sobota, 5 lipca 2025

"Magiczne lata" Robert McCammon

 


1964 rok, Zephyr, Alabama – małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają, a życie toczy się swoim niespiesznym rytmem. Dwunastoletni Cory to bystry dzieciak, który uwielbia historie o potworach i ma wielką fantazję. To także narrator powieści. Punktem wyjścia tej historii jest nietuzinkowe wydarzenie, jakiego świadkami są Cory i jego pracujący jako mleczarz ojciec. Wczesnym rankiem obserwują, jak do jeziora wpada samochód. Ojciec, niewiele się zastanawiając, wskakuje do wody, by uratować kierowcę. Okazuje się jednak, że w aucie siedzi zmasakrowany trup. To wydarzenie naznaczy oboje. Tata chłopca będzie mierzył się z koszmarami, a syn na własną rękę spróbuje odkryć, co kryje się za śmiercią człowieka. Szeryf miasteczka jest bowiem bezradny, nikt nie zna trupa, nikt nikogo nie szuka, nikt nie widział, by ktoś zepchnął auto do jeziora. 

Ta powieść jednak tylko pozornie zasadza się na tym wydarzeniu, bo McCammon snuje raczej gawędę o dorastaniu w Alabamie w latach 60. Każdy rozdział to inna przygoda Cory'ego – powódź, problemy w szkole, konkurs pisarski, mobbing między nastolatkami, wypadek kolegi, nocna wyprawa do lasu, przyjazd cyrku itd. Obserwujemy te przeżycia oczami chłopca, który wiele z tych wydarzeń tłumaczy zjawiskami nadprzyrodzonymi, magią, którą dzieci wciąż dostrzegają w życiu. To w zasadzie beztroskie dzieciństwo, mimo wielu przykrych wydarzeń, jak śmierć psa i kolegi czy wyżej wspomniany mobbing. Cory wydaje się szybko przechodzić do porządku dziennego – jego dni to jazda na rowerze, spotkania z kolegami, wyjścia do kina, zabawa. W tle pobrzmiewa muzyka z epoki, przewijają się problemy rasowe, bezrobocie czy lęk przed atakiem ze strony Związku Radzieckiego, ale dla dziecka nie są to kwestie, które spędzają mu sen z powiek. Początkowe wydarzenie przewija się w tle, ale, jak pisałam, nie należy się nastawiać na to, że będzie to wiodący wątek, a jego rozwiązanie jest kuriozalne. Ta powieść to raczej gawęda o minionym świecie pełnym magii, przypominająca amerykańskie seriale o szczęśliwym dzieciństwie na prowincji. 

Ogrom pozytywnych opinii o tej książce bardzo mnie zaskoczył – ja odebrałam ją jako nudną i rozwlekłą. Multum pobocznych wątków, których zadaniem jest zapewne budowanie atmosfery i pokazanie życia Cory'ego mnie zmęczyło, a szeroko pojęta amerykańskość do mnie już nie trafia. Nie lubię książek, w których odczuwam świadome konstruowanie fabuły tak, by zadziałać na emocje czytelniczki, wtykanie wielu postaci i wątków, by pociągnąć tezę o magii i beztrosce życia. Zdziwiło mnie nagromadzenie tragicznych wydarzeń w jednym roku, które główny bohater dość bezproblemowo łyka. Nie lubię narracji z perspektywy dziecka, gdy okazuje się, że owo dziecko ma spostrzeżenia dorosłego. Nie przeczę, że McCammon to sprawny pisarz, który ma lekki i potoczysty styl, ale ta powieść nie porusza, nie haczy, ani nie pozostawia po sobie śladu. To typowe czytadło na wakacje, a nie tego szukam w literaturze.

Moja ocena: 3/6

Robert McCammon, Boy's Life. Die Suche nach einem Mörder, tł. Nicole Lischewski, 600 str., Luzifer Verlag 2020.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz