To niewielki zbiór opowiadań, który przynajmniej częściowo pozostanie w pamięci. Nors posiadła bowiem tę zdolność oddania na kilku stronach treści niepokojącej i zastanawiającej. Jak to przy zbiorach opowiadań bywa, nie każdy tekst dotknął i dotarł do mnie w podobny sposób, ale jest tu kilka, na które zwróciłam szczególną uwagę.
Już pierwsze opowiadania mnie "chwyciło". Przedstawia mężczyznę, który od kilku dni siedzi o chłodzie i głodzie na ambonie myśliwskiej, obawiając się licznych w tej okolicy wilków. Nie potrafi z niej zejść o własnych siłach, a na pomoc nie bardzo może liczyć. Opuścił dom nagle, po kłótni z żoną.
W innym tekście aspirująca autorka zatrzymuje się u starszej kobiety, która unika kontaktów, by ta jej nie opisała. Przyczyna: trudno by jej było znieść własne życie na kartach książki.
Albo opowieść o Einarze, który zachorował na raka. Relacjonowana w formie pamiętnika, bezlitosna, sarkastyczna. Było życie, nie ma życia.
Język Nors uwodzi i zwodzi, często na manowce. Jej fantazja nie zna granic, dzięki czemu tworzy zaskakujące światy. Ten niewielki zbiór to ciekawa lektura, choć jednak wolałabym przeczytać powieść, bo opowiadania mają tę właściwość, że w większości ulatują, szczególnie jeśli chodzi o treść. To, co pozostaje, to wrażenie, atmosfera, język.
Moja lektura: 4/6
Dorthe Nors, Die Sonne hat Gesellschaft, tł. Frank Zuber, 142 str., Kein & Aber Verlag 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz