poniedziałek, 17 października 2016

"Morfina" Szczepan Twardoch



Po słynną Morfinę sięgnęłam jeszcze w marcu pełna nadziei na wyjątkową lekturę. Książkę owszem przeczytałam do końca ale na zachwyt w moich oczach nie zasłużyła.

Główny bohater - Konstanty Willemann - mnie po prostu wkurzał, na tyle, że pod koniec książki nie mogłam go już znieść. To zadufany w sobie elegancik, bawidamek, utracjusz, który sam nie wie, czego od życia chce i kim jest. Tak, rozumiem, że Twardoch stworzył książkę o poszukiwaniu tożsamości, o borykaniu się z własnym ja. I zakładam, że miało to być dzieło kontrowersyjne, osadzone w realiach wojennej Warszawy - czasu, który wymagał od Polaków postawy jednoznacznie patriotycznej, gotowości do poświęcenia i zatroskania losem ojczyzny.

Tymczasem Willemann ma Polskę tam, gdzie kończą się plecy, dryfuje między żoną - ucieleśnieniem Matki Polki - a podłą dziwką, między żebraniem o morfinę, a upojnymi imprezami, między zdradą, a szlachetnością. I naprawdę nie mam nic przeciwko takiemu bohaterowi - przebrzydle patriotyczni herosi mnie nudzą - ale Willemann jest po prostu rozlazły i niespójny. Jego przydługie monologi o Polsce, martyrologii, wojnie i dziwkach nie wnoszą nic nowego, są powtarzającym się bełkotem.

Podoba mi się umieszczenie Willemanna w rodzinie na pograniczu - słaby, poharatany wojennie ojciec, dominująca matka, która ciągle balansuje między polskością i niemieckością naznaczyli charakter Konstantego. To założenie nie jest złe, ale jego realizacja kuleje. Na pewno nie językowo - tutaj Twardoch spisał się na piątkę. Już za samą polszczyznę (mnie obsceniczny język nie irytuje) i kreślenie realiów doczytałam tę książkę do końca. Co nie wyszło, to akcja - nierealistyczna, naciągana - oraz bohaterowie. Nie tylko Willemann wydaje się być niedopracowany. Także jego żona i przyjaciel wypadają blado.

Niestety nie napisałam tej notki zaraz po lekturze, a wtedy miałam w głowie całą listę punktów, które mi nie przypadły do gustu. Zamierzam jednak dać Twardochowi kolejną szansę, planuję lekturę Dracha, którego mam na czytniku.

Moja ocena: 3/6

Szczepan Twardoch, Morfina, 584 str., Wydawnictwo Literackie 2012.

6 komentarzy:

  1. Morfina dla mnie niesamowita.
    Przez "dracha" nie dalam rady przebrnac...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No patrz, ciekawa jestem jak mi z "Drachem" pójdzie, aż mam ochotę się zaraz za niego zabrać.

      Usuń
    2. Z "Drachem" pójdzie jak z "Morfiną" - te same tanie chwyty: epatowanie seksem i brutalnością. O "zrozumieniu" Śląska na jego podstawie możesz zapomnieć. Kolejny nadmuchany marketingowo balon ze sprężonym powietrzem.

      Usuń
    3. Wiesz seks i brutalność jeszcze ok, czasem nawet ciekawe rozwiązania językowe są, ale jak mówisz, że Śląsk spłycony to mi się odechciewa :/ Własnie na ten Śląsk się cieszyłam!

      Usuń
    4. Nie dostrzegłem "ciekawych rozwiązań językowych" :-) za to nadążanie za modą i owszem. Jeśli chodzi o Śląsk, to w zestawieniu z Morcinkiem i Bienkiem, Twardoch to śmiech na sali.

      Usuń
    5. Wiesz co, minęło już pół roku od lektury ale wtedy językowo nie miałam zastrzeżeń, czytało się dobrze. Poza tym dla mnie już sam plus jest za to, gdy autor potrafi pisać o seksie, unikając śmieszności. Do Morcinka i Bienka to faktycznie niewielu się umywa. Kupiłam jednak, to spróbuję :)

      Usuń