piątek, 12 marca 2021

"Kinderland" Mawil

 


Mawil pokazuje, jak można stworzyć ciekawą historię o dzieciach, która rozgrywa się w ostatnich dniach przed upadkiem muru berlińskiego. Zwykła enerdowska podstawówka, gdzieś w Berlinie, w cieniu muru. Dzieci, mimo bliskości granicy, nie mają pojęcia o innym życiu. Ich mikrokosmos to organizacja pionierska, surowa komendantka pani Kranz, nauka, szkolne przepychanki i gra w ping-ponga. Ten obraz zachwiany jest tylko przez znikanie kolegów, prowadzone szeptem rozmowy rodziców i pojedyncze nieprzystosowane osoby. Jak na przykład nowy uczeń w szkole, który nie należy do pionierów i traktowany jest jak wyrzutek społeczny.

To właśnie z nim zaprzyjaźnia się Mirco - szkolny mięczak i fajtłapa, dobry uczeń, który potajemnie chodzi do kościoła i jest ministrantem. Podczas gdy na arenie politycznej układ sił tasuje się na nowo, na szkolnej arenie organizowany jest dzień pioniera, który dzieci chcą uczcić turniejem ping-ponga. Ten nie jest jednak odpowiedni na tak wielkie święto, mimo to Mirco nie chce porzucić swojego celu.
Rozgrywki przy stole są dla dzieci wszystkim - tu spotykają się ci ważniejsi i niedorajdy, starsi i młodsi, to tu wreszcie jest szansa na samokreację i poważanie w szkole. Mawil świetnie obrazuje potyczki i zmagania typowe dla każdej społeczności dziecięcej - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Piłeczka pingpongowa śmiga po kartach książki a emocje buzują na twarzach uczniów. Wielkie wydarzenia, które decydują o układzie sił politycznych nie są tak ważne jak przyjaźń, wygrana w turnieju i nowa paletka do ping-ponga.

Bardzo mi się podobały liczne smaczki ukryte w Kinderlandzie, na przykład Angela Werkel to najbardziej wzorowa uczennica. Zresztą sam tytuł jest cudownie przewrotny - Mirco wcale nie chce opuszczać NRD, to jego mały świat, jego dziecięcy raj. Bardzo wiele odkryją tu także osoby, które znają specyfikę Niemiec przed podziałem - świetne nawiązania do FKK (czyli naturyzmu), obozów letnich, typowe berlińskie widoczki, jak na przykład zegar uliczny.  

Na początku nie byłam przekonana do kreski Mawila, ale w trakcie lektury doceniłam jej dynamikę i wieloznaczność. Mnóstwo tu stron bez tekstu, które mimo to niosą ogromny ładunek emocjonalny i poznawczy. Do niektórych z nich wracałam wiele razy i jestem pewna, że na pewno wrócę też do lektury Kinderlandu. Warto!

Moja ocena: 5/6

Mawil, Kinderland, 292 str., reprodukt 2014.

2 komentarze:

  1. Myślę, że dam szansę tej historii, bo faktycznie może być ciekawa.

    OdpowiedzUsuń