Bezimienna pisarka wygłasza odczyt o swojej twórczości, a szczególnie o tym, dlaczego przestała pisać. Bardzo szybko ten wykład zamienia się w relacje z jej wyprawy do Ameryki Środkowej. Znajomy reżyser zadzwonił do niej, by zaprosić ją do udziału w międzynarodowym projekcie. Punktem wyjścia miało być zaginięcie dwóch Holenderek w dżungli. Pisarka wyraziła zgodę i wyruszyła prawdopodobnie do Panamy. Tam zamieszkała wraz zebraną przez reżysera grupą blisko miejsca zaginięcia. Po kilku dnia ruszyli w ślad kobiet. Ta opowieść przeplatana jest historiami opowiadanymi przez uczestników wyprawy oraz osoby przez nich spotkane. To historie o opiece nad kozami, o zepsutej lodówce, o hiszpańskiej szynce, o mustangach i innych kuriozalnych kwestiach.
Przytoczoną tu historię niełatwo mi było wyłuskać z tej dość szczupłej powieści. Elmiger niemal cała książkę napisała w mowie zależnej, co w języku niemieckim oznacza ciągłe używanie trybu przypuszczającego. To nietypowy styl, do którego jednak się przyzwyczaiłam. Autorka jednak dodatkowo ucieka się do bardzo wyszukanego słownictwa i tworzy zdania wielokrotnie złożone, co przy wplataniu historii uczestników, wymaga tak wielkiej uwagi czytelniczki, że trudno mówić tu o przyjemności z lektury. Gdyby jeszcze tak wysoka uwaga niosła za sobą satysfakcję z przeczytanych treści, ale autorka ani mnie nie zaciekawiła, ani nie poruszyła. Kolejnym utrudnienim jest głęboka intertekstualność i setki aluzji do innych dzieł literackich czy filmowych. Zapewne mają one wszystkie znaczenie, ale cóż z tego, skoro odszukanie go oznaczałoby rozbiór każdego zdania.
O czym jest więc ta książka? Podobno o upadku cywilizacji, zagubieniu, ale dla mnie pozostało to zagadką. Odebrałam ją jako przeintelektualizowaną na siłę i jedyną udaną kwestią jest w niej kreacja gęstej, dusznej atmosfery oraz okładka.
Moja ocena: 2/6
Dorothee Elmiger, Die Holländerinnen, 158 str., Hanser 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz