czwartek, 26 września 2019

"Moja najdroższa" Gabriel Tallent



Debiut Gabriela Tallenta całkowicie mnie zaskoczył, nie spodziewałam się bowiem wiele po kolejnym amerykańskim bestsellerze. Co więcej po nieudanym spotkaniu z tak chwalonym Małym życiem, byłam jeszcze bardziej sceptyczna. Tymczasem powieść Tallenta to bardzo mocna rzecz i kawałek dobrej literatury.

Przewrotnie zacznę od stylu powieści - suchego, zdystansowanego, brzmiącego jak relacja niezaangażowanego reportera. Czytająca tę książkę Anna Thalbach, świetnie oddała te cechy stylu. Liczne powtórzenia w dialogach, sposób mówienia ojca - to wszystko pozornie beznamiętne, głęboko porusza czytelnika.

Wyżej wspomniany ojciec to Martin Alveston, który samotnie wychowuje czternastoletnią Julie, zwaną Turtle lub Kruszynka. Mieszkają oni na uboczu, w lesie, oddaleni od innych ludzi i można by sądzić od cywilizacji. Pozory jednak mylą, ich dom mieści się w Kalifornii, niedaleko głównej szosy, oceanu, kilkanaście kilometrów od miasteczka. Zarówno ojciec jak i córka mają liczne kontakty ze światem zewnętrznym - Julie poprzez szkołę, ojciec przez zakupy, kumpli od pokera i bliżej niewyjaśnione wyprawy. Mimo to Martinowi udaje się stworzyć swój własny mikrokosmos, do którego nikt nie ma dostępu, a może do którego nikt nie chce mieć dostępu. Krzycząca niemo o pomoc córka nie znajdzie pomocy ani u nauczycieli, ani u przypadkowo poznanych ludzi. 
Martin wychowuje córkę opresyjnie, władczo, zaborczo. Turtle jest jego najdroższą kruszynką, jego całym światem - powtarza jej to nagminnie, skutecznie piorąc mózg dziewczyny. Julie staje się dziwolągiem - w nieforemnych ubraniach, brzydkiej fryzurze, w brudnym, zaniedbanym domu. Na śniadanie je surowe jajka, w szkole sobie nie radzi, śpi na rozłożonej na podłodze macie, większość wolnego czasu spędza, czyszcząc broń lub biorąc udział w zaaranżowanych przez ojca ćwiczeniach z obronności. Martin poddaje ją próbom - na zręczność, na wierność, zwinność, posłuszeństwo. Nie znosi sprzeciwu, nie znosi kontaktów z innymi, nie wierzy w społeczeństwo. Swoją miłość do córki wyraża na wiele chorych sposobów, także tych fizycznych. 

Turtle zdaje sobie sprawę ze swojego położenia, brzydzi się sobą po nocach, w których zostaje wykorzystana, nie ma jednak siły na przerwanie błędnego koła. Skąd zresztą ma ją mieć. Uwikłana w stworzony przez ojca świay, nie zna innego życia. Gdy przez przypadkowo poznanego Jacoba zaczyna dostrzegać coś innego niż zrujnowany dom w głuszy, jeszcze bardziej bije się z myślami i jeszcze bardziej nienawidzi siebie za to, że nie potrafi wyrwać się od ojca. Dopiero Cayenne - dziewczynka, którą do domu przyprowadza ojciec, prowokuje Julie to działania. Pobudką nie będzie jednak chęć samoobrony, lecz ochrona dziewczynki, w której dostrzega małą siebie. 

Tallent nie epatuje brutalnością, traumatyczne sceny wplata mimochodem, przypadkowo niemal, zwiększając jeszcze ich siłę rażenia. Nie czułam się manipulowana przez autora, jak to się często zdarza w przypadku bestsellerów, raczej dotknięta, poruszona, zasmucona.

Powieść Tallenta to nie tylko opowieść o psychopatycznym ojcu, o źle zrozumianej miłości, lecz także krytyka społeczeństwa amerykańskiego, w pewien sposób przypominająca tę z Uwolnionej Tary Westover. Julie pozostawiona jest sama sobie, nikt nie widzi lub nie chce widzieć, a gdy sama uwalnia się z opresji, dostaje w prezencie traumę na całe życie.

Moja ocena: 5/6

Gabriel Tallent, Mein Ein und Alles, tł. Stephan Kleiner, czyt. Anna Thalbach, 480 str., Penguin 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz