niedziela, 13 stycznia 2019

"Iść, szedł, poszedł" Jenny Erpenbeck


Bardzo rzadko zdarza się, że czytam książki, które podobały się mojemu mężowi - sięgamy po zupełnie inny rodzaj literatury. Ta powieść była jednak dla niego bardzo nietypowa i skoro mu się podobała, koniecznie chciałam się dowiedzieć dlaczego. Zaczynając lekturę, nie miałam pojęcia o czym ta książka jest, oczywiście znałam autorkę, wysłuchałam nawet kilku wywiadów z nią i zakładam, że będzie to współczesna powieść z kobietą w roli głównej. Nic z tego! To powieść współczesna, powiedziałabym nawet, że bardzo aktualna i powinna koniecznie trafić w ręce polskich czytelników. Erpenbeck zainspirował do jej napisania wielomiesięczny protest uchodźców na Oranienplatz w Berlinie. Miał on miejsce tuż przed moją wyprowadzką z Niemiec, czyli w latach 2013-2014. Grupa uchodźców protestowała przeciwko konwencji dublińskiej, która nakazuje staranie się o azyl w pierwszym kraju unii, do którego dany uchodźca przybył. Nie trzeba za bardzo kombinować, żeby domyślić się, że w przeważającej ilości przypadków są to Grecja, Włochy czy Hiszpania. Kraje, gdzie dla uchodźców pracy nie ma.

W powieści Erpenbeck głównym bohaterem jest Richard - emerytowany profesor uniwersytecki, filolog klasyczny. Richard mieszka w jednej z zielonych, spokojnych dzielnic Berlina wschodniego, od kilku lat jest wdowcem i prowadzi dość nudne życie. Stała rutyna wyznacza rytm jego dni - zakupy, przyrządzenie posiłków, spacery, czytanie, pisanie, rzadkie spotkania z sąsiadami i znajomymi. W domu wszystko przypomina żonę - nie sprzątnięty od lat wieniec adwentowy, skrupulatnie opisane pudła z dekoracjami świątecznymi itd. Gdy Richard pewnego dnia przypadkowo obserwuje uchodźców, zaczyna interesować się tematem. Odnajduje dom, w którym zostają zakwaterowani po usunięciu ich z Oranienplatz i decyduje się na nieśmiałe odwiedziny i rozmowy. Stopniowo poznaje bliżej tych mężczyzn, a przede wszystkim ich życiorysy i zmartwienia. Ci straumatyzowani chłopcy i mężczyźni walczą z własnymi lękami i cierpią z powodu życia w zawieszeniu, borykają się z pytaniem, dokąd pójść, jeśli nie wiedzą sami, gdzie jest ich miejsce. Wszyscy widzieli śmierć bliskich, tortury, przeżyli karkołomną przeprawę z Morze Śródziemne, wszyscy tęsknią za ojczyzną i wszyscy chcieliby wrócić. Jeśli jednak nie mogą wrócić, chcieliby pracować, a nie wegetować w ośrodku. Richard coraz bardziej angażuje się w pomoc mężczyznom, odwiedza ich w kolejnych ośrodkach, zaprasza do domu. Kontrast między konserwatywnym, bardzo  Richardem, a mężczyznami o zupełnie odmiennym tle kulturowym jest fantastyczny.

Erpenbeck wpadła na świetny pomysł pokazania problemów uchodźców i ich konfrontacji z Niemcami właśnie na przykładzie Richarda. Wszystkie jego cechy są tak typowe, że stanowi on wzór praNiemca. Pochodzi z byłego NRD, co w samo sobie już jest dowodem na niechęć do obcych, żyje według ściśle ustalonych rutyn, prowadzi dobrze sytuowane, solidne finansowo życie. Problem uchodźców mógłby go zupełnie nie obejść. Jest na emeryturze, stoi u schyłku życia, żyje w swoim mikroświecie, który nagle zostaje kompletnie odwrócony do góry nogami. Świetnie to widać na przykładzie jego bliskich znajomych - opowieści o spotkaniach z uchodźcami są początkowo niczym wspomnienia z egzotycznego urlopu, tak jakby Richard opowiadał o czymś, co dzieje się setki kilometrów od Berlina.

Mimo że doceniam pomysł Erpenbeck i książka mi się podobała, to początkowo nie potrafiłam się wgryźć w prozę autorki. Wydawała mi się nudna, mało porywająca, nie potrafiłam wyczuć, w którym kierunku zmierza narracja. Musiałam dać jej czas, by docenić prozę Erpenbeck. To bardzo ważna powieść o człowieczeństwie i o sensie życia. Czytajcie!

Moja ocena: 5/6

Jenny Erpenbeck, Gehen, ging, gegangen, 352 str., Knaus Verlag 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz