Sopinga to niewielkie kolumbijskie miasteczko, w którym żyje się z uprawy trzciny cukrowej. No chyba, że nadejdzie plaga. Pierwszą plagą są muchy, które są wszędzie, bzyczą nieustannie, wpadają do jedzenia, do oka, wszędzie łażą, wszędzie leżą musze truchła. No to zwalczymy je ropuchami – one tak świetnie jedzą muchy. I rozmnażają się jak szalone. Już nie wiadomo, co gorsze: bzyk much czy odgłos rozdeptanej przypadkiem ropuchy? Władza średnio sobie radzi z tą sytuacją, a radiowy głos świetnie podsumowuje aktualny stan rzeczy.
Trzynastoletnia Emilia żyje w biedzie z matką i babcią. Żyją razem, ale jednak osobno. Każda z kobiet zmaga się ze swoimi demonami, a Emilia wydaje się tkwić między nimi. Pewnego dnia jedna z natarczywych much wlatuje do ust Emilii, a dziewczyna połyka owada. Od tego momentu czuje, że mucha składa w niej jajka i w jej brzuchu rosną nowe muchy. Dziewczyna jest zupełnie sama ze swoim lękiem i obawami.
Javierre szkicuje atmosferę grozy, niepewności, osaczenia, lęku. Muchy i ropuchy są namacalne, obrzydliwe i natrętne. Powieść Kolumbijki jest zdecydowanie metaforą, którą zapewne można odczytywać na wiele sposobów. Ja tu widzę symboliczne przedstawienie osób rządzących życiem miejscowych – to mogą być biali, kolejne partyzantki, żołnierze... Mężczyźni, którzy przyznają sobie prawo do decydowania o być lub nie być innych, którzy szczodrze korzystają z kobiecych wdzięków.
"Plaga" to niezwykle krótka powieść, która jednak niesie w sobie wiele sugestywnej treści. Emocjonalnie nie do końca ze mną zagrała, ale autorce nie mogę odmówić kunsztu pisarskiego, a tłumaczce świetnej roboty.
Moja ocena: 4/6
Juliana Javierre, Plaga, tł. Agata Ostrowska, 104 str., ArtRage 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz