Bezimienna młoda kobieta przeprowadza się z partnerem i malutkim synkiem na wieś w Jutlandii. Jej partner podejmuje pracę w szkole ludowej – placówce z internatem dla młodych dorosłych. Wszyscy nauczyciele mieszkają na tym samym terenie i tworzą swoistą wspólnotę. Narratorka jednak nie potrafi w nią wsiąknąć, obserwuje nieco z boku ten małomiasteczkowy vibe. Obserwujemy ją w codziennym życiu – w interakcjach z dyrektorką szkoły, na kursie prawa jazdy, w rozmowach w domowym żłobku, do którego oddaje dziecko. Z czasem podejmuje pracę w lokalnej gazecie, w której prowadzi kącik porad.
Pilgaard stawia na trzy rodzaje narracji – pierwszoosobową ukazującą przemyślenia i przeżycia narratorki, drugi rodzaj to listy do gazety i odpowiedzi Wyroczni. I tutaj także mamy okazję poznania narratorki, bo jej odpowiedzi zasadzają się na własnych doświadczeniach. Wreszcie są tu duńskie pieśni ludowe ze zmienionym tekstem. O ile lubię takie eksperymenty narracyjne, to tutaj nie do końca u mnie siadły. Problemy narratorki wydały mi się być błahe, jej nastawienie do życia zupełnie nie rezonuje z moim, a jej podobno dowcipne i cięte spostrzeżenia ani mnie śmieszyły, ani zdumiewały.
Zupełnie umknął mi urok tej książki, choć byłam przekonana, że to będzie typ opowieści, który mnie zainteresuje. Podejrzewam, że nie zagrał tu styl, nie łapałam podobno ciętego dowcipu autorki.
Moja ocena: 3/6
Stine Pilgaard, Metry na sekundę, tł. Zuzanna Zywert, 288 str., Wydawnictwo Pauza 2025.
Szkoda, że książka nie przypadła Ci do gustu. Ja chyba nie czytałam jeszcze żadnego tytułu od Pauzy, a to ciekawe wydawnictwo. Muszę to nadrobić.
OdpowiedzUsuńBardzo polecam to wydawnictwo!
Usuń