlt 2021.

niedziela, 11 maja 2025

"Psikus" Domenico Starnone


Małżeństwo matematyków dostaje zaproszenie na konferencję naukową. Oboje bardzo chcą jechać, mają wygłosić ważne dla ich karier odczyty. O opiekę nad ich czteroletnim synem, Mariem, proszą ojca Betty - siedemdziesięcioletniego ilustratora książek. Dziadek mieszka w Mediolanie, więc najpierw czeka go podróż do Neapolu, skąd pochodzi i gdzie mieszka rodzina. Nie uśmiecha mu się ten wyjazd, ma zlecenie na zilustrowanie opowiadania, które wisi nad nim niczym miecz Damoklesa, wnuka praktycznie nie zna, a poza tym nie czuje się na siłach opiekować się malcem. Nie potrafi jednak odmówić córce i wyrusza w podróż. Na miejscu okazuje się, że małżeństwo przechodzi poważny kryzys, jest świadkiem ciągłych kłótni, a oboje małżonków próbuje go przekonać do swoich racji. 
Na szczęście Mario to rezolutny i samodzielny chłopiec, który dziadkowi prędko wyjaśnia, jak co funkcjonuje w domu. Obaj znajdują nić porozumienia i trzem dniom we dwoje nie stoi nic na przeszkodzie, choć dziadek radzi sobie często gorzej niż lepiej, niektóre potknięcia tłumacząc psikusami.
Jak niebezpieczna to jest taktyka, okaże się niebawem.

Starnone świetnie naszkicował psychologiczny portret dziadka – znanego powszechnie artysty, który się starzeje, a prace nie wychodzą już tak łatwo jak kiedyś. Ten wyjazd to przyczynek do rozliczenia się z przeszłością, zwłaszcza, że mężczyzna ląduje w mieszkaniu, w którym się wychował. Wiele tu wspomnień i refleksji, ale też dowcipnych dialogów z wnukiem. 

To dość lekka i przyjemna lektura, mimo to Starnonen potrafi skłonić do refleksji i zaskoczyć narracją.

Moja ocena: 4,5/6

Domenico Starnone, Psikus, tł. Katarzyna Skórska, 208 str., W.A.B. 2018.

sobota, 10 maja 2025

"Do czysta" Alia Trabucco Zerán


Estela chce innego życia niż jej matka, wyjeżdża więc z rodzinnej wioski na południu Chile, by rozpocząć pracę jako gospodyni, służąca i niańka w jednym w dobrze sytuowanej rodzinie w Santiago. Señora jest w zaawansowanej ciąży, więc Estela będzie zajmować się nowonarodzoną Julią od jej pierwszych dni. Señor jest lekarzem i zwolennikiem szybkich decyzji i chłodnego chowu. Estela jest traktowana dobrze – punktualnie dostaje wypłatę, nie cierpi z powodu agresji czy nawet molestowania, ale jednak jest człowiekiem drugiej kategorii. Zawsze obecna, ale traktowana nie lepiej od psa. Señora strofuje, señor ocenia, ale to właśnie jej powierzają córkę. Estela siłą rzeczy staje się niemą obserwatorką najintymniejszych sekretów rodziny, kimś, kto zawsze jest obok, kto widzi i zamiata pod dywan to, co pod nim powinno się znaleźć. Oczami Esteli obserwujemy dysfunkcyjne relacje w tej rodzinie. Brak w niej miłości, serdeczności, ciepła. Jest samotność, chłód, brak komunikacji. 

Ta powieść to monolog Esteli – jej opowieść rozpoczyna się w dniu przyjęcia posady i jest swoistą spowiedzią przed policją? Śledczymi? Od początku wiadomo bowiem, że coś doprowadziło do śmierci dziecka, a zeznania Esteli być może pomogą wyjawić prawdę. Ta pozornie prosta kobieta widzi o wiele więcej, niż sądzą jej pracodawcy, a przede wszystkim rozumie, bo w przeciwieństwie do nich dysponuje inteligencją emocjonalną. Jej monolog może nie jest odkrywczy, wszyscy wszak wiemy, jak nędzna jest sytuacja pomocy domowych, ale mimo to ma w sobie to coś, co nie pozwala odłożyć książki. To pozornie prosty język, ale zaskakuje spostrzegawczością, celnością obserwacji i szczerością. Estela żyje w klatce niczym szczur, którego jej każe złapać señora. Ta metafora była dla mnie niezwykle uderzająca. 

Polecam. W Polsce ta powieść wyszła nakładem Wydawnictwa Czarne, pod tytułem "Do czysta" w przekładzie Tomasza Pindla.

Moja ocena: 5/6

Alia Trabucco Zerán, Mein Name ist Estela, tł. Benjamin Loy, 240 str., Hanser Berlin 2024.

piątek, 9 maja 2025

"Jedyna córka" Guadalupe Nettel


Alina i Laura przyjaźnią się od lat, obie są także pewne, że ich plan na życie nie obejmuje posiadania dzieci. W pewnym momencie Alina jednak zmienia zdanie, podczas gdy Laura obstaje przy swoich przekonaniach. To ona jest narratorką tej powieści i z jej perspektywy obserwujemy różne relacje rodzicielskie. Po pierwsze jest to macierzyństwo jej przyjaciółki, która skonfrontowana zostaje w ciąży z perspektywą urodzenia nieuleczalnie chorego dziecka. Jej sąsiadka natomiast boryka się z depresją i wychowaniem syna, który regularnie wpada w złość i zdecydowanie nie jest łatwym dzieckiem. Mamy też relację Laury z jej matką, która angażuje się w kolektywie kobiet. I wreszcie relacje ze świata zwierząt – Laura obserwuje ptaki, które na jej balkonie założyły gniazdo.

Nettel postawiła na pierwszoosobową, szczerą narrację. Laura jest świadoma, że jej decyzja nie jest popularna, a jej niechęć do dzieci może budzić opór, dlatego udaje jej się utrzymać relacje z kobietami, które są matkami. Kobieta ma w sobie zrozumienie, przyzwolenie na wiele sposobów życia i to jest clou tej powieści. Autorka bada i przedstawia różne podejście do macierzyństwa, ukazując jego trudne strony, niełatwe decyzje, a przede wszystkim decyzje niepopularne. Tu widać, że można żałować podjętych decyzji, że bycie matką to trudności, wysiłek, rozpacz, zmęczenie, zniechęcenie. Zarazem jednak nie ma melodramatu, klepania po plecach i tkliwości. 

To książka, która dotyka i porusza jakieś struny, niezależnie, czy się ma za sobą doświadczenie rodzicielstwa czy nie. Pokazała mi też, jak łatwo oceniamy czyjeś decyzje (bo wiele było dla mnie niezrozumiałych) i jak mądrze potrafiła się zachować Alina. Dlatego w pierwszej lini to rzecz o relacjach, o wsparciu, o byciu dla innych, o czynach, które pomagają, a nie o słowach, które ranią. 
Polecam. W Polsce powieść ukazała się pod tytułem "Jedyna córka", w przekładzie Barbary Bardadyn, w wydawnictwie Bo.wiem.

Moja ocena: 5/6

Guadalupe Nettel, Die Tochter, tł. Michaela Meßner, 280 str., Luchterhand Literaturverlag 2025.

środa, 7 maja 2025

"Wyspa snów" Heikki Kännö

 


Wyspa snów, czyli Sömnö to niewielka wysepka, na której Werner Berger czerpie inspiracje dla swojej sztuki i która stanowi swego rodzaju refugium w rzeczywistości i przenośni. Izaak Severin postanawia spisać historię życia słynnego malarza, Berger go fascynuje jako artysta, ale losy jego rodziny to dopiero fantastyczny materiał. Pierwsza część książki to rodzinna saga, która rozpoczyna się od dziadka Samuela Schmala, który był niespokojnym duchem marzącym o eksploracji Afryki. Ten pochodzący z biednej rodziny chłopak musi się jednak najpierw wydostać z rąk przemocowego ojca, który jest austriackim szewcem. Jego droga poprowadzi go przez Francję i Kongo do Austrii i w końcu Finlandii. Będzie to oczywiście droga pełna przygód i ciekawych postaci, które staną na jego drodze. Autor błyskotliwie i z dużą dozą humoru szkicuje te losy, tworząc coś na kształt powieści łotrzykowskiej pełnej barwnych indywiduum. Oczywiście czytamy tu o Kongu na początku XX wieku, więc nie są to łatwe kwestie, zwłaszcza, że relacjonowane są z białej perspektywy. Jeśli jednak uda się to przełknąć, można się w tej historii zatopić. Podobnie ma się kwestia z dziećmi Samuela i ich pokręconymi losami. Gdy jednak narracja dociera do współczesności i zasadza się na samym malarzu, zaczyna się robić trudniej.

Kännö pokusił się o dygresje i rozważania na tematy wielorakie, powiązane w jakiś sposób ze sztuką, szczodrze okraszone Wagnerem (którego nie trawię). Autor eksploruje szeroki wachlarz przeróżnych kwestii, takich jak poszukiwanie prawdy i doświadczanie cienkiej granicy między nią, a fantazją, duchowość w różnych jej wymiarach, zakres działania i oddziaływania sztuki itp. Przyznam jednak, że niespecjalnie do mnie trafiły te rozważania i nie wzbudziły mojego zainteresowania. Książkę wprawdzie doczytałam, pędząc zapewne na fali pierwszej, dynamicznej i pełnej kuriozalnych postaci części, ale to nagłe wyhamowanie i zmiana konceptu mnie zniechęciły.

"Wyspa snów" to bardzo obszerne dzieło, któremu odchudzenie zapewne wyszłoby na dobre. Myślę, że przydałaby się tu redakcja, bo dygresji i postaci pobocznych jest tu wiele, za wiele. Co ciekawe, to najmniej fińska powieść, jaką przeczytałam!

Moja ocena: 3/6

Heikki Kännö, Wyspa snów, tł. Artur Bobotek, 520 str., Państwowy Instytut Wydawniczy 2024.

wtorek, 6 maja 2025

"11%" Maren Uthaug


Maren Uthaug naszkicowała świat w przyszłości – świat, w którym rządzą kobiety, a mężczyźni stanowią tylko niewielki odsetek populacji. Poznajemy ów świat z perspektywy czterech różnych bohaterek. Pierwszą z nich jest Medea, która mieszka w podupadłym klasztorze. Kobieta posiada rzadką zdolność rozumienia węży, hoduje gady i wyrabia miłosne ciasteczka, korzystając z krwi miesięcznej. Jej kochanka jest natomiast kapłanką w nowej wersji kościoła. Bliżej poznajemy także lekarką zamieszkującą świątynię oraz Cichą, jedną z nielicznych już osób, które pozostały w klasztorze. Na zewnątrz można natrafić na przeróżne grupy kobiet – te zajmujące się szczurami i takie, które przyszywają sobie sztuczne penisy, ale też takie, które mieszkają w ruinach starego świata.
Nowy kobiecy świat buduje bowiem inaczej – domy są okrągłe, jak najbardziej oddalone od architektury, którą wymyślili mężczyźni. Mężczyźni to mityczne wręcz stworzenia, które wspominane są jako ciągłe zagrożenie. Ci, którzy pozostali, są kontrolowani, przetrzymywani w specjalnych miejscach i praktycznie nie przypominają ludzi.

Kobiety stawiają na świat bliski naturze, gdzie seksualność jest swobodnie wyrażana i powiązana z pozytywnymi skojarzeniami, dziewczynki wychowywane są przez dwie matki, a mężczyźni kojarzeni tylko z zagrożeniem i niebezpieczeństwem. Uthaug kreuje świat bardzo oryginalny i zaskakujący. Początkowo zupełnie nie mogłam się wtopić w tę wizję, ale z czasem wszystko zaczęło się układać, a ja byłam ciekawa, czym autorka mnie jeszcze zaskoczy. 

Ten kobiecy świat ma wady, nie jest idealny, jedynym pewnikiem jest to, że patriarchat był zły. Nie oznacza to jednak, że świat, w którym rządzą kobiety jest rajem. Są konflikty i spory, są protesty i są osoby, które mają się czego obawiać. Do tego autorka świetnie splata losy czterech bohaterek, przy okazji szkicując przeszłość oraz aktualne warunki życia.

"11%" to nie jest wyidealizowana utopia, to zwykły świat ze swoimi wadami, tyle że bez mężczyzn grających pierwsze skrzypce. To także próba pokazania ogromnej roli natury, seksualności, rytuałów, a to wszystko okraszone nie zawsze dla mnie jasną symboliką (węże, ptaki, rośliny). Ciekawa jestem, jak autorka pociągnie tę kreację i zapewne sięgnę po dalszy ciąg.

Moja ocena: 4,5/6

Maren Uthaug, 11%, tł. Joanna Cymbrykiewicz, 356 str., ArtRage 2024.

niedziela, 4 maja 2025

"Dzikie bezkresy" Lauren Groff


Główna bohaterka to młoda dziewczyna, która przybyła do Stanów Zjednoczonych wraz z rodziną, u której pracowała, a właściwie służyła. To czasy, gdy w USA szuka się lepszego bytu, gdy kolonializacja jest oczywistością, a kobieta nie ma żadnych praw. Dziewczyna była znajdą, wychowaną w klasztorze, a następnie przekazaną na służbę. Ten niezbyt wesoły los nie odmienił się ani na statku, ani po przybyciu do ziemi obiecanej. Co gorsza, owa obiecana ziemia okazała się być piekłem – głód i zaraza dziesiątkują miasto, w którym zamieszkali. Jej podopieczna, niepełnosprawna umysłowo córka chlebodawców, umiera, a dziewczyna ucieka. Planuje udać się na północ i rozpocząć nowe życie, jest to jednak plan bardzo pobieżny i nieskonkretyzowany. Najważniejsze to ujść od niedoli i lepkich rąk pracodawcy. 
Dziewczyna więc podąża przez bezkresne lasy – sama zaopatruje się w jedzenie, sama szuka schronienia na noc, sama zmaga się z chłodem (to wciąż zima) i głodem, a przede wszystkim z lękiem przed ludźmi. Najpierw obawia się pościgu, a potem jakichkolwiek kontaktów z innymi, w obawie, że znów stanie się niewolnicą.

Mimo historycznego kolorytu nie jest to powieść stricte historyczna. To raczej rzecz o samostanowieniu, o doli kobiety, której jedynym wyjściem jest ucieczka, nawet jeśli jest ona niepewna i prawdopodobnie zakończy się śmiercią. To nie jest wartka powieść akcji, nie ma tu dialogów, jest tylko jedna bohaterka, w której głowie się znajdujemy. Mimo to jest to proza fascynująca, hipnotyzująca, która pozwala całkowicie zatopić się w prawdziwy, ale i urojony świat dziewczyny. Stopniowo bowiem oddaje się ona mrzonkom i marzeniom, rozważaniom egzystencjalnym i o świecie, zaczyna scalać się z otaczającą ją naturą, by stopić się z nią w jedność. 

Druga część "Dzikich bezkresów" podobała mi się nieco mniej – zbyt mocno poszła w mrzonki i wizje, jak na mój gust. Niemniej to pięknie napisana, głęboko feministyczna powieść o zwykłej dziewczynie, która nie miała szans na kierowanie swoim własnym losem.

Moja ocena: 4/6

Lauren Groff, Dzikie bezkresy, tł. Jerzy Kozłowski, 256 str., Wydawnictwo Pauza 2024.

piątek, 2 maja 2025

"Tkacz iluzji" Ewa Białołęcka


To książka, która na pewno już czytałam, ale kompletnie nic z niej nie pamiętałam. Tak zupełnie nic, a nic. Wiele poleceń skłoniło mnie do ponownej lektury, która wprawdzie okazała się wciągająca, ale jednak nie na tyle, by wiele pozostało w mojej głowie i by moja chęć na kontynuacje cyklu była natychmiastowa.

Białołęcka stworzyła fantastyczny świat alternatywy, w którym żyją magowie o różnych specjalnościach, a wyspy południowe zamieszkują smoki. Główny bohater to Kamyk – głuchy chłopiec, który wychowuje się na wsi i uważany jest za niepełnosprawnego. Przypadkiem trafia do jego rodziny mag, który natychmiast rozpoznaje wyjątkowe umiejętności dziecka. Kamy potrafi tkać iluzję, tzn. stwarzać z niczego przedmioty, kreować całe sceny pełne kolorów i ruchu. Jedynego, czego nie potrafi oddać, to dźwięk. W tym jednak pomoże mu przyjaciel – smok. Kamyk spędzi wiele dni w podróżach, ale i w szkole dla czarodziejów, która oczywiście w pewien sposób będzie przypominać Hogwart, bo od czasu powstania cyklu Rowling wszystkie magiczne szkoły będą się tak kojarzyć.

Siłą tej książki jest kreacja charakterów – Białołęcka świetnie oddaje ich rozterki, uczucia, emocje. Potrafi zagłębić się w umysły i dusze, bohaterowie są autentyczni, przekonujący i spójni. Tak jak pisałam powyżej, bardzo podziwiam autorkę za kreację świata. Wykreowanie nowej przestrzeni oraz pomysł na postać Kamyka to naprawdę wielki wyczyn. 

Same przygody natomiast podeszły mi mniej. Owszem, czyta się je lekko i autorka potrafi utrzymać napięcie, ale jest to bardziej literatura dla młodszych czytelniczek lub osób dopiero zaczynających przygodę z fantasy. 

Moja ocena: 4/6

Ewa Białołęcka, Tkacz iluzji, 354 str., Wydawnictwo Supernova 1999.