Nie zauważyłam nawet, że ukazała się kolejna powieść Indriðasona, a że u mnie z czasem na czytanie znowu kiepsko migiem wysłuchałam audiobooka, choć wiedziałam, że w przypadku Islandczyków to zawsze nieciekawy pomysł, bo niestety lektorzy potwornie kaleczą wymowę.
Gdy jednak udało mi się przymknąć oko na tę niedogodność, z przyjemnością wróciłam do Reykjavíku.
Skuggasund to jeden z kryminałów Indriðasona, który powstał poza cyklem o Erlendurze. W tych książkach autor szczególnie koncentruje się na historii Islandii i chyba nawet te kryminały wolę.
W jednym z mieszkań w islandzkiej stolicy umiera starszy, samotny mężczyzna. Policję zawiadamia zaniepokojona sąsiadka. Przykra sytuacja, która jednak nie należy do rzadkości. Pozory jednak mylą, Stefán został uduszony. Policja nie ma żadnego punktu zaczepienia, z mieszkania nic nie zginęło, a staruszek prowadził spokojne życie. Podczas przeszukiwania mieszkania policjanci odkrywają wycinki ze starych gazet, dotyczące morderstwa z czasu drugiej wojny światowej. Islandia pozostawała pod okupacją brytyjską, a później amerykańską. Młodzi żołnierze rozbijali się po Reykjaviku jeepami, uwodzili młode Islandki i obiecywali im dostatnie życie za oceanem. Właśnie taka zakochana para przypadkiem podczas ukradkowej schadzki trafia na ciało młodej dziewczyny ukryte przy budowanym właśnie teatrze. Śledztwem zajmuje się policjant Flóvent oraz pracujący dla amerykańskiego wojska Thorson. Pierwsze podejrzenia skierowane są w kierunku stacjonujących na wyspie żołnierzy, stąd udział Thorsona. Bardzo szybko jednak śledztwo pobiegnie w innym kierunku, szczególnie uwzględniając wiarę wielu Islandczyków w elfy.
Z tego śledztwa nie zachowały się niemal żadne dokumenty, współcześni policjanci szukają przyczyn morderstwa na ślepo. Emerytowany policjant Konráð postanawia jednak pomóc zaangażowanej w śledztwo koleżance i bliżej bada powiązania między tymi dwoma morderstwami.
Akcja stale przeskakuje między wydarzeniami z lat czterdziestych, a współczesnymi. Czytelnik obserwuje mozolne poszukiwania Konráða, dzięki naprzemiennemu prowadzeniu fabuły ma nad nim przewagę. Mimo to akcja pozostaje dynamiczna, a prawdziwy sprawca do końca niejasny, choć można się było domyślać w jakim kierunku śledztwo się potoczy.
Najsłabszą stroną kryminału jest ponownie język - prosty, infantylny wręcz. Autor wielokrotnie powtarza i rekapituluje wydarzenia, tak jakby się bał, że czytelnik może nie dać rady podążać za naprzemiennym prowadzeniem akcji. Akurat w przypadku audiobooków taki język ułatwia odbiór książki ale jednak wolałabym bardziej wyrafinowane zdania.
Ponownie nie zawiodłam się na Indriðasonie - oczekiwałam rozrywki i ją otrzymałam, a dodatkowo poznałam kilka nowych faktów z islandzkiej historii.
Moja ocena: 4/6
Arnaldur Indriðason, Schattenwege, tł. Coletta Bürling, 427 str, Bastei Lübbe Verlag 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz