Ta przypominająca nieco Współczesną rodzinę Helgi Flatland powieść jest fragmentem z życia normalnych, niczym nie wyróżniających się ludzi. Ida i Marthe spotykają się w rodzinnym domku weekendowym, by uczcić sześćdziesiąte urodziny matki. Narracja poprowadzona jest z perspektywy starszej Idy. To bezdzietna architektka, która nigdy nie była w poważnym wątku. Właśnie skończyła czterdzieści lat i czuje, że to najwyższy czas, by zmienić coś w życiu, a przynajmniej by zostać matką. W tym celu odwiedziła klinikę leczenia niepłodności w Szwecji, by rozważyć opcję zamrożenia swoich komórek jajowych na wypadek, gdyby znalazła partnera i zapragnęła mieć dziecko. Tymczasem Marthe po wielu poronieniach wreszcie jest w ciąży. Ponadto ma fajnego partnera, który to związku wszedł z kilkuletnią córką. Nowego partnera ma także matka, która dzień później dołącza do reszty rodziny.
Ida boryka się ze swoimi myślami, mając nadzieję na obgadanie problemów z siostrą. Tymczasem, gdy dowiaduje się o jej ciąży, plan na wspólny wieczór przy winie i plotkach zarzuca. Wspólne przebywanie z rodziną na małej i ograniczonej przestrzeni wywołuje szereg napięć, przede wszystkim na linii Ida i Marthe. Ida niespecjalnie potrafi się odnaleźć w nowej sytuacji - zresztą jej stosunek do Marthe zawsze był napięty. Po tym jak jej ojciec opuścił rodzinę weszła w rolę rodzica, wspierając matkę i opiekując się młodszą siostrą. Ida do dziś ma żal i przykre wspomnienia z sytuacji, gdy Marthe zepsuła jej ważne momenty. Teraz próbuje w jakiś sposób zatryumfować nad siostrą, na przykład wzorowo zajmując się córką jej partnera. Marthe wydaje się nie radzić sobie z Oleą, natomiast Ida od razu nawiązuje z nią kontakt, podobnie jak z Kristofferem, którego mniej lub bardziej podświadomie uwodzi.
Ta niewielka powieść to ciekawa rzecz o rolach, jakie przypisane nam są przez społeczeństwo. Ida w zasadzie dobrze się czuje w roli singielki, ale ma poczucie, że w tym wieku powinna mieć męża i dzieci, stąd jej pomysł na zamrożenie komórek. Ze zdumieniem dowiedziałam się, że wiele czytelniczek i czytelników tej powieści nie lubi Idy. Ja miałam zupełnie przeciwne odczucia, rozumiem ją, czasem jej nawet współczułam, dużo bardziej denerwowała mnie Marthe. Podobnie zaskakujące są dla mnie opinie, że Marie Aubert sportretowała rodzinę dysfunkcyjną. Ja odbieram tę rodzinę jak każdą inną, bo przekonana jestem, że niemal każda ma swoje problemy. Gdy pomyślę, ile z moich bliższych i dalszych znajomych ma krew w oczach przed rodzinnymi nasiadówkami w czasie świąt, spotkanie urodzinowe tej rodziny wcale nie wydaje mi się być wyjątkowo toksyczne. Siłą tej książki jest właśnie to, że Aubert pokazuje rodzinę jakich wiele, szczerze, bez ozdobników, pokazuje ją jednak tylko z perspektywy Idy.
To bardzo ciekawy portret psychologiczny, ale i studium rodziny. Pewna jestem, że tę przecież dość szczupłą powieść można odczytywać na różne sposoby, co było szczególnie widoczne podczas książkowego klubu Wydawnictwa Pauza. To była bardzo inspirująca dyskusja! Polecam wam tę, dodam świetnie przełożoną, powieść.
Moja ocena: 6/6
Marie Aubert, Dorośli, tł. Karolina Drozdowska, 144 str., Wydawnictwo Pauza 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz