czwartek, 16 marca 2017

"Ziarno prawdy" Zygmunt Miłoszewski


Mimo, że podobał mi się pierwszy tom cyklu o Teodorze Szackim, odczekałam trochę, zanim sięgnęłam po kolejny. Doszłam do wniosku, że taka metoda jest najlepsza, żeby nie mieć przesytu jednego autora, oraz by uniknąć zlewania się wątków. Ziarno prawdy także mi się podobało, choć show down w sandomierskich lochach był nierealny i zbyt hollywoodzki, jak na mój gust.

To jednak nie jest aż tak istotne, bo podobały mi się inne aspekty tego kryminału. Przede wszystkim Szacki - odrobinę przypomina mi doktora House'a. Ale tylko odrobinę, bo Szacki jednak jest cynikiem na pozór, a gdy nikt nie widzi to sentymentalny mazgaj. Między akcją Uwikłania, a Ziarna prawdy minęło kilka miesięcy - Szacki opuścił Warszawę, żonę i córkę i próbuje szczęścia na prowincji. Z manierą warszawiaka nie przysparza sobie początkowo zbyt wielu przyjaciół. Doskwiera mu samotność, tęsknota za rodziną i zawieszenie. 

Podoba mi się także w tym kryminale Sandomierz. Znam to miasto jeszcze sprzed lat i bardzo ciekawie było spojrzeć na nie oczyma Miłoszewskiego, a przede wszystkim poznać fakty historyczne. Autor polaryzuje - raz to urokliwe i niedocenione miasteczko nad Wisłą, a potem znowu zapyziała prowincja.

Miłoszewski całkiem dobrze nakreśla małomiasteczkowe układy oraz napięcia na osi Warszawa - prowincja. Układy to oczywiście ludzie, których charaktery są moim zdaniem bardzo umiejętnie nakreślone, co bardzo istotne, bo najbliższe otoczenie Szackiego będzie odgrywało ważną rolę w śledztwie. Intryga osadzona jest bowiem zarówno w historii miasta, jak i w jego aktualnym życiu społeczno-kulturalnym. Zamordowana zostaje kobieta - animatorka kulturalna, bardzo zaangażowana w życie miasta. Jej najbliższą przyjaciółką jest sandomierska pani prokurator, uwikłana emocjonalnie nie może przyjąć tej sprawy, Szacki zaś nie zna wszystkich układzików na tyle, by całkowicie sam pokierować śledztwem. Chcąc nie chcąc musi zaufać sandomierzanom, zwłaszcza, że trup zaczyna ścielić się gęsto. Stopniowo wychodzą na jaw powiązania między ofiarami, a także od lat zasiedziały w mieście antysemityzm.

Ziarno prawdy było dla mnie idealną lekturą urlopową, niezbyt wymagającą rozrywką, ale równocześnie ciekawych, osadzonym mocno w realiach kryminałem. Ciekawa jestem kolejnego tomu, już szykuję się na jego lekturę podczas kolejnego, krótkiego wypadu w czasie ferii wielkanocnych.

Moja ocena: 4,5/6

Zygmunt Miłoszewski, Ziarno prawdy, 368 str., W.A.B. 2014.

2 komentarze:

  1. Mnie trylogia Miłoszewskiego bardzo pochłonęła w zeszłoroczne lato. Tak bardzo, iż niejako śladami Szackiego, wybrałam się na wycieczkę do Sandomierza. :)

    Uwielbiam Szackiego chyba najbardziej za to, że nie udaje się go wpisać w żadną rolę, wcisnąć w żadną foremkę. Więc potrafi być doskonałym prokuratorem, aby za chwilkę jednak stać się prokuratorem beznadziejnym, jest zarówno kochającym ojcem, jak i nieinteresującym się losami swojej córki ignorantem.

    Natomiast w ostatnim tomie, o czym sama się zresztą przekonasz, mam wrażenie, że autor poszedł ostro po bandzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, bardzo dobrze scharakteryzowałaś Szackiego. Nie mów, że ta banda to w kwestii konstrukcji powieści?

      Usuń