środa, 23 czerwca 2021

"Untamed" Glennon Doyle

 


Ta książka znalazła się na liście polecanych na jednym z profilów na Instagramie, który bardzo cenię. Trochę bezrefleksyjnie po nią sięgnęłam i to był błąd. Glennon Doyle, jak się okazuje, to amerykańska aktywistka, która walczy o prawa kobiet, dzieci i LGBTQ+. oraz o to, by kobiety wreszcie poznały swoją wartość. Wszystko fajnie, tylko ona walczy w stylu amerykańskim, którego absolutnie nie trawię. Ale najpierw o książce.

Ta książka to opowieść oparta na doświadczeniach autorki - wczesnej bulimii, alkoholizmie, niespodziewanej ciąży, byciu żoną i matką trójki dzieci, rozwodzie i w końcu małżeństwie z kobietą. Nie zrozumcie mnie źle, Doyle zawarła tu wiele mądrych myśli, jej zaangażowanie w walkę o samostanowienie kobiet jest fantastyczne. Główna idea, że kobiety powinny przestać zadowalać oczekiwania innych i zacząć spełniać się same jest przecież godna pochwały. 
Wszystkie swoje opowieści autorka szczodrze wspiera przykładami z życia - bez problemu opisuje problemy wychowawcze, swoje porażki, podróże po USA z wykładami, rozwód itd. Czasem tej prywatności jest tu aż za wiele, miałam wrażenie, że wchodzę do jej życia z butami. Gdyby to była autobiografia, to zrozumiałabym taki otwarty sposób pisania, ale to jednak przede wszystkim poradnik, a życie autorki ma służyć ilustrowaniu głoszonych tu prawd.
Co mnie jednak najbardziej drażniło to kaznodziejski styl i ciągłe odwołania do Boga. Doyle wprawdzie krytykuje religię i kościół, ale Bóg jest obecny w każdym rozdziale, a jej sposób argumentacji przypominał jako żywo amerykańskich kaznodziejów z telewizji.

Doyle niezaprzeczalnie przeszła długą drogę do samoakceptacji i wiary w siebie, ale przeszła ją tak dogłębnie, że teraz jest przekonana o swoich racjach do tego stopnia, że przedstawiane przez nią sposoby na rozwiązywanie problemów przedstawia jako absolutne non plus ultra. Z jednej strony opisuje się jako osobę wątpiącą w kwestii macierzyństwa, a z drugiej strony rozwiązuje problemy wychowawcze tak, że mnie może ogarnąć tylko wstyd. Co więcej często przeczy sama sobie, albo powtarza jedne i te same argumenty, historie, przykłady.
Jej rozwiązania są zawsze optymalne. Nie zwraca uwagi na różnorodność, mnogość stylów życia,  różnice kulturalne - jej postawa białej feministki z USA jest nadrzędna. Mimo że walczy o prawa emigrantów i mniejszości rasowych, to nie potrafi się wyzbyć supremacji białej rasy, nie tej wprost, tej podskórnej, choć oczywiście twierdzi inaczej. Wystarczy jednak pobieżnie spojrzeć na tę książkę, by dostrzec, że jej problemy może mieć tylko dobrze usytuowana biała kobieta i dla kobiety z Afryki czy Azji będą zupełnie nieprzydatne.

W tej książce chyba nie ma problemu, którego nie poruszyłaby autorka - tym sposobem tekst jest absolutnie przeładowany, tak jakby zebrała w jednej książce wszystkie swoje wykłady. Jedyne słowo, jakie mi przychodziło na myśl to too much

Podsumowując, wytrwałam do końca tej książki tylko i wyłącznie dlatego, że jej słuchałam. Gdyby nie to, w życiu bym jej nie doczytała. Odradzam.

Moja ocena: 2/6

Glennon Doyle, Ungezähmt, tł. Sabine Längsfeld, 352 str., Audible Studios 2020.

2 komentarze:

  1. Nie pojmuję jak można jednocześnie krytykować Boga, a z drugiej strony odnosić się do niego na każdym kroku. Supremacja rasy białej i ogólna postawa autorki, o której piszesz, raczej też mnie odstręcza od tej książki. Mam wrażenie, czytając Twoją recenzję, że w gruncie rzeczy mamy tu totalne pomieszanie z poplątaniem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona nie krytykuje Boga, a kościół. Niekoniecznie pomieszanie, ale podejście z postawy wywyższenia.

      Usuń