środa, 25 czerwca 2025

"Wysokie góry Portugalii" Yann Martel

 


Sięgnęłam po tę książkę ze względu na jej tytuł. Proza Martela interesowała mnie zdecydowanie mniej niż samo miejsce akcji. I faktycznie sporo tu portugalskich miejsc, imion, nazwisk, a w ostatniej części zdań, ale poza egzotycznym anturażem nie stanowią one tutaj żadnej wartości dodanej. Opisane historie mogłyby się wydarzyć wszędzie i pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego Kanadyjczyk wybrał północno-wschodnią na miejsce większości akcji. 

Powieść dzieli się na trzy części. Pierwsza z nich rozpoczyna się w 1904 w Lizbonie, gdzie młody mężczyzna Tomás, po śmierci ukochanej, dziecka i ojca decyduje się wybrać w wysokie góry Portugalii w poszukiwaniu zagadkowego krucyfiksu. Podczas swojej pracy w muzeum odkrył bowiem pamiętnik portugalskiego misjonarza, który ów bliżej nieokreślony obraz/rzeźbę wysłał do Portugalii z Wysp św. Tomasza i Książęcej. Tomás wyrusza w swoją podróż jednym z pierwszych samochodów w Portugalii, pożyczonym przez wujka, co wzbudza wielką sensację na dość niekonwencjonalnej trasie. Mężczyzna jedzie bowiem przez interior, niewielkie miejscowości, cała trasa niespecjalnie koresponduje z rzeczywistością.

Druga część rozgrywa się jednego dnia – w sylwestra 1938 roku w Bragançy, gdzie medyk sądowy wysłuchuje monologu swojej żony na temat kryminałów Agathy Christie i ich powiązań z ewangelią, a następnie przyjmuje nietypową klientkę. Starsza kobieta przybywa z wysokich gór Portugalii z ciałem męża w walizce, by poddać je autopsji. O ile pierwsza część miała jakikolwiek realizm, to tu autor totalnie odpłynął w magię, czy też może też w realizm, ale magiczny.

Trzecia część to lata 80. – stojący tuż przed emeryturą Kanadyjczyk emigruje do Portugalii wraz z wykupionym z laboratorium szympansem. Podobnie jak Tomás z pierwszej części owdowiał i próbuje sobie w ten sposób poradzić z życiem. Peter wyjeżdża w, a jakże, wysokie góry Portugalii i wynajmuje dom w zabitej dechami wiosce, która przypadkowo jest tą wioską z poprzednich części. Ów Peter za pomocą słownika porozumiewa się z mieszkańcami (całymi zdaniami!), którzy bez problemu akceptują wśród nich obcokrajowca i szympansa. 

Autor wszystkie te części łączy, ale to lepiszcze jest toporne i kruche, a zakończenie nie niesie żadnego katharsis ani nawet efektu wow, choć zdecydowanie jest na jedno i drugie wymierzone. Nie zachwycił mnie ani język Kanadyjczyka, ani pomysł, ani historia – nudziłam się podczas lektury i gdybym nie słuchała audiobooka na pewno bym ją porzuciła. Mam więc nauczkę – nie wszystko, co ma w tytule Portugalię, warte jest lektury. 

Moja ocena: 2/6

Yann Martel, Die hohen Berge Portugals, tł. Manfred Allié, 416 str., S. Fischer 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz