Wynudziłam się niemożebnie przy tej książce. Dobrze, że to tylko nieco ponad dwieście stron, bo byłam bliska rzucenia książki trzeci raz z rzędu. Wybrałam tą powieść w ramach bliższego poznawania współczesnej literatury niemieckiej.
Autorka opowiada o małżeństwie z długim stażem - o ludziach, którzy żyją pod jednym dachem, nie mając już ze sobą nic wspólnego poza dorosłą córką. Johanna traktuje Achima jak współczesnego centaura - człowieka przyrośniętego do biurka, którego plecy stale ogląda. Achim zatopiony jest w swoim naukowym świecie. Życie Johanny zaczyna się zmieniać od momenty gdy przygarnia porzuconego psa. Krótko po tym poznaje Rosjanina, właściciela galerii, u którego zaczyna pracować. Tam trafia na listy mieszkającej w Meksyku Natalii, która przez całe życie ukrywała swoje szlachetne pochodzenie. Tego wszystkiego dowiadujemy się bardzo szybko, a cała powieść to właściwie krótkie ujęcie, wręcz fotografia - Johanna siedzi w samolocie do Meksyku, snuje rozważania, przeglądając listy Natalii, Achim błąka się po Berlinie oraz składa wizytę swojemu przełożonemu, gdzie odbywa się kurtuazyjne spotkanie współpracowników. Powieść obejmuje więc tylko czas lotu z Berlina do Meksyku, które Maron wypełnia rozważaniami, dygresjami o szczęściu, starzeniu się i miłości. Nudy na pudy. Same myśli ciekawe, niektóre z nich godne zapamiętania ale podane bez krzty werwy. Po książki tej pani już raczej nie sięgnę.
Monika Maron, Ach Glück, 218 str., Fischer Taschenbuch Verlag, Frankfurt am Main 2009.