piątek, 12 sierpnia 2022

"Kroniki portowe" Annie Proulx


 

Mając w pamięci, że migały mi bardzo dobre recenzje te książki, spontanicznie zdecydowałam się na jej wysłuchanie. I dobrze, bo gdybym tę książkę czytała, w życiu bym jej nie skończyła. Nawet słuchanie szło mi dość ciężko. 

Proulx opisuje historię Quoyle'a - niezgrabnego, postawnego mężczyzny, któremu w życiu niewiele wychodzi. W rodzinie był popychadłem, w szkole ofiarą, w pracy sukcesów nie odnosi, nie mówiąc już o miłości. Z beznadziejnego związku z Petal, która bardziej była zainteresowana innymi mężczyznami niż mężem, pozostają mu dwie córki, które żona tuż przed tragiczną śmiercią próbowała sprzedać. Wtedy w życie Quolye'a wkracza cioteczka, która ma pomysł. Pakuje całą pokiereszowaną psychicznie rodzinkę do auta i wywodzi na Nową Fundlandię. Wybór pada na tę dość nieprzyjazną do życia wyspę, ponieważ stamtąd pochodzą. Quoyle wychował się w USA i niewiele ma pojęcia o miejscu, gdzie rozpocznie nowe życie. Na wyspie okazuje się, że rodzinny dom jest położony na absolutnym zadupiu, do którego trudno się dostać drogą lądową, a poza tym jest totalną ruderą. Pracę załatwił Quoylowi kolega z poprzedniej gazety, w której pracował, bo pewnie i tego nie dałby rad sam sobie załatwić. Rodzina rozpoczyna więc nowe życie i to tyle. Nic wielkiego się nie wydarzy oprócz łowienia fok, homarów i ryb, jedzenia niezdrowych i tłustych potraw, remontowania domu, zajmowania dziećmi i gadania o wszystkim, co związane z morzem i wyspą. Jak dla mnie były to całkowite nudy. Nie zainteresowała mnie treść, nie zaciekawiły postaci, nie zachwycił język. Podoba mi się tylko okładka. 

Moja ocena: 2/6


Annie Proulx, Kroniki portowe, tł. Jędrzej Polak, czyt. Maciej Więckowski, 424 str., Wydawnictwo Poznańskie 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz