czwartek, 18 grudnia 2025

"Siedem pustych domów" Samanta Schweblin


Po wspaniałych "Ptakach", który to zbiór przeczytałam dwa razy, nastawiałam się, sięgając po "Siedem pustych domów", na fajerwerki. Te opowiadania są jednak nieco inne i nie porwały mnie aż tak jak "Ptaki". Zapewne rolę odgrywały nie tyle oczekiwania, co już brak powiewu świeżości. Wiedziałam, że będzie dziwnie i nietypowo i Schweblin nie zawodzi, kreuje sceny z życia codziennego, ale zaprawione pewną dozą szaleństwa. 

Ten zbiór zawiera siedem opowiadań, z których jedno jest wyraźnie dłuższe od pozostałych i rozdziela te sześć krótszych. Wszystkie teksty obrazują mniej lub bardziej typowe zachowania ludzkie, odwołując się do tytułowych domów, które bywają problematyczne. Widzę je jako domy fizyczne, ale też poczucie bycia w domu, odnalezienie własnego miejsca w świecie. Jest tu matka i córka, które lubią oglądać domy bogatych ludzi, aż pewnego dnia to hobby wymknie się spod kontroli. Jest ex-mąż, którego rodzice podczas zabawy z wnukami w ogrodzie byłej synowej przełamują wszelkie normy społeczne. I jest wreszcie dziewczynka, która samotnie czeka na izbie przyjęć na rodziców i siostrę. To właśnie tam wdaje się z nią w rozmowę obcy mężczyzna. Schweblin w tym opowiadaniu stworzyła atmosferę niepokoju, oczekiwania na grozę, niepewności, choć, paradoksalnie, nie brak w nim także szczypty humoru, jak w wielu pozostałych tekstach. Przyznam jednak, że pozostałe opowiadania uleciały dość szybko z mojej pamięci i nie miałam takiego poczucia wybuchnięcia mózgu jak przy "Ptakach". 

Schweblin to zdecydowanie jedna z tych pisarek, które mnie najbardziej intrygują i do których opowiadań jestem skłonna wracać wielokrotnie i tak stanie się z tym zbiorem.

Samanta Schweblin, Siedem pustych domów, tł. Tomasz Pindel, 128 str., Wydawnictwo Pauza 2025.

wtorek, 16 grudnia 2025

"Piersi i jajeczka" Mieko Kawakami


Natsuko – narratorka tej powieści – mieszka w Tokio, a jej planem jest zostanie pisarką. Na razie, po przypadkowym sukcesie pierwszej powieści, utrzymuje się z pisania artykułów i felietonów do przeróżnych czasopism. Żyje bardzo skromnie, w niewielkim apartamencie, jej nowa redaktorka wierzy w talent Natsuko i towarzyszy jej w pisaniu drugiej powieści, które jej idzie jak po grudzie. 
Jej sporo starsza siostra Matsuko odwiedza ją wraz ze swoją nastoletnią córką, Midoriko. Matsuko jest samotną matką, pracuje jako hostessa i także żyje bardzo skromnie w rodzinnej Osace. Celem jej wizyty jest operacja powiększenia piersi. Kobieta jest do tego stopnia niezadowolona z wyglądu swojego biustu, że jest gotowa wziąć na siebie wszelkie wyrzeczenia finansowe i zdrowotne, by dopiąć celu. Zaskakująco mało wagi przypisuje problemowi swojej córki, która komunikuje się z nią tylko za pomocą pisma. Midoriko przechodzi okres dojrzewania i zupełnie nie akceptuje zmian zachodzących w jej ciele, ale też nie ma z kim na te tematy porozmawiać.

W drugiej części tej powieści blisko czterdziestoletnia Natsuko rozważa zajście w ciążę. Jako osoba samotna i aseksualna myśli o inseminacji. Okazuje się jednak, że w Japonii nie jest to łatwy temat dla samotnych kobiet. Natsuko waha się, poznaje osoby ze stowarzyszenia dzieci poczętych w ten sposób, rozmawia o swoich planach ze znajomą pisarką, która samotnie wychowuje dziecko, bierze pod uwagę różne opcje. 

Mieko Kawakami eksploruje w swojej powieści bardzo różne postawy kobiece (związki jednopłciowe, transpłciowość, samotne macierzyństwo, rezygnacja z niego, gwałt, rozwód, ucieczka od męża, inseminacja itd.), ale także wpływ japońskiego społeczeństwa na nie. To książka o kobiecej autonomii, samostanowieniu, ale i biedzie, podejmowaniu odpowiedzialności i przyjaźni lub może siostrzeństwie. I mimo że to ważne tematy i  rozpracowane na wielu płaszczyznach, to ta powieść do mnie nie trafiła. Przede wszystkim nie pasuje mi ta dwuczęściowa koncepcja – pierwsza z nich urywa się właściwie bez żadnego rozwiązania, a autorka przeskakuje o dziesięć lat wprzód, tak jakby zaplanowała podjęcie kolejnego tematu i nie miała pomysłu na jego wplecenie. Nie przekonały mnie także opisane charaktery – myślę jednak, że ma to przyczynę w mojej niekompatybilności z japońskim stylem bycia. Już kilka razy przekonałam się, że dialogi w powieściach z tego kraju wydaje mi się być sztuczne. Niemniej to ciągłe picie alkoholu czy impulsywne działanie pod jego wpływem mnie odstręczały. Myślę, że gdybym nie czytała tej książki na klub książkowy, nie miałabym motywacji do jej skończenia. Nie trafił do mnie także tytuł, który wydaje się być nadany od niechcenia, brzmi jak tytuł prowizoryczny, zbyt dosłowny, ale i nieco infantylny. Niestety nie jestem w stanie docenić tej powieści.

Moja ocena: 3/6

Mieko Kawakami, Piersi i jajeczka, tł. Anna Horikoshi, 440 str., Wydawnictwo Mova 2023.

poniedziałek, 15 grudnia 2025

"Człowiek w poszukiwaniu sensu. Głos nadziei z otchłani Holokaustu" Viktor E. Frankl


Viktor Frankl – austriacki psychiatra i neurolog został deportowany w 1942 roku do Auschwitz, następnie przebywał w innych obozach, między innymi w Dachau. Tuż po uwolnieniu, w 1946 roku, napisał książkę o swoich przeżyciach. Nie jest to jednak kolejna opowieść o życiu i próbie przetrwania obozu, lecz rzecz napisana z perspektywy psychologicznej. Frankl, jako twórca trzeciej szkoły wiedeńskiej i logoterapii analizuje zachowanie więźniów pod tym kątem, czyli jako psychiatra i lekarz. 

Ta książka to właściwie esej, w którym autor ucieka się do własnych doświadczeń z obozu, wspomina poszczególne wydarzenia i sytuacje, ale są one zawsze bazą do analizy przeróżnych zachowań więźniów. Frankl dostrzega odmienne sposoby reagowania na sytuację ekstremalną, szczególnie w obliczu śmierci, rozważa, co decyduje o tym, że człowiek wybiera konkretny model zachowania: ludzki, współczujący czy też samolubny, konfrontacyjny. Psychiatra prowadzi swoje obserwacje chronologicznie, poczynając od dnia przybycia do obozu, a potem pobyt w nim aż do śmierci lub uwolnienia, zwracając uwagę na takie postawy jak bunt, apatia, rezygnacja. 

Nie dziw, że ta książka została przetłumaczona na dziesiątki języków i spotkała się z tak dobrym przyjęciem. To faktycznie zupełnie odmienne podejście do relacji z obozu koncentracyjnego wzbogacone o fachową wiedzę. Naprawdę warto sięgnąć.

Moja ocena: 5/6

Viktor E. Frankl, ...trotzdem Ja zum Leben sagen. Ein Psychologe erlebt das Konzentrationslager, 208 str., dtv 2004.

niedziela, 14 grudnia 2025

"Mein drittes Leben" Daniela Krien


Daniela Krien jest moją ulubioną pisarką niemiecką, jej najnowsza powieść także mnie nie rozczarowała. Linda wyprowadziła się na wieś – jej dni mają stały rytm. Pracuje w ogrodzie, zajmuje się zwierzętami, domem, czasem spotyka Nataschę, której córka Nine jest osobą z autyzmem. Nine i pies Lindy dobrze się rozumieją. Wyprowadzka Lindy była zaskoczeniem dla jej męża Richarda, dla niej jest jednak formą terapii. Przed dwoma laty zginęła tragicznie ich siedemnastoletnia córka. Krótko po tym u Lindy zdiagnozowano raka tarczycy. Po zakończeniu leczenia Linda zmienia życie, podczas gdy Richard ma nową partnerkę.

Z retrospekcji poznajemy historię małżeństwa Lindy i Richarda, który ma dwoje dzieci z poprzedniego związku i nie chciał się zgodzić na kolejne dziecko z Lindą. Sonja była więc w zasadzie jedynaczką. Ze wspomnień Lindy wyłania się obraz małżeństwa i życia rodzinnego, trudności, niedopowiedzeń, wspólnych chwil, ale i kłótni. Stopniowo kobieta przywołuje też pierwsze dni, tygodnie po śmierci córki. Wyłania się obraz mozolnego składania życia, które rozpadło się na kawałki, ale i przeraźliwej samotności. Mało kto podejmuje wysiłek rozmów z Lindą, mało kto, wie jak z nią w ogóle rozmawiać. Ta tragedia paraliżuje wszystkich, ale podczas gdy inni żyją dalej, Linda stoi w miejscu. 

Krien stworzyła ciekawe stadium żałoby, z mniej spotykanej perspektywy, czyli rodzica tracącego niemal dorosłe dziecko. Jak zwykle zachwycił mnie język Niemki – prosty, ale czuły, pełen wrażliwości, idealnie opisujący emocje, bez zbędnego sentymentalizmu. Polecam.

Moja ocena: 5/6

Daniela Krien, Mein drittes Leben, 304 str., Diogenes 2024.

sobota, 13 grudnia 2025

"W dobrych rękach" Yael van der Wouden



Powieść "W dobrych rękach" przełożył Justyn Hunia, a ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Znak, ja sięgnęłam po tłumaczenie na język niemiecki. 
Akcja rozgrywa się w 1961 roku w Niderlandach. Isabel mieszka sama w sporym domu otoczonym ogrodem. Jej bracia – Louis i Hendrik wyprowadzili się już jakiś czas temu, pozostawiając opiekę nad spuścizną po matce siostrze. Nie jest to jednak dom rodzinny, po śmierci ojca w latach 30. XX wieku, zakupu dokonał wujek Karel, tym sposobem umożliwiając siostrze i jej dzieciom bezpiecznie przetrwanie wojny, z dala od Amsterdamu, gdzie dotychczas mieszkali. Isbael obsesyjnie dba o ogród, skrupulatnie liczy i czyści ukochaną porcelanę matki i sztućce, prowadząc samotnicze życie. Bracia próbują namówić ekscentryczną siostrę do wyjść, ale bezskutecznie. Podczas jednego z comiesięcznych spotkań z nimi, Louis przedstawia swoją kolejną dziewczynę - Evę. Isabel i Hendrik podśmiechują się z tej wybranki, która zupełnie nie pasuje do rodziny. Szokiem dla Isabel jest jednak, gdy Louis prosi jej o przyjęcie do siebie Evy na czas jego delegacji zagranicę. Isabel zupełnie nie odpowiada ten plan. Ta konserwatywna i przyzwyczajona do swojego rytmu młoda kobieta nie wyobraża sobie dzielenia domu z kiczowatą i głośną Evą. W końcu jednak ulega bratu, szczególnie że według woli wujka to jemu przypadnie dom po założeniu rodziny. 

Eva wprowadza się na wieś i początkowo trafia na mur. Isabel jest małomówna, odstręczająca, zupełnie niekompatybilna ze współlokatorką. Ta sytuacja zacznie stopniowo ulegać zmianie, a końcowy plot twist totalnie mnie zaskoczył. Autorka nadała tej powieści na końcu zupełnie innego wymiaru – owszem, spodziewałam się jakiejś tajemnicy, ale zupełnie nie takiej! Po raz kolejny przekonałam się, jak dobrze nie czytać przed lekturą blurbów, streszczeń i wnikliwych recenzji!

Yael van der Wouden podjęła bardzo ciekawy wątek z historii Niderlandów – nie powiem jednak jaki, by i wam nie zepsuć zaskoczenia. Ważnym aspektem książki są też związki jednopłciowe – kwestia w latach 60. XX wieku niewyobrażalna, wstydliwa i ukrywana. Autorka świetnie opisuje rodzenie się pasji czy bliskość fizyczną i nawet jeśli jest tego w tej powieści naprawdę dużo, nie czułam znużenia. Fascynowała mnie natomiast giętkość językowa, świetny szkic charakterów, rozmowy, atmosfera tajemnicy.
Nie dostrzegłam wielkiej popularności tej powieści w Polsce, a to naprawdę bardzo dobra literatura i to na wszystkich płaszczyznach, bardzo polecam.

Moja ocena: 5/6

Yael van der Wouden, In ihrem Haus, tł. Stefanie Ochel, 299 str., Gutkind Verlag 2025.

środa, 10 grudnia 2025

"Mówcie mi Kasandra" Marcial Gala



Raúl to niezwykłe dziecko. Nie interesuje się typowymi dla chłopaków zabawami ani kwestiami, woli czytać, pisać poezję i fascynuje się Iliadą. Widzi w sobie Kasandrę i ma jej dar widzenia przyszłości. Już na pierwszych stronach powieści wiemy wszystko – Raúl zginie młodo jako kubański żołnierz na wojnie w Angoli. Wiemy, że zupełnie nie będzie przystawał do innych żołnierzy i że jego kapitan wykorzysta jego słabość, dosłownie. Raúl będzie grał rolę jego żony – jako niebieskooki blondyn o gładkiej skórze. Także w domu odgrywa rolę ciotki Nancy, siostry bliźniaczki swojej matki, która zmarła stosunkowo młodo na raka. Mama przebiera go za siostrę i tak też traktuje. Raúl nie czuje się dobrze w swojej skórze, nie identyfikuje się jednak jako gej, nie ma przestrzeni, by zastanowić się nad swoją tożsamością, bo wciąż spełnia życzenia innych, a jego wzorem męskości jest toksyczny ojciec, którego naśladowcą zdecydowanie nie chce zostać. Jedyną osobą, która akceptuje Raúla w pełni i rozmawia z nim o tym, co kocha najbardziej, czyli o literaturze, jest Ludmiła. To mieszkająca na Kubie Rosjanka, kochanka ojca. 

Raúl ucieka się w świat Iliady, przeżywa z Kasandrą kolejne wydarzenia i wraz z nią boleśnie odczuwa swój brak sprawczości, wszak na jej przepowiednie nikt nie zwraca uwagi. Natomiast Marcial Gala przenosi czytelniczkę między latami szkolnymi Raúla i wojną w Angoli. Mimo że przeskakujemy między wieloma planami czasowymi, i to nie chronologicznie, nie ma w tej powieści chaosu, a autor ma kontrolę nad narracją. Nawet mitologiczne wstawki nie przeszkadzają, lecz nadają historii głębszego wymiaru. Ponadto powieść napisana jest wspaniałym językiem – dosadnym, ale i poetyckim. 

Marcial Gala stworzył powieść wyjątkową, nietuzinkową, która porusza wiele tematów. Mamy tu rasizm, bezsens wojny, dyktaturę, tożsamość płciową, rolę literatury, postawę macho i zapewne wiele więcej – ale nie mamy tu tematycznego przeładowania. Kubańczykowi udało się tak ująć te tematy, że nie idealnie wplatają się w narrację. Bardzo wartościowe jest posłowie Wojciecha Charchalisa, który między innymi tłumaczy kulisy wojny w Angoli oraz udziału Kuby w tych starciach. Polecam!

Moja ocena: 5/6

Marcial Gala, Mówcie mi Kasandra, tł. Wojciech Charchalis, 248 str., Wydawnictwo Rebis 2023.

wtorek, 9 grudnia 2025

"Koronczarki. Klątwa rodziny Flores" Angélica Lopes


 

Zwróciłam uwagę na tę książkę, gdy ukazała się po polsku jako "Koronczarki. Klątwa rodziny Flores", w przekładzie Katarzyny Mojkowskiej. Brazylia leży w kręgu moich literackich zainteresowań, a książki o kobietach szczególnie, więc trafiła na moją listę. Angélica Lopes osadziła akcję tej powieści w prowincji Pernambuco, w niewielkim miasteczku. Tu właśnie tam grupa dziewcząt wyrabia przepiękne koronki, które stają się słynne w okolicy. Wzór i sposób ich wytwarzania podgląda pewnego dnia Victorina, a następnie uczy przyjaciółki. To zajęcie jest dla nich oknem na świat – dzięki sprzedaży mają szansę mieć swoje pieniądze, a te dają im możliwość decydowania o sobie. Dla rodziny Flores to ważne, bo podobno nałożona została na nią klątwa – kilka pokoleń wstecz męski przodek porzucił kochankę w ciąży, która obarczyła siedem pokoleń tej rodziny. Wszyscy męscy członkowie skazani są na rychłą śmierć, więc córki nie mają wielkich widoków na zamążpójście. Tymczasem jedna z przyjaciółek, Eugênia zostaje wydana wbrew jej woli za dużo starszego, majętnego wdowca, który traktuje młodą żonę jak przedmiot. Inês Flores jest narratorką tej powieści, a także jedyną osobą, która próbuje pomóc Eugênii. Zrozpaczona dziewczyna wymyśla bowiem tajny kod, który wyszywa na koronkach, by w ten sposób móc porozumiewać się z Inês.

W 2010 roku pokryty owym kodem welon trafia w ręce Alice – młodej studentki, która nie zna historii swojej rodziny. Alice jest zbuntowana, skonfliktowana z matką i skupia się bardziej na imprezach niż studiach. Jej przyjaciółka przypadkiem dostrzega dziwny haft i wzbudza w Alice zainteresowanie tajemnicą welonu. Dziewczyna wyjeżdża do Pernambuco, by spotkać się z ciotką, która ów welon przechowywała i poznać swoje pochodzenie. 

Lopes stworzyła sagę rodzinną, która zapewne ma na celu pokazanie sytuacji kobiet na przestrzeni tych kilku pokoleń. Na początku XX wieku, gdy Eugênia zostaje zmuszona do małżeństwa jest ona tragiczna – nie tylko mężczyźni, ale i własne matki i ciotki wpychają dziewczyny w ramiona przemocowych mężów, nie dostrzegają sygnałów i wymieniają się informacjami, jak złamać ducha zbyt rozbrykanych i hardych córek. To w tym czasie, w Recife, powstają pierwsze ruchy feministyczne, o których żyjące na dalekiej prowincji kobiety dowiadują się przypadkiem. W XXI wieku jest inaczej, ale nie do końca. Alice słucha w radiu historii młodej kobiety, która wyrwała się wprawdzie od partnera-kata, ale straciła dziecko. Brak tu jednak prawdziwej sagi rodzinnej – opiera się ona na opisie rzucenia klątwy i kilku zdaniach o kolejnych pokoleniach. Jako że patrzymy na wydarzenia oczyma Inês w zasadzie nie dostajemy zbyt wiele tła, a charkterystyka postaci jest szczątkowa lub groteskowa. Nie poznajemy motywacji męża Eugênii, dziwne się wydaje zaakceptowanie zdrady ciotki Firminy, nie wiadomo, skąd między Alice i matką aż taka animozja. Wszystko to jest bardzo schematyczne i konstruowane pod tezę. Wyraźnie widać, że najpierw był pomysł z kodem i koronką, a pod niego autorka wymyśliła dość przewidywalną i telenowelowatą opowieść. Nie przeczę, że czyta się to lekko, ale niedosyt po lekturze jest spory!

Moja ocena: 3/6

Angélica Lopes, Die Frauen der Familie Lopes, tł. Michael Kegler, 305 str., Hanserblau 2025.

czwartek, 4 grudnia 2025

"Wiem, dlaczego w klatce śpiewa ptak" Maya Angelou


Maya Angelou była mi dotąd, wstyd przyznać, osobą praktycznie nieznaną. Nie czytałam jej poezji, nie znałam życiorysu, mignęło mi zaledwie jej nazwisko. Dzięki tej powieści zatopiłam się w klimat amerykańskiego południa lat 30. - 50., klimat oczywiście niezbyt radosny, aczkolwiek sama Maya opisuje go w tak ciepły sposób, że czyta się tę książkę jak przygodówkę.

Powieść podzielona jest na trzydzieści sześć rozdziałów, z których każdy stanowi odrębną opowieść z życia autorki, ale przy zachowaniu chronologii. Tym sposobem nie mamy dłużyzn o zwykłych dniach, Angelou koncentruje się na najważniejszych lub na najbardziej znaczących wydarzeniach z jej życia, przy okazji wspaniale oddając koloryt i warunki życia osób czarnoskórych w ówczesnych Stanach Zjednoczonych. Mogłoby się wydawać, że na ten temat wie się wszystko, ale jednak spojrzenie, a zwłaszcza odczucia dziecka rzucają inne światło i pokazują inne aspekty – dla mnie na przykład zaskoczeniem było jak odległy dla małej Mayi był świat białych i jak zerowa była styczność między tymi dwoma grupami. 

Autorka opisuje wydarzenia pozytywne, radosne, ale i te traumatyczne, po których faktycznie pozostawiono ją samej sobie. Oczywiście świadomość ówcześnie była inna, a i podejście do wychowania , ale jest to jednak porażające, podobnie jak całe podejście rodziców Angelou do dzieci. 

Czytałam dużo zachwytów nad językiem, tymczasem ja miałam z nim niejaki problem. Doceniam bardzo jego plastyczność i metaforyczność, ale w wielu miejscach owe metafory czy porównania były dla mnie niezrozumiałe – wracałam do zdań i próbowałam je zrozumieć, ale nawet po kilkukrotnym przeczytaniu pozostawałam w kropce. Podobało mi się natomiast rozróżnienie rejestrów języka, także języka białych i czarnych oraz to, jak wielką, kształtującą rolę sam język tu odgrywa.

To ważna książka, niektóre rozdziały powinien przeczytać każdy i każda, by zrozumieć istotę rasizmu, np. ten o dentyście czy o zakończeniu szkoły. Może wywalmy "Zabić drozda" z kanonu, a zastąpmy go tą autobiografią?

Moja ocena: 4,5/6

Maya Angelou, Wiem, dlaczego w klatce śpiewa ptak, tł. Elżbieta Janota, 320 str., Wydawnictwo Relacja 2022.

środa, 3 grudnia 2025

Podsumowanie listopada 2025

 

Przeczytane książki: 11

Liczba stron: 4223

Przeczytane tytuły

– "Spowita całunem" María Luisa Bombal
– "Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej" Małgorzata Grzebałkowska
– "Dom zła" Jakub Rutka
– "Alchemia" Katarzyna Zyskowska
– "Krzywy kościół" Karin Lednická
– "Podejrzany X" Keigo Higashino
– "Tam na niebie są rzeki" Elif Shafak
– "Zbędni" Wojciech Chmielarz
– "Wonderland" Hanna Nordenhök
– "Kolekcjoner śniegu" Jan Štifter
– "Dream Count" Chimamanda Ngozi Adichie

Najlepsza książka: "Kolekcjoner śniegu"

wtorek, 2 grudnia 2025

"Dream Count" Chimamanda Ngozi Adichie


Cztery kobiety opowiadają o swoich mniej lub bardziej udanych życiach. Prym wśród nich prowadzi Chiamaka, która jest też narratorką i centrum tej powieści. Pochodzi ona z bogatej nigeryjskiej rodziny, mieszka we własnym luksusowym apartamencie w USA i co krok podejmuje niezbyt szczęśliwe wybory sercowe. Mężczyźni, z którymi się wiąże, są często rozpaczliwymi próbami przywiązania się do kogoś, kto tak naprawdę nie dostrzega w niej jej osobowości. 
Chiamaka ma dwie przyjaciółki. Zikora również mieszka w USA i jest wziętą prawniczką. I ona niezbyt trafnie lokuje swoje uczucia i zostaje sama w ciąży. Natomiast Omelogor, kuzynka Chiamaki, mieszka w Nigerii, ma świetną posadę w banku i w ogóle nie jest zainteresowana zakładaniem rodziny. 
Zupełnie inną postacią jest pochodząca z Gwinei Kadiatou. Kobieta wywodzi się z bardzo biednej rodziny, a w USA uzyskała azyl. Jej przejścia są zupełnie niekompatybilne z doświadczeniami pozostałej trójki, zresztą pracuje u Chiamaki jako pani sprzątająca, a dodatkowo jest pokojówką w hotelu. To właśnie tam staje się ofiarą molestowania i całe jej życie się zmienia.

