środa, 31 maja 2017

"Moja Portugalia" Franciszek Ziejka


Tę książkę kupiłam zupełnie w ślepo, skusił mnie tylko i wyłącznie tytuł. Autor przybył do Portugalii w 1979 roku, by założyć na uniwersytecie w Lizbonie pierwszy lektorat języka polskiego.

Pierwsza część książki to zapiski Ziejki z pierwszych trzech miesięcy pobytu w Lizbonie. To niezwykle autentyczny pamiętnik - autor stopniowo oswaja się z portugalską rzeczywistością, ale także z układami panującymi w ambasadzie. Pozostawiony poniekąd sam sobie początkowo żyje bardzo skromnie, bez uposażenia, w wynajmowanym pokoju u portugalskiej rodziny. Jego pierwsze działania skierowane są na poznanie miasta, jego zabytków i muzeów, naukę języka, która idzie mu początkowo bardzo opornie oraz na zagłębianie się w portugalską historię i literaturę. Sporo w tych zapiskach potknięć językowych i błędów w odmianie nazw portugalskich - zakładam jednak, że autor celowo nie zmieniał nic w swoich notatkach, tworzonych zapewne na gorąco. To bardzo często bardzo osobiste wyznania - walka z tęsknotą, zniechęceniem i przeciwnościami losu. Ziejka także analizuje swoje otoczenie i zachowanie Portugalczyków. Nie zawsze zgadzałam się z jego opinią, z drugiej jednak strony, z końcem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku percepcja wielu aspektów była zupełnie inna.

Niestety ta pierwsza część książki jest bardzo krótka. Kolejne rozdziały już mnie niestety nie ujęły. Po zadomowieniu się w Lizbonie, autor zaczyna eksplorować inne części Portugalii i zwiedza Evorę, Algarve, Porto i wiele innych miejsc. Ciekawe są dość szczegółowe opisy zabytków, informacje o ich historii, ciekawostki i legendy, niestety niestrawny jest styl autora. Jego zdania są górnolotne, pełne emfazy i wykrzyknień. Taka maniera staje się po pewnym, w moim przypadku krótkim, czasie męcząca. 

Część trzecia to słynna historia nieszczęśliwej miłości królewicza Pedra i Ines. Bardzo ucieszył mnie ten rozdział, bo od dawna chciałam bliżej poznać tę najsłynniejsze portugalskie losy nieszczęśliwych kochanków. Ziejka z wielką skrupulatnością opisuje ówczesne życie, stosunki polityczne na półwyspie Iberyjskim, powiązania między rodami królewskimi oraz uwarunkowania, które doprowadziły do konkretnych zachowań wszystkich uczestników tego dramatu. Dla mnie było to niezwykle pouczająca lektura, musiałam tylko ponownie przymknąć oko na styl autora. 

Podobnie miała się rzecz z kolejnym rozdziałem, w którym Ziejka tematyzuje historię Władysława Warneńczyka, który rzekomo po bitwie pod Warną miał ukryć się i żyć incognito na Maderze. Miałam pojęcie o tej teorii, byłam nawet w miejscowości, gdzie Warneńczyk miał spędzić ostatnie lata swojego życia, więc chętnie uzupełniłam moją wiedzę. 

Dwa ostatnie rozdziały to krótkie szkice o wizycie najsłynniejszego renesansowego humanisty Portugalii - Damião de Góisa w Krakowie oraz o recepcji Powstania Styczniowego w Lizbonie. Autor analizuje liczne teksty źródłowe, wysuwając swoje hipotezy i przypuszczenia. 

Moja Portugalia to przede wszystkim książka pouczająca ale skierowana raczej do pasjonatów tego kraju niż do turystów czy przypadkowych czytelników. Wiele ustępów wymaga sporego samozaparcia i autentycznego zainteresowania tematem, gdyż autor cechuje się niezwykłym zamiłowaniem do detali, jak na naukowca zresztą przystało.

Moja ocena: 4/6

Franciszek Ziejka, Moja Portugalia, 398 str., Wydawnictwo Universitas 2009.

wtorek, 30 maja 2017

"Mutti ist die Bestie" Torsten Milsch


Mamuśka to bestia czyli o podstępnej dyktaturze wielu matek - tytuł więcej niż zachęcający, więc z ciekawością sięgnęłam po ten poradnik? Książkę psychologiczną? Sama nie wiedziałam, co mnie czeka. Niestety nic dobrego.

Torsten Milsch już na okładce opatrzony stosownymi tytułami, żeby nikt sobie nie pomyślał, że jakiś domorosły psycholog sklecił i opublikował kilka tez, w wielu rozdziałach opisuje przypadki ze swojej kariery, pogłębiając je o stosowną teorię. Pan Milsch wyróżnia dwa rodzaje matek: mamuśki i mamy. Te drugie to wspaniałe, kochające kobiety, oczywiście znajdujące się w mniejszości. Te pierwsze za to są bezdusznymi dyktatorkami, które podstępem uzależniają od siebie całe rodziny. 

Taka mamuśka wie wszystko lepiej, manipuluje mężem i dziećmi, ma manię kontrolowania wszystkich i wszystkiego, jednym słowem - potwór. Owe mamuśki niszczą masowo życie dzieciom i mężom, którzy potem poddają się terapii u pana doktora. Co więcej na świecie istnieją całe mamuśkowe systemy! Nadworną mamuśką Niemiec jest Angela Merkel. I przez takie rewelacje przedzierałam się, z coraz większym znudzeniem przewracając kolejne strony.

Nie zaprzeczę, że w teorii autora jest ziarno prawdy i nie wątpię, że istnieje wiele toksycznych matek, które dominują i chorobliwie kontrolują dzieci ale nie wierzę, że na taką skalę. Dodatkowo autor niebezpiecznie wspiera trend obwiniania za wszystkie potknięcia i nieszczęście matki. Dziecko bez szalika - mamusia nie dała, dziecko płacze - pewnie mamusia nie nakarmiła, dziecko nieprzygotowane w szkole - mamusia nie miała czasu ćwiczyć itd. Mimo że mam alergię na takie reakcje, to ze wstydem przyznaję, że nawet u siebie zaobserwowałam takie myśli. Milsch wpasowuje się idealnie w ten trend więc pamiętajcie, drogie matki, jeśli wasze dziecko kiedyś wyląduje na kozetce psychologa, to wy będziecie temu winne!

Moja ocena: 2/6

Torsten Milsch, Mutti ist die Bestie. Die heimliche Diktatur vieler Mütter, 272 str., Piper Verlag 2013.

sobota, 27 maja 2017

Stosikowe losowanie 6/17

Zapraszam do zgłaszania się do rundy kwietniowej! Pary rozlosuję 1 czerwca, czas na przeczytanie książek mamy każdorazowo do końca miesiąca.

Dla przypomnienia zasady:

1. Celem zabawy jest zmniejszenie liczby książek w stosie.

2. Uczestnicy dobierani są losowo w pary i wybierają numer książki dla partnera.

3. Wylosowaną książkę należy przeczytać do końca miesiąca.

4. Mile widziana jest recenzja, do której link należy zamieścić na moim blogu.

5. Podsumowanie losowania wraz z linkami znajduje się w zakładkach z boku strony.

6. Jeśli wylosowana książka jest kolejną z cyklu, można przeczytać pierwszy tom.

Serdecznie zapraszam do zabawy i czekam na zgłoszenia wraz z podaniem liczby książek w stosie.

środa, 10 maja 2017

"Harry Potter i Komnata Tajemnic" J. K. Rowling, Jim Kay


Dziwicie się, że znowu piszę o książce z Harrym Potterem w roli głównej? Spójrzcie na te ilustracje i powiedzcie sami, jak o niej nie pisać i jak się nią nie zachwycać! Dla mnie i mojej córki to perełka, zachęta do powrotu do magicznego świata Hogwartu, a dla mojego syna będzie to pierwsze spotkanie z Harrym. Już teraz się cieszę na wspólną lekturę i odkrywanie magicznego świata.


Tymczasem sama mogę się zaszyć z tą książką na kolanach i podczytywać, wspominać, a przede wszystkim podziwiać staranność wydania i ilustracje. Wizja Jima Kaya nie zawsze pokrywa się z tą, która powstała w mojej wyobraźni, ale jest tak piękna, że zupełnie nie zakłóca obrazów, które mam w głowie. Jestem zachwycona jego talentem, zamiłowaniem do detali oraz fantazją. W tym tomie mamy okazję poznać jego wizję kolejnych postaci, takich jak Gilderoy Lockhart, Zgredek czy Jęcząca Marta. 


Przygoda z tą książką zaczyna się już na wewnętrznych stronach okładek oraz na stronie tytułowej. Każda karta jest dopracowana i przemyślana. 
To wydanie to właściwie album - twarda oprawa, obwoluta, ale także przepiękna okładka pod nią, złota wstążeczka, będąca zakładką i kredowy papier - wszystkie te elementy są bardzo efektowne. To jednak nie jest album, który stawia się na półce i nigdy po niego nie sięga. Bogactwo tej książki skrywa się w środku. Wraz z przewróceniem pierwszej strony czytelnik zatapia się w świecie magii.

Najbardziej przyciągają oko zajmujące całe strony ilustracje - pełne detali i bajecznie kolorowe. Ale także wypełnione tylko treścią strony pięknie komponują się z całym wydaniem - niektóre z nich ozdobione są niewielkimi detalami, ilustracjami magicznych stworzeń, pająków czy nawet pełnych rzeźb ścian. Te strony znowu, na których nie ma żadnych ilustracji przypominają karty starych ksiąg. Dzięki tym zabiegom koncepcja książki jest spójna i jednolita. 




Jestem zakochana w tych wydaniach i nie mogę doczekać się kolejnych tomów. Co więcej z przyjemnością kupiłam to wydanie także dla mojej bratanicy i polecam je jako wspaniały prezent dla tych, którzy Harry'ego jeszcze nie znają ale także dla pottermaniaków!

Moja ocena: 6/6

J.K. Rowling, Jim Kay, Harry Potter i Komnata Tajemnic, 264 str., tł. Andrzej Polkowski, Media Rodzina 2016.

niedziela, 7 maja 2017

"Jak Mieszko chrzest przyjmował?" Jarosław Gryguć


Ta książka okazała się być dla nas idealna - to świetna pomoc dla rodziców, którzy historii Polski uczą dzieci sami. Układem stron oraz stylem ta publikacja bardzo przypomina znane moim dzieciom angielskie książki o różnych okresach historycznych więc nie musiałam ich szczególnie zachęcać do lektury.



Każde dwie strony to inny temat - teksty są dość krótkie, w których najważniejsze informacje wyszczególnione są większą czcionką lub wytłuszczone. Dodatkowo zrozumienie przekazywanych informacji wspomagają liczne ilustracje oraz mapki. Dla mojej córki ta książka okazała się być dobrym wprowadzeniem do tematu Chrztu Mieszka I.

Ciekawym zabiegiem są także kolorowe ikonki, które wskazują w jakim muzeum można zobaczyć przedstawiane eksponaty czy zabytki. Nie znam żadnego z nich, na dobrą sprawę nigdy nie zwiedzałam Wielkopolski, więc sama z ciekawością poczytałam o tamtejszych zbiorach.


Taki układ stron bardziej przypomina kolorowy zeszyt niż podręcznik. Nie jest przeładowany informacjami ani nie zniechęca zbyt długimi tekstami. Nie wiem jak obszerny jest szkolny materiał na temat pierwszych Piastów ale mam wrażenie, że ta niewielka przecież książka zawiera więcej informacji praktycznych, dotyczących życia codziennego oraz wierzeń Słowian.


W tym cyklu ukazało się więcej książek o początkach polskiej państwowości - o życiu w grodzie, na dworze czy wśród rycerzy. Mnie jednak bardziej ciekawiłby publikacje, dotyczące konkretnych ważnych dla Polski okresów historycznych - czy o rozbiciu dzielnicowym czy może o potopie szwedzkim. Na pewno wykorzystałabym je w ramach edukacji domowej. 

Jarosław Gryguć, Jak Mieszko chrzest przyjmował, 24 str., Media Rodzina 2016.

piątek, 5 maja 2017

"Balladyny i romanse" Ignacy Karpowicz


Od dawna cieszyłam się na tę lekturę, wyobrażałam sobie, że czeka mnie wielka uczta literacka i czekałam na odpowiedni moment, by zagłębić się w tej obszernej powieści. Srogo się rozczarowałam, nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam tak rozczarowana książką.

Dałam się omamić nagrodom, pozytywnym recenzjom i zachwytom. Niestety. Staram się przed lekturą nie zapoznawać dokładnie z treścią ani nie czytać dogłębnie recenzji, by nie zepsuć sobie odbioru ale w tym przypadku nie była to dobra praktyka. Co więcej zanim przeczytałam Balladyny i romanse, kupiłam inną powieść Karpowicza, skuszona promocją. Teraz chyba tylko z ciekawości po nią sięgnę, bo nie spodziewam się fajerwerków.

Do teraz zastanawiam się dlaczego właściwie przebrnęłam przez tę książkę. Chyba tylko dlatego, że do końca miałam delikatną nadzieję na ciekawy zwrot akcji, pozytywne zaskoczenie. Sam zamysł powieści nie jest zły. W pierwszej części Karpowicz opisuje losy kilku osób w Polsce. Olga - stara panna, młody chłopak Janek, Kama i jej narzeczony Artur, siostra Kamy Anna, przyjaciele-geje Rafała tworzą mikrokosmos, w ramach którego autor rozpracowuje sygnalizowane na początku rozdziałów kwestie, takie jak pamięć, czas, entropia czy dusza, często redukowane tylko do banałów z chińskich ciasteczek i prozy Coelho. Paralelnie do wydarzeń ziemskich, rozgrywają się przetasowania w niebie. W tej bliżej nie zdefiniowanej przestrzeni żyją bogowie - wszyscy bogowie. Ta koegzystencja karykaturalnie opisuje życie ziemskie. Eros złośliwie łączy bogów w pary, Nike trzepie kasę na butach, Jezus ma problemy z ojcem, a Afrodyta i Ares myślą tylko o seksie. Pomysł dobry i mający potencjał komediowy, niestety Karpowiczowi nie udało się wywołać u mnie nawet jednego uśmiechu.
Akcja potencjalnie nabiera rozmachu gdy bogowie zstępują na ziemię, a konkretnie do objętego promocją kraju, czyli do Polski. Piszę potencjalnie, bo na ten rozmach i kulminację miałam nadzieję, tymczasem przewracałam kolejne strony i czułam się jakby autor się ze mnie naigrywał.

Moje rozczarowanie jest tym większe, bo mam wrażenie, że autor zmarnował świetny pomysł. Może nie nowatorski, bo czasami miałam wrażenie, że odkrywam inspiracje na przykład Odkryciem nieba Mulischa, ale jednak dobry. Dobry przede wszystkim dlatego, że Karpowicz zachwyca elokwencją, skojarzeniami, odwołaniami czyli smaczkami, które tak lubię. Wrzuca je niemal wszędzie, jeśli nie pasują w treść, umieszcza je w nawiasach. Jest i tyle, że po jakimś czasie już tylko nudzą. Miałam wrażenie, jakby autor chciał w tę powieść władować wszystko, co tylko mu przyszło na myśl. Każdą pointę, każde skojarzenie, każdą ciekawą myśl. I niestety wyszedł monotonny misz-masz.

Nie odkryłam tu większego zamysłu (bo zakładam, że na pewno taki był), celu, pointy. Znalazłam wiele fragmentów pełnych uroku, elokwencji, zachwycających erudycją, niestety grzęzną one w bagnie narracji.

Moja ocena: 2,5/6

Ignacy Karpowicz, Balladyny i romanse, 575 str., Wydawnictwo Literackie 2011.

"Miś zwany Paddington", "Paddington za granicą" Michael Bond


Nigdy nie byłam fanką Kubusia Puchatka, a dzięki dzieciom dowiedziałam się, że Miś Paddington także nie znalazł miejsca w moim sercu. Chyba mam ogólnie problem z misiami, a może tylko z brytyjskimi misiami? Nie wiem. Najważniejsze jednak, że synowi książki się podobały i namawiał mnie stale na kontynuację lektury. Co ciekawe, córce Paddington też nieszczególnie przypadł do gustu.

Paddington to dziwak jakich mało. Przybywa do Wielkiej Brytanii z mrocznych zakątków Peru, całkiem sam. Na szczęście misia przygarnia rodzina Brownów, która traktuje go jak pełnoprawnego członka familii, po części jako dziecko, a po części jak kogoś w rodzaju dalekiego, nieco dziwacznego kuzyna. Zresztą jak na Paddingtona reagują inni także jest ciekawe - mówiący i żyjący jak człowiek niedźwiedź nikogo nie zaskakuje. Zadziwiają innych za to jego wyczyny. Ma on bowiem tę niezwykłą przypadłość wplątywania się w najgorsze tarapaty. Wszystko to dzieje się mimochodem i niechcący, a efekt zawsze jest fenomenalny. Sam Paddington nie wie, jakim cudem udaje mu się ze wszystkich tarapatów wyjść obronną ręką.

Ten przepadający za marmoladą miś pomaga wygrać wystawę malarską, a nawet jeden z etapów wyścigu Tour de France, staje się przyczynkiem ogromnego zbiegowiska w centrum handlowym i nieplanowanych kłopotów na lotnisku. Nikt jednak nie jest w stanie się złościć na nieporadnego niedźwiedzia.

