czwartek, 19 sierpnia 2021

"Trylogia kopenhaska" Tove Ditlevsen

 


Proza Tove Ditlevsen, niedawno ponownie odkryta, cieszy się ogromnym zainteresowaniem w Niemczech, a i w Polsce niebawem zostanie wydana. Ja zdecydowałam się na pierwszy tom trylogii kopenhaskiej, poniekąd na próbę. Autorka w trzech kolejnych książkach opowiada o swoim dzieciństwie, dorastaniu i uzależnieniu. Dzieciństwo Tove przypadło na lata dwudzieste i trzydzieste XX wieku. Urodzona w rodzinie robotniczej dziewczynka od początku dotkliwie odczuła, jak te dwa fakty determinują jej życie. Starszy brat ma możliwość kształcenia się z racji bycia chłopcem, a nie dzieckiem bardziej uzdolnionym. Tove ze swoim dzieciństwem walczy sama. Tak, walczy, bo dzieciństwo jest dla niej tworem, postrachem, czymś, co tłamsi ją każdego dnia. Dziecko pozbawione troskliwych uczuć, często pozostawione same sobie, traktowane jako głuptas, który niczego nie rozumie, ale któremu także nic się nie wyjaśnia, nie ma prawa rozkoszować się dzieciństwem. 

Tove to nietypowa dziewczynka, która spędza czas na czytaniu książek (czytać i pisać nauczyła się sama), pisaniu wierszy i obserwowaniu. Trudno jej zrozumieć wiele zachowań dorosłych, nikt jednak nie poświęca jej czasu na wyjaśnienie zawiłości świata. Gdy rozpoczyna szkołę, znajduje w nauczycielce i bibliotekarce osoby spoza rodziny, które stanowią kolejne punkty odniesienia. To w zasadzie bardzo smutna opowieść o dzieciństwie pozbawionym miłości i zrozumienia, równocześnie bardzo dotkliwie ukazująca, jak całkiem niedawno rola kobiet sprowadzona była do funkcji służebnej mężczyźnie oraz prowadzenia domu i wychowywania dzieci. W takim społeczeństwie bardzo trudno było dorastać uzdolnionej, cichej dziewczynce. 

Proza Ditlevsen jest zgrabna, jeśli można w ogóle tak opisać jej zdania. Autorka cytuje mnóstwo wierszy, które napisała w dzieciństwie, bardzo dojrzałych nota bene, które mają spory wpływ na odbiór tekstu, również bardzo poetyckiego. Mimo to Ditlevsen nie zainteresowała mnie na tyle, bym chciała kontynuować tę trylogię, aczkolwiek tego nie wykluczam. W moim odczuciu nie jest to powieść odkrywcza, kuriozalnie fragmentami przypominała mi Genialną przyjaciółkę Eleny Ferrante (ta zaś powieść wcale do mnie nie trafiła). Najbardziej jednak uwierało mnie to, że Ditlevsen nie ustrzegła się przed projekcją swojego rozumienia świata na jej dziecięce ja. Wiele ze spostrzeżeń dziecka wydało mi się być przefiltrowanych przez spojrzenie dorosłej Tove i chyba to najbardziej przeszkadzało mi w odbiorze tej książki.

Moja ocena: 4/6

Tove Ditlevsen, Kindheit, tł. Ursel Allenstein, 118 str., Aufbau Verlag 2021.

9 komentarzy:

  1. Właśnie skończyłem jej Ulicę dzieciństwa i tam sytuacja jest odwrotna: brat poeta, a bohaterka raczej mało zainteresowana nauką. Niestety mnie też nie uwiodła ta powieść, nie umiałem się zaangażować w losy bohaterki. Chociaż pisać Ditlevsen umie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie właśnie też nic nie uwiodło, nie chwyciło. Będziesz czytał trylogię?

      Usuń
    2. Intelektualnie dzieło ogarnąłem i doceniłem, ale wolałbym chociaż trochę emocji poczuć. Skoro piszesz, że w Trylogii jest podobnie, to raczej odpuszczę.

      Usuń
    3. Masz rację z tymi emocjami, w Trylogii faktycznie też nie są one dominujące, o ile w ogóle je można odczuć.

      Usuń
    4. No właśnie. Ale widzę też całkiem sporo głosów zachwytu nad obiema książkami.

      Usuń
    5. Ja polskich recenzji jeszcze nie czytałam, ale w Niemczech peany. Dla mnie to jednak żadne odkrycie nie było.

      Usuń
    6. Ja się też na razie natykam głównie na peany i jak zwykle mam zdanie odrębne :)

      Usuń
    7. To już chyba nasz los.

      Usuń