wtorek, 19 listopada 2024

Stosikowe losowanie – grudzień 2024


 

Zacofany w lekturze wybiera numer książki dla Agnes (w stosie 7 książek) - 
Agnes wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 17 książek) - 
Maniaczytania wybiera numer książki dla Anny (w stosie 226 książek) - 
Anna wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 33 książki) - 13
Gucia wybiera numer książki dla Katarzyny (w stosie 47 książek) - 37
Katarzyna wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 250 książek) - 
McDulka wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 1250 książek) - 

niedziela, 17 listopada 2024

"Lot" Lynn Steger Strong


Henry, Martin i Kate są rodzeństwem i od zawsze razem spędzają Boże Narodzenie. Zawsze u matki, zawsze na Florydzie. Z czasem dołączyli do tej tradycji ich partnerzy i dzieci. Gdy jednak Helen zmarła, wszystko się zmieniło. Święta mają spędzić u Henry'ego i Alice na północ od Nowego Jorku i zdecydować, co zrobić z domem po matce. Na razie jest wynajęty, ale planują go sprzedać i podzielić zysk. Jednak Kate ma inny pomysł – jej rodzinie nie wiedzie się zbyt dobrze finansowo i chciałaby poprosić braci i ich żony o możliwość zamieszkania na Florydzie, gdzie ma nadzieję na lepszą przyszłość dla jej rodziny. Dużą rolę odgrywają tu także względy sentymentalne – Kate jako najmłodsza z rodzeństwa bardzo tęskni za matką, która dla wszystkich była ważną figurą. Miała charyzmę, była nietuzinkowa i potrafiła wszystkich połączyć w całość, unikając konfliktów. Bez problemów akceptowała zięcia i synowe. 

Steger Strong opowiada historię każdej z szóstki postaci, ale z perspektywy kobiet. Poznajemy bliżej Tess, Alice i Kate, ale także podopieczną Alice, która pracuje w opiece społecznej. Pomaga tam bardzo zdolnej dziewczynce Maddie, której dwudziestotrzyletnia matka miała przejściowe kłopoty i na pewien okres straciła dziecko. Autorka szkicuje przede wszystkich rozterki matek – nadopiekuńczej Tess, która sprawia jednak wrażenie zimnej i nieprzystępnej robiącej karierę kobiety, bardzo ciepłej Kate, która całkowicie poświęciła się rodzicielstwu oraz Alice, której nie udało się urodzić dziecka. W przeciwwadze mamy Quinn, która została matką w wieku szesnastu lat i także boryka się z obowiązkami i trudnościami, jakie dotykają wszystkie kobiety. 

Amerykanka dobrze opisuje napięcia panujące w rodzinie, równocześnie zwracając uwagę, jak bardzo wspólnota łączy i daje siłę. Cztery kobiety są na tyle różne, że pozwalają nam poznać odmienne perspektywy i odczuwanie rodzicielstwa, świata, własnych problemów, ale i dostrzec, jak wiele je łączy. Autorka wprowadza tu wiele wątków. Zwraca uwagę na nierówności społeczne, na to, jak pochodzenie determinuje postrzeganie nas przez otoczenie, jak status finansowy decyduje o naszym być lub nie być. 
Najbardziej zaskakującym i zarazem trywialnym jest jednak wątek wspólnoty rodzicielskich przeżyć, napięć na linii matka-ojciec, problemów z dziećmi, ciągłego gotowania, podawania, przebierania, zabawiania i zamartwiania się. 

Steger Strong wprowadza tu także wątek poszukiwań, który nadaje powieści dynamiki, choć jego zakończenie, podobnie jak zamknięcie pozostałych wątków jest zaskakująco niebłyskotliwe i nudne. Narracja Amerykanki wielokrotnie przypominała mi skandynawskie powieści rodzinne – podobne rozmowy, rodziny, problemy, ale w przeciwieństwie do nich ona za bardzo chce domknąć wątki i dać czytelniczce rozwiązanie. Myślę, że jakaś nuta niedopowiedzenia dała by tej powieści głębszego wymiaru.
Lot czyta się wartko, dobrze wchodzi się w głowy bohaterów, z łatwością można odszukać punkty wspólne z własnymi doświadczeniami, a że akcja dzieje się 22 grudnia, warto sięgnąć po nią w święta. 

Moja ocena: 4,5/6

Lynn Steger Strong, Lot, tł. Dobromiła Jankowska, 256 str., Wydawnictwo Pauza 2024.

sobota, 16 listopada 2024

"Na czworakach" Miranda July


 

Główna bohaterka powieści ma czterdzieści pięć lat i planuje podróż z Los Angeles do Nowego Jorku. Niespodziewany zastrzyk pieniędzy chce spożytkować na tygodniowy pobyt w Wielkim Jabłku, a podróż planuje odbyć samochodem. To oznacza dłuższe rozstanie z mężem i dzieckiem. Po długim planowaniu wreszcie wyrusza, ale dociera zaledwie do przedmieść Los Angeles. Przewidywane niemal trzy tygodnie urlopu spędza w Monrovii – niewielkim miasteczku rzut beretem od jej domu, gdzie zaczyna odkrywać własne pragnienia, szczególnie te seksualne. 

Ta wyprawa odmieni życie kobiety, zwłaszcza to intymne oraz relację z mężem. Będzie ona poszukiwać sensu swojej egzystencji, ale i definiować swoje potrzeby i relację z własnym ja. Jako że to wiek dość przełomowy w życiu kobiety, July pisze sporo o menopauzie, zmianach w ciele i duszy, seksualności – jednym słowem to powieść o kryzysie wieku średniego w żeńskim wydaniu. I taka rzecz miała duże szanse trafić w mój gust, szczególnie że pisarstwo July znam i cenię. Jednak tu pasuję. Mimo że w głównej bohaterce zachodzą zmiany wewnętrzne, to wydają się być sprowadzone do seksualności właśnie. July wplotła w narrację ogromną ilość opisów seksu wszelkiego rodzaju. bez wyraźnej potrzeby. Żeby były one jeszcze w jakiś sposób podniecające, ciekawe, zachęcające, ale są całkowicie beznamiętne i wydają się służyć tylko sztuce dla sztuki. Dużo ciekawszy wydaje się być wątek traumatycznych przeżyć kobiety związanych z narodzinami dziecka. Rzadka i nagła patologia (krwotok płodowo-matczyny) zazwyczaj stanowi śmierć noworodka, co odbiło się na zdrowiu psychicznym matki. Męczona flashbackami bohaterka musi sobie radzić z tą sytuacją, a wspólnota przeżyć jest tu jednym z ważnych czynników. Wolałabym, żeby July bardziej rozpracowała ten temat. Podobnie ma się rzecz z dzieckiem, które wychowywane jest neutralnie płciowo, niestety nie dostajemy żadnego wyjaśnienia tego stanu rzeczy.

Podsumowując, niestety ta powieść do mnie nie trafiła. Nie kupuję jej przesłania, o ile w ogóle jakieś ma, razi mnie przerost formy nad treścią, ale nie przeszkadza jej rzekoma "dziwaczność" – akurat ona pasuje i do bohaterki, i do środowiska, w którym się obraca.

Moja ocena: 3/6

Miranda July, Na czworakach, tł. Kaja Gucio, 448 str., Wydawnictwo Pauza 2024.

środa, 13 listopada 2024

"Gąsienica" Rampo Edogawa


Rampo Edogawa tworzył w okresie lat 20. i 30. XX wieku, jego opowiadania wzorowały się na powieściach kryminalnych Agathy Christie czy Arthura Conan Doyle'a. Z czasem jego fascynacja przeniosła się na twórczość Edgara Allana Poe, od którego imienia i nazwiska powstał pseudonim Japończyka. 
Ten zbiór zawiera najbardziej reprezentacyjne teksty dla każdego okresu twórczości Edogawy, więc opowiadania różnią się stylistycznie. Pierwsze z nich to klasyczne opowieści kryminalne, które pokazują rozumowanie mordercy, szczegółowo oddają proces koncypowania zbrodni idealnej, a następnie przedstawiają detektywa, który dzięki wybitnej sztuce dedukcji odkrywa zamysł zbrodniarza. Kolejne teksty zawierają coraz więcej grozy, niepokoju, a nawet magii. Edogawa tworzy światy, które przerażają, równocześnie ukazując naturę człowieka. Jego bohaterowie to często znudzeni, bogaci mężczyźni, których zaczyna fascynować zbrodnia. Widziana jest ona jako źródło rozrywki, oderwanie od beznadziei dnia codziennego, sposób na wpływanie na losy innych. 

Pomysły Japończyka są zaskakujące, podobnie jak zakończenie niektórych z tekstów. Stolarz, który zamieszkuje w fotelu czy nieszczęśliwie zakochany mężczyzna, który przenosi się do niemal żywego obrazu pozostaną w mojej pamięci na zawsze. Podobnie ma się rzecz z jedynym tekstem, którego bohaterką jest kobieta. Tytułowa gąsienica to wprawdzie mężczyzna, ale to opiekująca się nim żona budzi grozę i zaskakuje swoim zachowaniem oraz reakcją na kalectwo męża. 

Edogawa posiadł zdolność zapuszczania się w najmroczniejsze zakątki ludzkiej duszy. Pisze o skrywanej chęci mordu, manipulowania, czucia władzy nad innym człowiekiem. Dobrze to widać w opowiadaniu o młodym człowieku, który obserwuje ludzi z poddasza. Ta wyższość, możliwość podglądania daje niebezpieczne poczucie władzy, które skłania do coraz drastyczniejszych kroków. Co ciekawe, mimo że te teksty mają około sto lat czytają się zaskakująco uniwersalnie i świeżo. 

Moja ocena: 5/6

Rampo Edogawa, Gąsienica, tł. Dariusz Latoś, 192 str., Wydawnictwo Tajfuny 2019.

wtorek, 12 listopada 2024

"Ja, która nie poznałam mężczyzn" Jacqueline Harpman


 

Dziewczynka spędziła całe dotychczasowe życie w klatce, nie ma przeszłości, nie ma wspomnień. Wraz z trzydziestoma dziewięcioma kobietami tkwi w klatce, pilnowana przez milczących strażników, bez możliwości kontaktu fizycznego. Kobiety są dorosłe, ale nie mają wiele wspomnień z tego, jak znalazły się w więzieniu. Mogą tylko podejrzewać, co się stało. Jako że ich klatka umieszczona jest w podziemiach, nie znają miary czasu, ani świata, w którym żyją. Ich rytm dobowy jest sztucznie regulowany. Pewnego dnia podczas wydawania jedzenia rozbrzmiewa sygnał alarmowy, strażnicy uciekają, a kobiety zostają pozostawione same sobie. Opuszczają klatkę i zaczynają odkrywanie świata, który zastały.

Nie zdradzając zbyt wiele z treści, dodam, że akcja ogranicza się do eksplorowania i poznawania zastanego otoczenia. Opowieść snuta jest z perspektywy Dziewczynki, która nie znała świata starszych kobiet i paradoksalnie lepiej radzi sobie w tym nowym otoczeniu. Jednak to nie akcja jest tu najważniejsza, a wiele innych tematów. Po pierwsze to życie w grupie oraz kontakt fizyczny. Co dzieje się z człowiekiem, który do takiego kontaktu nie ma dostępu? A co z takim, który się go nigdy nie nauczył?  Jak zrozumieć świat, którego się nigdy nie doświadczyło? Smaki, urządzenia, uczucia, przedmioty – to wszystko jest dla Dziewczynki obce. Jaki cel będzie miało życie w takim świecie? Jak sobie poradzić z samotnością? Jaką rolę odgrywa język, cyfry, pomiary, czas? I wreszcie jaki sens ma życie w ogóle?

To książka, która stawia ogrom pytań i daje wiele do myślenia. Jedna z lepszych dystopii, jakie czytałam. Pozostanie ze mną na długo.

Moja ocena: 5/6

Jacqueline Harpman, Ja, która nie pozałam mężczyzn, tł. Katarzyna Marczewska, 180 str., ArtRage 2024.

poniedziałek, 11 listopada 2024

"Izmir. Miasto giaurów" Marcelina Szumer-Brysz


Izmir – miasto w Turcji wyjątkowe, wyemancypowane, pełne sprzeczności, pulsujące życiem i historią. Izmir to także Turcja w pigułce. Szumer-Brysz pisząc o Izmirze, pisze o Turcji, sprowadzając ją do mikrokosmosu tego miasta. Trzeba od razu jednak napisać, że ta książka nie jest jednym reportażem, a raczej zbiorem tekstów, których punktem wspólnym jest to miasto. Rozmowy z różnymi osobami prowadzą jednak autorkę w niespodziewane strony i pozwalają spojrzeć na Izmir przez różne soczewki.
Jest więc ta historyczna, która pozwala dojrzeć różne narodowości, a raczej potomków tych emigrantów, którzy nadal noszą obce nazwiska, wyznają chrześcijanizm i pamiętają o swoim dziedzictwie. Jest też soczewka polityczna, która skupia się na życiu ojca narodu Mustafy Kemala Atatürka, ale i na współczesnych partiach i przekonaniach. Jest też soczewka feministyczna, dzięki której wiemy, że kobietom w Izmirze żyje się dobrze i że mają szansę na samostanowienie. I tradycyjna, pokazująca derwiszy i wróżenie z fusów. 

Autorka nie szuka oczywistości, a raczej osób nietypowych, nieznanych wydarzeń, tego, co ukryte za rogiem. Zabiera do wioski matematyków, ale i do ogrodu Homera, wędruje po tragach i promenadach, siada w kafejkach i spędza długie godziny nad turecką herbatą. 

Podobały mi się spostrzeżenia autorki, a zwłaszcza kontekst prywatny, który pozwala autorce spojrzeć na miasto i jej mieszkańców oraz mieszkanki z innej perspektywy. Jej doświadczenia nadają tym tekstom inny filtr, bardziej osobisty, który znowuż powoduje, że kupuję jej perspektywę. 

Mam jednak także pewne zarzuty wobec tego zbioru – wolałabym, gdyby ten reportaż był jedną całością, a nie właśnie osobnymi tekstami. W przypadku takich pojedynczych tekstów mam tendencję do zapominania, umykają mi poszczególne spostrzeżenia czy informacje. 

Moja ocena: 4/6

Marcelina Szumer-Brysz, Izmir. Miasto giaurów, 192 str., Wydawnictwo Czarne 2021.

piątek, 8 listopada 2024

"Psalm dla zbudowanych w dziczy" Becky Chambers


 

Chambers stworzyła świat w przyszłości, po erze robotów, gdy ludzkość stawia na dobroć i spokój, żyje w harmonii z naturą, ekologicznie i w poszanowaniu zdrowia psychicznego. Dex są mnichem herbacianym, które wędrując od wioski do wioski, serwują najlepsze napoje. Pewnego dnia jednak wyruszają w góry, w tereny niezamieszkałe, odległe i nieznane. Ich celem jest odnalezienie głębszego sensu w życiu, zrozumienie istoty egzystencji. Po drodze, niespodziewanie, spotykają robota, który jest pozostałością ery robotów i pragnie zrozumieć ludzi. Od tego momentu powieść wypełniają rozmowy – w większości urocze i w pewien sposób krzepiące. Robot dzięki swojej niewiedzy skłania Dex do przemyśleń i autorefleksji. Te dialogi są w pewien sposób filozoficzne, skłaniające do myślenia i przewartościowania swoich poglądów. 

Ta dystopia jest krzepiąca, daje nadzieję na przyszłość, pokazując, że godne życie będzie możliwe. To jednak książka z wyraźnym morałem, w pewnym sensie pouczająca. Jako że Chambers poświęca dość mało miejsca budowaniu świata, a więcej moralizatorstwu, odbieram tę książkę bardziej jako powiastkę filozoficzną. To powieść dla osób szukających spokoju, wrzucenia na luz, odpuszczenia, czyli dla mnie, ale przyznam, że sama narracja mnie nie zauroczyła. Owszem doceniam pomysł i konstrukcję postaci, ale brakuje mi szerszego opisu świata. Nie wykluczam jednak, że sięgnę po kolejny tom, bo mam wrażenie, ze warto dać tej autorce szansę. 

Moja ocena: 4/6

Becky Chambers, Psalm dla zbudowanych w dziczy, tł. Robert Kędzierski, Anna Krochmal, 184 str., Wydawnictwo Insignis 2024.