czwartek, 4 lutego 2021

"Mock" Marek Krajewski

 


Przyznam, że sięgałam po ten tom z pewnym sceptycyzmem. Miałam wrażenie, że zmęczył mnie już Krajewski powtarzaniem tej samej konwencji i piramidalnymi komplikacjami stojącymi za śledztwem. Co raz trudniej było mi podążać za zamysłami morderców, którzy zawsze korzystali z wyjątkowo zagmatwanych wyliczeń matematycznych. Tymczasem Mock był bardzo przyjemną lekturą. Może niekoniecznie kryminalną, lecz ze względu na realia właśnie. Prawdopodobnie to właśnie one najbardziej mnie pociągają w cyklu o Mocku.

Akcja tego tomu rozgrywa się podczas budowy Hali Ludowej, zwanej wówczas Halą Stulecia. Ten imponujący gmach został wzniesiony w latach 1911-1913 według najnowocześniejszej i niezwykle przemyślanej architektoniczej sztuki. Otwarcie hali łączyło się z wystawą, która miała ukazać świetność Śląska. Szeroko zakrojone przygotowania do uroczystego otwarcia, które miał zaszczycić sam cesarz wprowadzają w stan alarmowy cały Wrocław. Niestety całą operację komplikuje pięć ciał znalezionych w hali - na posadzce odnaleziono ułożone w różę wiatrów trupy czterech nastolatków, którzy zginęli na skutek upadku z położonej u szczytu hali galerii. Natomiast piąte ciało należy do Ikara, jak ochrzciła go opinia publiczna, czyli człowieka przystrojonego w skrzydła, który zawisł na sznurze uczepionym na tej samej galerii.

Sprawa jest skomplikowana, bo nie tylko musi zostać rozwiązana jak najszybciej, ale poszlaki prowadzą do dwóch środowisk - masonów oraz nacjonalistów, którym sprzyja syn cesarza. Eberhard Mock natomiast nie pracuje jeszcze w policji kryminalnej, ale ma ogromne aspiracje. Na razie jednak jest tylko wachmistrzem i w policji musi utrzymać się w ogóle, bo grozi mu powrót do Wałbrzycha i praca u ojca. Nie jest to jednak takie proste, bo jego szef asesor Vyhladil to wyjątkowa kanalia.
Mock jest pełen werwy, energii, ambicji, życie go jeszcze nie sterało. Mimo że żyje biednie, posiada bardzo ograniczone rezerwy finansowe, jest wielbicielem dobrego jadła i napitku oraz oczywiście kobiet. W tym tomie ma okazję popisać się swoją inteligencją, wiedzą uzyskaną na nieukończonych studiach filologicznych oraz zdolnościami do dedukcji. 
Krajewski bardzo sugestywnie szkicuje atmosferę Wrocławia z początku XX wieku - podejrzane zaułki, knajpy, restauracje, burdele, sklepy i oczywiście cały kompleks w Parku Szczytnickim. Już wiem, że właśnie za to polubiłam kryminały o Mocku - Wrocław jest mi miastem bliskim i każdy powrót ma dla mnie wymiar sentymentalny. 

O ile sama zagadka mnie nie porwała, to przyznać trzeba, że Krajewski przemyślał dogłębnie wszystkie wątki (ale nie spodziewałam się niczego innego) i każdy element pasuje do siebie jak fragment puzzli. Dodać należy, że autor zadbał również o kreację postaci, pomijając już samego Mocka - dobrze wyszedł i Vyhladil, i dyrektor szkoły, a zwłaszcza piekielnie inteligentna wdowa Charlotta.

Dzięki "Mockowi" wróciła mi ochota na powrót do kryminałów Krajewskiego. Mam na czytniku jeszcze dwa - jeden z nich ma niezbyt pochlebne opinie, ale postaram się sięgnąć po nie jak najszybciej i sprawdzić, co nowego wymyślił autor.

Moja ocena: 4/6

Marek Krajewski, Mock, 400 str., Wydawnictwo Znak 2016.

2 komentarze:

  1. Książki Krajewskiego mam z tyłu głowy już od lat i mam nadzieję, że w końcu uda mi się po nie sięgnąć. Zresztą "W otchłani mroku" czeka cierpliwie na półce na swoją kolej i to od tej powieści zależy czy sięgnę po następne tego autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym polecała na początek coś z najstarszych o Mocku.

      Usuń