poniedziałek, 18 kwietnia 2011

"Liebe Isländer" Huldar Breiðfjörð


Huldar mieszka w Reykjaviku, intensywnie oddaje się życiu nocnemu oraz podróżuje często i chętnie za granicę. Islandia nie bardzo go interesuje, aż pewnego dnia dochodzi do wniosku, że chce "napakować" w siebie tyle Islandii, ile tylko się da, by pokochać na nowo ojczyznę. Postanawia objechać wyspę słynną drogą ciągnącą się dokoła niej, wzdłuż wybrzeża. Wyprawę planuje na dwa najbardziej islandzkie miesiące czyli styczeń i luty.

Podróż ma nie tylko pomóc na nowo odkryć uroki Islandii lecz także mieć na celu "obudzenie się". Huldar ma dość codziennego szarego życia, tych samych knajp, tej samej muzyki, tej samej nudnej gadki z kumplami. Czas odkryć siebie na nowo. Przed rozpoczęciem wyprawy musi jednak załatwić jeszcze jedną ważną sprawę - znaleźć odpowiedniego towarzysza podróży czyli samochód. Po długich poszukiwaniach udaje mu się kupić samochód z charakterem - volvo, który będzie służył także jako miejsce do gotowania i spania. Haldur wyrusza najpierw w kierunku fjordów zachodnich.
Ta część podróży zajmie także większość książki - warunki pogodwe okazują się być fatalne, Huldar walczy ze śnieżycą, gołoledzią, porywistym wiatrem, ciemnością, jadąc wąską, dziurawą drogą na skraju fjordu. Dla takiego mieszczucha jak on to prawdziwa szkoła życia.

Walka z materią i pogodą to główny temat opisów Huldara - dzięki wyjątkowemu volvo przedziera się dalej i dalej przez najbardziej kapryśne zmiany pogody, urwiste zbocza, skaliste doliny i brzegiem fjordu. Zawsze sam, często bez dostępu do sieci, bez możliwości noclegu i w ciemności.

W czasie swojej wyprawy Huldar planował odwiedzić jak najwięcej miejscowości i zagubionych w dolinach gospodastw, planował rozmowy z prostymi Islandczykami, by ułatwić sobie nawiązywanie kontaktów zabrał ze sobą książki, które planował sprzedawać.
Jego głównym punktem programu w każdej miejscowości jest odwiedzenie kiosku i wypicie kawy. Często to jedyne miejsce, gdzie spotyka ludzi, gdyż targane wichurą ulice świecą pustkami.
Mimo wielkich planów licznych rozmów, Huldar do samego końca podróży ma problemy z prowadzeniem niewymuszonej konwersacji z ludźmi mieszkającymi na pustkowiu. Ciągle na nowo zdumiewa go fakt, że mieszkańcy najbardziej odległych wiosek nie cierpią z powodu samotności i nie odczuwają braku wielkomiejskiego gwaru. Reykjavik to dla Islandczyków wielkie miasto mimo iż ma zaledwie niecałe 120 tys. mieszkańców.

Podczas wyjątkowej zawieruchy Huldar spędza kilka dni w pensjonacie nad jeziorem Mývatn, w czasie których próbuje zdefiniować sens swojego życia oraz dotrzeć do własnego ja. Próby te nie prowadzą go do żadnych odkrywczych teorii, a raczej do spędzenia nocy przed telewizorem w pokoju klubowym. Należy dodać spędza tę noc nago, a rankiem, gdy zastaje go tam gospodyni plącze się w wyjaśnieniach.
Książka Huldara bowiem nie jest żadnym poważnym traktatem o miłości do ojczyzny i odkrywaniu własnego jestestwa, a raczej uroczo dowcipnym wyznaniem miłości do Islandii. Spostrzeżenia Huldara na temat Islandczyków są przekomiczne, opisy ich rozmów niezwykle ironiczne i zabawne, a potknięcia i gafy jego samego zachwycają autoironią. Huldar odkrywa piękno kraju dopiero na ostatniej prostej czyli w południowej części trasy, ale tak naprawdę cała jego książka to hymn pochwalny Islandii. Gdzie można spotkać tak dziwnych ludzi, tak humorzastych bogów pogody, tak zdumiewające cuda natury i tak karkołomne drogi?
Zachęcam miłośników Islandii do przeczytania tej książki - na pewno was zachwyci i narobi smaka na wizytę w tym kraju.

Moja ocena: 5/6

Huldar Breiðfjörð, Liebe Isländer, tł. Gisa Marehn, 219 str., Aufbau Verlag.

2 komentarze: