środa, 3 marca 2010

Z niemieckiego podwórka - co Niemcy czytają w lutym

Regularnie zaglądam na publikowaną co tydzień listę bestsellerów w Spieglu. Lista ta publikowana jest regularnie od 1971 roku i daje pogląd o książkach, które zanotowały najwyższą sprzedaż na rynku niemieckojęzycznym. Listę sporządza magazyn buchreport na podstawie danych z 350 księgarń. Szczególnie interesuje mnie lista książek w trwadej oprawie, bo to nowości. Książki w miękkiej oprawie ukazują się dopiero jakiś czas po premierze. Z moich obserwacji wynika, że w Polsce tak nie jest - często widziałam ofertę tej samej premierowej książki w oprawie miękkiej i twardej. Ciekawi mnie dlaczego polskie wydawnictwa mają taką strategię?
Ale wracając do listy bestsellerów. Zaglądam na aktualną i co widzę: na pierwszym miejscu najnowszy kryminał Martina Sutera "Der Koch" ("Kucharz"), na drugim "Axolotl Roadkill" Heleny Hegemanm, a na trzecim znów kryminał, tym razem skandynawski, "Leopard" Jo Nesbo.
Wśród pozostałych miejsc nadal utrzymuje się Herta Müller ze swoją najnowszą powieścią "Atemschaukel".

Par ę słów chciałam poświęcić jednak powieści z drugiego miejsca. To debiut literacki osiemnastoletniej Heleny Hegemann. Książka jej zebrała niespotykanie dobre recenzje, krytycy chwalili młodą pisarkę za pomysł i tematykę. Tymczasem na początku lutego jeden z blogowiczów zarzucił autorce plagiat książki "Strobo" również napisanej przez blogowicza. Zarzuty okazały się być uzasadnione, dotyczą one części tekstu, które w następnych wydaniach mają otrzymać przypisy. Sama autorka wskazała na rozluźnienie zasad kopiowania i praw autorskich, związane z aktualną transformacją. Niemniej wydawnictwo podjęło stosowne kroki w celu uzyskania pozwolenia na wykorzystanie fragmentów powieści "Strobo", a sama powieść nadal nominowana jest do Nagrody Targów Książkowych w Lipsku. Streszczenie problematyki zamieszczone jest w niemieckiej wikipedii.
Na niemieckich blogach książkowych przeczytałam bardzo odbiegające od siebie recenzje "Axolotl Roadkill" - wygląda na to, że będę musiała sama przeczytać debiut Hegemann.

4 komentarze:

  1. Jestem ciekawa Twojej opinii. Czytałam o tej aferze i jest naprawdę niesmaczna. Ale za to jaka promocja dla książki. Tak jak u nas w tej chwili biografia Kapuścinskiego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się, że strategia polskich wydawnictw jest ściśle skorelowana z polskim targetem. Bo przecież cóż innego niż rynek wpływa na ilość, jakość, cenę.
    W Polsce, według statystyk, wciąż mało osób kupuje książki (chociaż ja w Empiku zawsze widzę tłumy), zatem nie można tych którzy już kupują zniechęcać i powodować by musieli czekać na tańszą wersje premierową jakiejś powieści - tańszą, bo w miękkiej oprawie.
    Sama staram się kupować książki w twardej oprawie, niejednokrotnie przez to dopłacam jakieś horrendalne kwoty, ale mówię sobie: "Trudno", bo dla mnie książka to inwestycja na długie lata i nie chciałabym, żeby jak niektóre stojące już na półkach, których nie wydano w twardej oprawie, niszczała.
    Ot taki mój kaprys.

    Zwykle nie śledzę list bestsellerów, bo nie lubię polegać na zdaniu większości - czuję się jakbym podążała za tłumem. Wolę poprzeglądać blogi i zdać się na recenzje blogowiczek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no to niezła afera, też czekam na Twoją recenzję :)
    niestety dla wielu wciąż ważne, żeby było jak najtaniej i co z tego, że wtedy książka jest mniej trwała.. Niestety. Ja sama na wiele wydań w twardej oprawie musiałam czekać jakiś czas po premierze, bo na czas premiery twardych nie było i wchodziły dopiero po jakimś czasie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Be.el mnie się również nasunęły paralele do aktualnej sytuacji po premierze biografii Kapuścińskiego.

    Claudette - dla mnie listy bestsellerów nie są sugestią zakupów, a raczej źródłem wiedzy, co się teraz czyta. Dziękuję za informacje o praktykach wydawnictw. Faktycznie taka argumentacja mi się nie nasunęła.
    A co do kupowania książek w twardej oprawie, Claudette i Edith, to ja akurat dużo bardziej wolę paperbacki. Lepiej się czytają, nie są ciężkie, nie zajmuja tyle miejsca w torebce. Z tego powodu rzadko czytam nowości, bo książek w twardej oprawie z zasady nie kupuje, wolę zaczekać na połowę tańszego paperbacka. W Niemczech to wydatek rzędu 10 euro, a hardcover najczęsciej dwa razy tyle. A ksiązki przestałam już zbierać, wszystko wymieniam, zostawiam tylko cykle lub klasyków, ew. ksiązki, które zrobiły na mnie takie wrażenie, że być może po nie sięgnę drugi raz. Normalnie przestałam się już łudzić, że kiedyś znajdę czas na ponowne sięganie do książek.
    Resaumuj ąc jedyne ksiązki w twardej oprawie, jakie mam, to polskie:)

    OdpowiedzUsuń