Cieszę się, że poznałam bliżej Paddingtona, mimo że nie potrafię zrozumieć jego fenomenu. Najważniejsze jednak były wspólne chwile z synem, gdy razem śledziliśmy przygody misia, przyglądaliśmy się świetnym czarno-białym ilustracjom Peggy Fortnum i po prostu obcowaliśmy z literaturą.

Moja ocena: 3/6

Michael Bond, Miś zwany Paddington, tł. Kazimierz Piotrowski, 157 str., Wydawnictwo Znak 2008.
Michael Bond, Paddington za granicą, tł. Anna Pajek, 136 str., Wydawnictwo Znak 2009.

środa, 3 maja 2017

"Powiedz panno gdzie ty śpisz" M.J. Arlidge

ł

Druga część serii o detektyw Helen Grace ma dość entuzjastyczne recenzje i wysokie oceny na goodreads. Tymczasem mnie zupełnie nie zachwyciła i chyba nie zdecyduję się na kolejny tom. Intryga nie wciągnęła mnie tak, jak w poprzednim tomie, a portret psychologiczny Grace oraz jej układy w pracy wydały mi się sztuczne, choć cieszę się, że autor zdecydował się na rozwinięcie wątku prywatnego i pozwolił bohaterce na zmiany.

Akcja kryminału rozgrywa się w środowisku prostytutek w Southampton. Mordowani są przykładni, na pozór, mężczyźni, którzy korzystają z usług seksualnych. Każda z ofiar zabijana jest w bestialski sposób, zabójca wycina jej serce i przesyła je w miejsce pracy lub do domu. Detektywi z Southampton mają do czynienia z bardzo przebiegłym przestępcą, który ciągle zwodzi ich na manowce. Dodatkowo nowa szefowa wydziału nie ułatwia zadania. Wyraźnie nie lubi Helen, odnosi się do niej z uprzejmym chłodem, stale obserwując jej poczynania. Początkowo próbuje nawet wpłynąć na współpracowników słynnej detektyw, a zwłaszcza na Charlie, by nastawić ich przeciwko niej. Nie muszę pewnie wspominać, że równocześnie tok śledztwa zakłóca nieustępliwa dziennikarka, z którą Helen nadal ma na pieńku.
Stopniowo śledczy zaczynają podejrzewać, że za brutalnymi zabójstwami stoi prostytutka, mszcząca się na mężczyznach.

Ciekawym i wprowadzającym dodatkowe napięcie zabiegiem jest rozłożenie narracji na kilka osób - obserwujemy przebieg śledztwa oczyma zabójczyni, Helen oraz dwóch innych policjantów. Dodatkowo autor wzbogaca te postaci o ich osobiste dylematy. W przypadku Charlie jest to wybór między pracą, a rodziną. Inny z policjantów natomiast dzieli życie między pracę, a opiekę nad żoną w śpiączce. Także życie prywatne Helen ma wpływ na rozwój śledztwa.

Krótkie rozdziały i zdania nadają akcji pędu i podejrzewam, że to książka, którą trudno odłożyć. Obawiam się, że słuchanie po części zepsuło mój odbiór. Zapewne krótkie rozdziały lepiej sprawdzają się przy tradycyjnej lekturze niż w przypadku audiobooka. Dochodzę jednak do wniosku, że ciekawa jestem jak Arlidge dalej poprowadził losy Helen i pewnie skuszę się na kolejny tom.

Moja ocena: 3/6

M.J. Arlidge, Schwarzes Herz, tł. Karen Witthuhn, 400 str., czyt. Uve Teschner, Argon Hörbuch 2016.

poniedziałek, 1 maja 2017

Stosikowe losowanie 5/17 - pary

Anna wybiera numer książki dla Maniiczytania (w stosie 6 książek) - 3
Maniaczytania wybiera numer książki dla ZwL (w stosie 990 książek) - 550
ZwL wybiera numer książki dla Gucimal (w stosie 107 książek) - 49
Guciamal wybiera numer książki dla Niekoniecznie papierowej (w stosie 200 książek) - 177
Niekoniecznie papierowa wybiera numer książki dla Marianny (w stosie 150 książek) - 78
Marianna wybiera numer książki dla McDulki (w stosie 150 książek) - 15
McDulka wybiera numer książki dla Anny (w stosie 209 książek) - 29