Klasyk literatury latynoamerykańskiej, monumentalna powieść o czasie i poszukiwaniu swojego miejsca, barwne i sugestywne opisy - jednym słowem o tej powieści można przeczytać same superlatywy. Takie nastawienie nie ułatwia lektury, co więcej popycha czytelniczkę do myśli, że to z nią jest coś nie tak, skoro nie docenia takiej prozy. Ano tak, nie docenia, bo przez tę powieść brnie się jak przez amazońską dżunglę, gdy zapomniało się maczety. Najpierw trudno w nią wejść, potem trzeba się z trudem przedzierać, odganiając insekty, a na końcu zostaje tylko ślizg po błotnistym korycie zagubionego w ostępach strumienia.
Główny bohater jest muzykologiem i wyrusza w podróż, by odszukać prymitywne instrumenty indiańskie. Uprzednio jednak pozostawia żonę, aktorkę, która wyjechała na występy i zabiera ze sobą kochankę. Początkowo mu ta konstelacja odpowiada, ale z czasem kochanka Mouche zaczyna przeszkadzać, szczególnie, gdy na drodze pojawia się Rosario - kobieta pełna temperamentu. Na szczęście Mouche zapada na malarię, więc można ją bez problemu zostawić i kontynuować wyprawę z Rosario. Bohater dociera do zagubionej w dżungli wioski, gdzie żyje się jak w prymitywnej cywilizacji, wśród ostępów i gór, nieopodal rzeki. To miejsce, gdzie człowiek ma szansę być panem swojego czasu - jak twierdzi bohater. To ona teraz decyduje, jak rozdzieli godziny i co z nimi pocznie. I pewnie odnalazłby w tym życiu pewnego rodzaju szczęście, gdyby się szybko nie zorientował, że jednak ciężko mu żyć bez papieru i ołówka chociażby.
Carpentier stworzył książkę naszpikowaną, przeładowaną wręcz, odwołaniami i aluzjami to dzieł literatury światowej, przede wszystkim Odysei, oraz do utworów muzycznych. Bardzo lubię intertekstualność, ale wolę gdy jest ona dodatkiem, ubogaceniem powieści, a nie jej głównym celem. Ta gęstość dotyczy także stylu - to zdania wielokrotnie złożone, naszpikowane opisami, skąpe w dialogi. Przysłowiowa ściana tekstu normalnie mnie nie odrzuca i mi nie przeszkadza, ale w prozie Carpentiera coś tak bardzo nie zagrało, że mnie całkowicie nudziła. Z ciekawością przeczytałam tylko samą końcówkę. Kubańczyk przestrzelił w każdym calu, chcąc utkać w tę powieść dosłownie wszystko, i to na płaszczyźnie językowej, odwołań jak i treści. Rozumiem, że tak kwiecisty styl obrazuje duszność i obfitość krajobrazu, ale mnie niestety nie kupił. Sam główny bohater jest zresztą bardzo antypatyczny, co, ponownie, nie musi być wadą książki, tu jednak było wyjątkowo denerwujące, zwłaszcza jego postawa wobec kobiet. Zakładam, że ta postać jest produktem swojego czasu, niestety w tej kwestii ta powieść zestarzała się niezbyt ciekawie.
Trudno mi powiedzieć coś pozytywnego o tej powieści. To moim zdaniem taki klasyk literatury, który nie zdał próby czasu i mimo uniwersalnego przekazu (pogoń za spokojniejszym życiem, powrót do źródeł, wpływ cywilizacji, poszukiwanie raju) ciężko się czyta.
Moja ocena: 3/6
Alejo Carpentier, Podróż do źródeł czasu, tł. Kalina Wojciechowska, 350 str., Państwowy Instytut Wydawniczy 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz