Sięgając po tę powieść, spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Zwiódł mnie tytuł i fakt, że została ona wybrana jako lektura w Zamorskim Klubie Czytelniczym. Spodziewałam się dżungli, karaibskich albo choć południowoamerykańskich klimatów, a dostałam opowieść bardzo mocno osadzoną w Europie. Europie białych mężczyzn, którzy swoimi odkryciami zmieniali świat i zadziwiali sobie ówczesnych.
Labatut poświęcił swoją powieść/esej/rozważania genialnym naukowcom - Fritzowi Haberowi, Alexandrowi Grothendieckowi, Shin'ichi Mochizukiemu, Wernerowi Heisenbergowi, Erwinowi Schrödingerowi, wspominając często o Albercie Einsteinie i Nielsie Bohrze. Powyżej zawahałam się, określając tę książkę gatunkowo - sądziłam, że sięgam po powieść, ale w trakcie lektury byłam coraz bardziej skonfundowana, myśląc wpierw, że to reportaż, następnie wątpiąc i w to, a dopiero czytając posłowie, dowiedziałam się, że autor pozwolił sobie na ułożenie rzeczywistości wedle własnych wyobrażeń, z każdym rozdziałem coraz bardziej oddalając się od faktów.
Jako ofiara profilu mat-fiz, nienawidzę fizyki, nie rozumiem jej, nie próbuję i nie chcę się nią zajmować. Tymczasem Labatut postawił mnie przed trudnym zadaniem przedzierania się przez zawiłe opisy teorii matematycznych i fizycznych powyższych naukowców. Czytając je, zastanawiałam się wciąż, czemu ten wykład ma służyć. Początkowo sądziłam, że to mój niedostateczny fizycznie umysł nie jest zbyt giętki, by zrozumieć owe wywody, ale wraz z postępem narracji, dochodziłam do wniosku, że one niczemu nie służą, chyba że łechtaniu ego autora. Zresztą pytanie celowości napisania tej książki nie opuszczało mnie mniej więcej od połowy lektury. Początkowo sądziłam, że założeniem Chilijczyka było pokazanie szaleństwa geniuszu, przypadkowości epifanii, niezrozumienia przez innych, trudności w podążaniu za własnym odkryciem. Nie jest to jednak nowy koncept, powiedziałabym wręcz, że to idea dość oklepana, a stereotyp szalonego naukowca był mi znany już w podstawówce. Labatut przestawia naukowców ze wszystkimi ich słabościami - są choroby, niemoc, bieda, wyobcowanie, ale jest i pedofilia, pokazana dosadnie i w szczegółach. To właśnie w tych momentach zaczęłam powątpiewać w koncepcję tej książki i zaiste nie rozumiem, w jakim celu Labatut pokusił się na tak wstrętne opisy molestowania nastolatki. Jeśli chciał ukazać zwyczajność geniuszy oraz przypadkowość ich odkryć, nie sądzę, że takie zabiegi były potrzebne. Jeśli jednak jego celem było pokazanie dominacji białego Europejczyka płci męskiej, którego odkrycia zostały wykorzystane do zabicia tysięcy osób lub nikogo nie obeszły, a on sam nie był w stanie ich udowodnić - to byłabym może w stanie to zrozumieć. Zrozumieć kontrast między słabością ducha, a cudownością umysłu. Kwerenda wypowiedzi autora wskazuje jednak, że to wcale nie było jego celem, co tym bardziej odstręcza mnie od tej książki.
Zaskakującym było dla mnie, jak zgodne były w tej kwestii uczestniczki i uczestnik Zamorskiego Klubu Czytelniczego!
Owszem, to dobra warsztatowo proza, owszem, zaimponowała mi elokwencja autora i jego wiedza matematyczno-fizyczna, ale zaskakuje mnie tak pozytywny odbiór tej książki, także wśród kobiet. A przecież Labatut praktycznie zredukował tu kobiety do roli służebnej, a samobójstwo Clary Haber zostało zaledwie wspomniane, tymczasem było protestem wobec odkryć jej męża. Odbieram tę książkę jako igraszkę autora, pewnego rodzaju prowokację, ale nie dostrzegam tu takiej literatury, jaką chciałabym czytać.
Moja ocena: 3/6
Benjamín Labatut, Straszliwa zieleń, tł. Tomasz Pindel, 232 str., Wydawnictwo Czarne 2023.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz