poniedziałek, 27 stycznia 2025

"Listopadowe porzeczki" Andrus Kivirähk


W estońskiej wiosce mieszka cała gama postaci – mędrzec, wiedźma, głupek, rolnicy i pracownicy dworu, w którym rezyduje niemiecki pan. Życie tych postaci uzależnione jest od pór roku, pracy i postaci nadprzyrodzonych. W zagrodzie wypada na przykład mieć krata, którego skleca się z jakichś odpadów, a duszę dla niego kupuje u diabła (a ten wymaga ludzkiej krwi, którą można zasymulować porzeczkami). Krat jest przydatny do tego, co wieśniacy lubią najbardziej, czyli do kradzieży. We wiosce jest bieda, do tego listopad, pogoda beznadziejna, a jeść coś trzeba, więc się kradnie. Najchętniej we dworze, ale można też u sąsiada. Czemu zresztą nie, jak będzie potrzebował, to przyjdzie i sobie ukradnie u nas. Najlepiej jednak wykiwać Niemca i wykraść mu nawet spodnie z tyłka, on i tak się nie zorientuje, że mu czegoś brak. Wiele sprytu trzeba jednak nie tylko do kradzieży, ale i do wystrychnięcia na dudka różnych magicznych stworów – diabła wystrychnąć można na przykład wyżej wymienionymi porzeczkami albo zwykłym fartuchem zawiązanym pod piersią. 
W takim życiu nie ma czasu na fanaberie, czyli miłość. Ożenek służy ułatwieniu życia, a nie uczuciu. Cóż kiedy Liina zakochuje się w Hansie, a ten w dworskiej córce? To się nie może udać. 

Ta powieść to cykl impresji z każdego dnia listopada opisujących wioskowe życie – jest choroba, jest miłość, jest zaginięcie, jest szukanie skarbów i jest śmierć. Kivirähk za pomocą całej palety fantastycznych postaci tłumaczy wioskowe pojmowane świata, wcale nie głupsze ani gorsze, a raczej przyziemne, dające się objąć ludzkim rozumem, który nic poza swoją chatą i dworem nie zna. A jeśli dzięki pewnemu bałwanowi pozna, przestaje do swojej wioski przystawać i grozi mu szaleństwo. 
Estończyk w tych epizodycznych rozdziałach zawarł wiele treści podlanej ogromną dawką czarnego humoru, świetnie punktując liczne przywary ludzkie. 
Tłumaczenie Anny Michalczuk-Podlecki jest rewelacyjne i świetnie oddaje klimat tej powieści. Dobrze bawiłam się podczas lektury, ale "Człowiek, który znał mowę węży" jest moim zdaniem powieścią dużo lepszą. Tutaj ta epizodyczność nieco utrudnia lekturę. Niemniej polecam miłośniczkom i miłośnikom folkloru i czarnego humoru.

Moja ocena: 5/6

Andrus Kivirähk, Listopadowe porzeczki, tł. Anna Michalczuk-Podlecki, 288 str., Wydawnictwo Literackie 2021.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz