wtorek, 20 sierpnia 2013

"Blauwasserleben" Heike Dorsch



Pomysł rejsu dookoła świata nieraz przewijał się w naszych rozmowach. Systematycznie znosiliśmy książki napisane przez śmiałków, którzy odważyli się porzucić standardowe życie i wyruszyć w poszukiwaniu przygody. Równocześnie zaliczaliśmy kolejne egzaminy, bo w końcu uzyskać patent skippera oraz zdobywaliśmy praktyczne szlify, żeglując ze słynnym Wolfgangiem Hausnerem, autorem trzech książek i pierwszym człowiekiem, który samotnie opłynął świat na katamaranie. Potem był samotny rejs na Morzu Egejskim, następnie rejs ze starszą, która wtedy miała dziesięć miesięcy, a my postanowiliśmy wraz z nią pokonać dystans z Samos do Aten. Rok później wreszcie mogliśmy wrócić do żeglowania katamaranem, wraz z przyjaciółmi, ich jedenastomiesięcznym synkiem i naszą wtedy dziewiętnastomiesięczną córką pływaliśmy znowu po Morzu Egejskim. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy także na naszej małej łajbie, która bardzo dobrze służyła nam na rzekach i jeziorach Berlina i Brandenburgii. A potem urodził się nam syn i wszystko zrobiło się tak skomplikowane, że teraz już tylko czasem czytamy książki i wymieniamy tęskne maile z Wolfgangiem.

Ale miałam pisać o książce. 
Stefan od dziecka pasjonuje się żeglarstwem i marzy o rejsie dookoła świata. Gdy na wymianie studenckiej w Szwecji poznaje Heike zaraża ją swoją pasją. Zanim wymienią pierwszy pocałunek, Heike obiecuje mu, że wybierze się z nim w rejs. Od tego momentu są parą i systematycznie przygotowują się do wyprawy. Oszczędzają, poszukują katamaranu, odpowiadającego ich wyobrażeniom, przygotowują się od fachowej strony, a także bukują rejs z Wolfgangiem. 
Stefan jest miłośnikiem wszystkich sportów, gdy wreszcie znajdują katamaran marzeń, w rejs zabiera ze sobą wyposażenie do nurkowania, windsurfingu, kite-surfingu, wędkowania, wiosłowania itd. Swoim optymizmem, pasją i determinacją zaraża nie tylko Heike, ale i czytelnika. 

Heike i Stefan podróżują bez presji czasu, spędzają w miejscach, które ich urzekły tyle czasu, na ile mają ochotę. Nie spieszą się, nie tworzą planów, nie pędzą za tłumem, po prostu żyją i cieszą się każdym dniem. Oboje ciekawi są nowych lądów i kultur, nawiązują kontakty z tubylcami, prowadzą handel wymienny, zapraszają ludzi na swój jacht i dzielą się się sobą i swoimi przeżyciami. 

Ich przygoda kończy się nagle na Markizach - to wyspy należące do Polinezji Francuskiej, pierwszy ląd na jaki trafiają żeglarze po opuszczeniu wysp Galapagos. Heike i Stefan zachwyceni są mieszkańcami wysp i zostają na nich dłużej niż początkowo sądzili. I na tych wyspach kończy się ich przygoda. Stefan zostaje zamordowany przez jednego z mieszkańców, z którym wybrał się na polowanie na dzikie kozy. Heike przeżywa traumatyczne chwile, gdy morderca Stefana próbuje także ją zabić. 

Ta książka to swoista forma terapii dla Heike ale także zapis najpiękniejszych chwil jej życia i opowieść o Stefanie. Czyta się bardzo przyjemnie, szybko, polubiłam bohaterów i wraz z nimi poznawałam nowe kraje. Koniec książki bardzo mnie wzruszył i po zakończeniu lektury długo myślałam o losach tej dwójki.

Moja ocena: 4,5/6

Heike Dorsch, Regina Carstensen, Blauwasserleben. Eine Weltumsegelung, die zum Albtraum wurde, 251 str., Piper Verlag München 2012.

2 komentarze:

  1. Dodałem Twojego bloga do obserwowanych, zapraszam do siebie na imperium książek, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń