Po wspaniałych "Ptakach", który to zbiór przeczytałam dwa razy, nastawiałam się, sięgając po "Siedem pustych domów", na fajerwerki. Te opowiadania są jednak nieco inne i nie porwały mnie aż tak jak "Ptaki". Zapewne rolę odgrywały nie tyle oczekiwania, co już brak powiewu świeżości. Wiedziałam, że będzie dziwnie i nietypowo i Schweblin nie zawodzi, kreuje sceny z życia codziennego, ale zaprawione pewną dozą szaleństwa.
Ten zbiór zawiera siedem opowiadań, z których jedno jest wyraźnie dłuższe od pozostałych i rozdziela te sześć krótszych. Wszystkie teksty obrazują mniej lub bardziej typowe zachowania ludzkie, odwołując się do tytułowych domów, które bywają problematyczne. Widzę je jako domy fizyczne, ale też poczucie bycia w domu, odnalezienie własnego miejsca w świecie. Jest tu matka i córka, które lubią oglądać domy bogatych ludzi, aż pewnego dnia to hobby wymknie się spod kontroli. Jest ex-mąż, którego rodzice podczas zabawy z wnukami w ogrodzie byłej synowej przełamują wszelkie normy społeczne. I jest wreszcie dziewczynka, która samotnie czeka na izbie przyjęć na rodziców i siostrę. To właśnie tam wdaje się z nią w rozmowę obcy mężczyzna. Schweblin w tym opowiadaniu stworzyła atmosferę niepokoju, oczekiwania na grozę, niepewności, choć, paradoksalnie, nie brak w nim także szczypty humoru, jak w wielu pozostałych tekstach. Przyznam jednak, że pozostałe opowiadania uleciały dość szybko z mojej pamięci i nie miałam takiego poczucia wybuchnięcia mózgu jak przy "Ptakach".
Schweblin to zdecydowanie jedna z tych pisarek, które mnie najbardziej intrygują i do których opowiadań jestem skłonna wracać wielokrotnie i tak stanie się z tym zbiorem.
Samanta Schweblin, Siedem pustych domów, tł. Tomasz Pindel, 128 str., Wydawnictwo Pauza 2025.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz