poniedziałek, 17 września 2012

"Kambodża" Martyna Wojciechowska

Ta książka była całkiem przypadkowym zakupem. Skusiła mnie tylko i wyłącznie Kambodża. O Martynie Wojciechowskiej niewiele wiem, nie pałam do niej szczególną sympatią, ale jeśli odwiedziła Kambodżę, chętnie o jej wrażeniach poczytam.

Na początku książki zamieściła wiele praktycznych informacji na temat kraju, takich jak zarys historyczny, wielkość, klimat. Wojciechowska wskazuje także, kiedy najlepiej odwiedzić Kambodżę, jakie miejsca warto odwiedzić, podaje przydatne adresy czyli robi wszystko, by czytelnik odniósł wrażenie, że do rąk wziął (mini-)przewodnik. Nic bardziej mylnego!

Książka to bowiem z przewodnikiem czy opisem wrażeń z podróży nie ma nic wspólnego. Wojciechowska przybyła do Kambodży, by zobaczyć jedno z pól rozminowanych przez organizację Mines Advisory Group. Kambodża należy do najbardziej zaminowanych krajów. Nietrudno sobie wyobrazić jak ogromne skutki ma ten fakt - społeczeństwo tego kraju jest bardzo młode. Reżim Pol Pota praktycznie wyniszczył naród, w Kambodży nie sposób odnaleźć rodzinę, która nie ucierpiałaby, najczęściej straciła jednego lub więcej jej członków. Aktualnie ulice i wioski Kambodży pełne są dzieci i kobiet w ciąży - pęd do odnowienia narodu jest ogromny, ale rozwój ograniczony, przede wszystkim przez miny. Rozminowywanie to niezwykle precyzyjna, a co za tym idzie, wolna praca. Każda odnaleziona i rozbrojona mina wydaje się być kroplą w morzu. Turyście natomiast trudno nie zauważyć ofiar min - ludzie bez nóg czy bez rąk czy też osoby, które straciły wzrok tworzą zespoły muzyczne, w ten sposób zarabiając na swoje utrzymanie.

Wojciechowska pisze o ogromnej roli kobiet w procesie rozminowywanie kraju - jednostka, którą odwiedziła składa się bowiem niemal wyłącznie z kobiet, które dzięki tej dobrze płatnej pracy są w stanie utrzymać nie tylko najbliższą rodzinę. Ryzykują życie, by zapewnić byt bliskim.

Niewątpliwie jest to ważna tematyka, na którą warto uczulać, ale w moim odczuciu to za mało na książkę. Nieco ponad sto stron, z czego połowę stanowią zdjęcia, mały format, mnóstwo informacji wprowadzających - jestem rozczarowana. Gdybym wiedziała, że Wojciechowska napisała tę książkę, by przekazać dochód z jej publikacji na rzezc rozminowywania Kambodży, nie powiedziałabym ani jednego złego słowa. Jeśli jednak nie (pewna nie jestem, ale zakładam, że gdyby tak było, na pewno zamieściłaby na ten temat informację), to publikacja tej książki jest dla mnie komercyjnym oszustwem. Tekstu starczyłoby na średniej długości artykuł. Informacje Wojciechowskiej wydają się być bardzo powierzchowne. Na stronach roi się od faktów, danych statystycznych nie popartych żadnymi źródłami - w takim natężeniu nużą i nudzą. Autorka nie przekonała mnie także rzekomym zbliżeniem się do kobiet i zalążkiem porozumienia, wręcz przeciwnie odniosłam wrażenie, że do nie udało się jej znaleźć przepustki do kambodżańskiego serca. Naturalnie nie musi to być celem wyprawy, a wręcz nie powinno być, ale Wojciechowska wydaje się do tego dążyć - jedna wspólna wyprawa do salonu piękności tutaj nie wystarczy, a poniższa scena wprawiła mnie wręcz w zażenowanie:

"Choć wiem, że Khmerzy nie uznają bliskiego kontaktu fizycznego przy powitaniach i pożegnaniach, tuż przed wyjazdem przytulam się mocno do So Tonh. Ona się czerwieni i zaczyna nerwowo chichotać. Tłumaczę jej, że w Polsce panuje taki zwyczaj. Mimo jej speszenia nie mogę się powstrzymać i jeszcze ją całuję. Tak jak w Polsce. Trzy razy."

Jedynym mocnym punktem książki są zdjęcia - niezwykle autentyczne. Dzięki nim domyślam się, że autorka spędziła w kraju więcej czasu niż zaaranżowana przez MAG wyprawa. Jedno z nich tylko mnie odrzuciło - Wojciechowska skorzystała z rybnego pedicure oferowanego w kilku miejscach w Siem Reap (na 99% poznałam nawet, gdzie była, bo moje dzieci potrafily godzinami obserwować owe rybki i naiwnych turystów, którzy wkładali nogi do wody o wątpliwej czystości): rozumiem, że autorka może lubić takie wątpliwe atrakcje, ale czemu akurat takie zdjęcie wstawiła do książki o problemie pól minowych. No nie rozumiem, nie pojmę.

Moja ocena: 3/6 (za zdjęcia)

Martyna Wojciechowska, Kambodża, 127 str., Wydawnictwo G+J 2011.

13 komentarzy:

  1. Czytałam tekst o Kambodży w "Kobiecie na krańcu świata" i szczerze mówiąc, to nie wiedziałam nawet, że teraz poszczególne reportaże wydawane są pojedynczo...

    Martyna jest dość specyficzna, to fakt. Ja ją generalnie lubię i chętnie czytam o jej wyprawach, co jednak nie zmienia faktu, że czasem bywa - jak sama piszesz - żenująca. Najbardziej to odczułam czytając "Etiopia. Ale czat!", więc tej pozycji nie polecam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to wychodzi, że są. Ja także się nie orientowałam, skorzystałam z promocji i przyciągnęła mnie tematyka. Ja mam do tej pani uraz, zupełnie innej natury wiec trudno mi się było do niej przekonać. Ta książka zdecydowanie nie wyszła na plus.

      Usuń
  2. Czytałam "Kobietę na krańcu świata 2" Wojciechowskiej i odczucia miałam raczej pozytywne, a największe wrażenie zrobiły na mnie właśnie fotografie autorstwa Małgorzaty Łupiny:-). Czy w "Kambodży" zdjęcia robiła ta sama osoba?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie mogę sprawdzić, bo książki nie mam ze sobą. Wyszłam z założenia, że autorką fotografii jest Wojciechowska, jak widać bardzo niesłusznie! To dla mnie kolejny minus tej książki w takim razie. I wstyd, że nie sprawdziłam, kto jest fotografem!

      Usuń
    2. http://filetyzizydora.blogspot.com/2012/09/lenin-w-zurychu-aleksander-sozenicyn_18.html Do losowania już nei wiem, z jakiego miesiąca:).

      Usuń
  3. uwielbiam książki podróżnicze ale niestety są drogie :|

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za tą zapłaciłam 9,99 zł, dla mnie do przyjęcia.

      Usuń
  4. Mnie niestety Wojciechowska drażni - za dużo jej wszędzie. Zdaje się, że to ona sama jest główną bohaterką swoich tekstów. Przestałam przez nią kupować "Travelera", bo ileż można oglądać jej zdjęcia w "egzotycznych" okolicznościach. Dla mnie to taka specjalistka od wszystkiego, czyli od niczego. Nie, przepraszam, na marketingu się zna, tylko takim, który już na mnie nie działa. Szkoda tylko, że w empikach itp. trzeba się przekopać przez stos Wojciechowskich i Blondynek, żeby coś innego znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam takiego poglądu na krajobraz medialny w Polsce, ale też odniosłam wrażenie, że pani W. dominuje.

      Usuń
  5. Jakoś jak widzę tę serię National Geographic, to mnie wręcz zniechęca właśnie ze względu na małą ilość tekstu, a dużą - zdjęć. Wojciechowska jakoś mnie irytuje, choć nie wiem, dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po lekturze po części już wiem dlaczego...

      Usuń
  6. Szczerze mówiąc to nigdy mnie nie ciągnęło do trójcy: Wojciechowska, Pawlikowska, Cejrowski. Może Pawlikowską jeszcze bym przeczytała, gdyby interesowała mnie Amazonka, bo ona na tym, zdaje się, zna się nieźle. Ale nie podoba mi się, że ludzie jadą gdzieś raz, na krótko (np. Pawlikowska spędziła dwa miesiące w Indiach) i zaraz muszą książkę o tym napisać. By powiedzieć coś naprawdę sensownego, odkrywczego i jeszcze pięknym językiem, to trzeba trochę czasu nad tym spędzić, a nie "wydalać" swoje teksty w tempie tak błyskawicznym jak ww. autorzy. Mnie to zniechęca bardzo. Choć rozumiem, że muszą to robić, by mieć z czego żyć, bo w Polsce ze sprzedaży jednej książki raz na parę lat chyba ciężko sie utrzymać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cejrowskiego przeczytałam jedną książkę - była całkiem w porządku, aczkolwiek tego pana raczej nie lubię. Pawlikowską mam jedną, jeszcze nieprzeczytaną, więc przekonam się niebawem co i jak. Do pani Wojciechowskiej na pewno nie wrócę.

      Usuń