Ngozi Adichie dopuszcza każdą z tych postaci do głosu, dzięki czemu możemy poznać ich życia, motywację, cele i stosunek do płci przeciwnej. Mimo że Chiamaka, Zikora i Omelogor są w pewien sposób podobne mają inne nastawienie w kwestii związków, ale też inne wsparcie rodziny. Bo to właśnie ta ostatnia odgrywa tu ogromną rolę. O ile w przypadku Chiamaki widać wsparcie i akceptację, to w przypadku pozostałych to wsparcie podszyte jest oczekiwaniami, konwenansami i naciskami, szczególnie jeśli chodzi o zamążpójście i dzieci. Autorka wspaniale pokazuje, jak różne kobiety konfrontowane są z tymi samymi oczekiwaniami i jak ich status oraz wykształcenie pozwala im sobie z nimi radzić. Kadiatou jest wśród nich najmniej uprzywilejowana i pokornie znosi tę opresję. Adichie jednak nie na tym kontraście zasadza swoją powieść. To rzecz o wspólnocie kobiecych przeżyć mimo różnego tła społecznego – o seksizmie, oczekiwaniach rodzinnych i społecznych, emigracji, rasizmie, przemocy, ale i o przyjaźni i wspólnocie.

"Dream Count" nie będzie moją ulubioną powieścią Adichie, ale ponownie udało się jej uwieść mnie od pierwszych stron. Cenię Nigeryjkę za jej wyjątkowy talent do snucia opowieści i kreowania postaci, co idzie w parze z potoczystym językiem. Ponadto, snując te historie przemyca mimochodem wiele faktów i informacji o Nigerii, Gwinei, jedzeniu, różnicach, zwyczajach Igbo. 

Moja ocena: 4/6

Dream Count, Chimamanda Ngozie Adichie, tł. Jan Schönherr, Asal Dardan, 523 str., Fischer 2025.

poniedziałek, 1 grudnia 2025

"Kolekcjoner śniergu" Jan Štifter

 


Dominik ma dwadzieścia kilka lat, jest pół-Romem i prowadzi niezbyt ciekawe życie. Dorabia na budowie, układa sobie życie z Renatą, która ciągle odwala szalone numery. Dla Dominika w życiu liczy się tylko piwko, stosunki wiadomo jakie i zakup samochodu, który leży poza jego zasięgiem finansowym. I byłby całkiem przeciętnym facetem, gdyby nie duch dziecka, który mu się ukazuje co noc. Domonik nie zdaje sobie nawet sprawy, że budynek w którym mieszka niesie ze sobą historię. To w jego okolicach w latach 50. mieszkało dwóch chłopaków – wujek Dominika Karlos oraz jego przyjaciel Adolf. Dzieciaki mieszkają w dzielonych mieszkaniach dla wysiedleńców i penetrują pobliskie ruiny i cmentarz, a towarzyszy im Josef – duch dziecka, które utonęło wraz z matką tuż po wojnie. Trzeci plan czasowy przenosi nas w lata 30.-40., do domu Dominika, w którym mieszka rodzeństwo. Ich matka popełniła samobójstwo, więc brat decyduje się na założenie zakładu pogrzebowego, by utrzymać siebie i siostrę.

Štifter przeskakuje między tymi trzema historiami, które pozornie poza miejscem nic nie łączy. W latach 30. pozostajemy najdłużej – brat erotoman, który decyduje się być po ojcu Niemcem odnosi sukces, bo idealnie wpasowuje się w wydarzenia polityczne. Po wojnie osoby z małżeństw czesko-niemieckich nie mają jednak lekko, podobnie jak te z pochodzeniem romskim. Wspólne życie pod jednym dachem jest dla nich ogromnym wyzwaniem. Ale to tło historyczne zarysowane jest ledwie mimochodem – najważniejsze są tu jednostkowe losy, które splatają się w niespodziewany sposób i nawet jeśli już nie pamiętam o jednostkowych tragediach, to mają one wpływ na przyszłe pokolenia. Znamienne jest to, że Dominik nie interesuje się odnalezionym na strychu dziennikiem, ale zachowuje przeszłość pod postacią trzymanego w zamrażarce śniegu. 

Ta niewielka objętościowo powieść kryje w sobie wiele dobra – charakterne postaci, które potrafią denerwować, dużo historii, trudne losy i świetny język. Polecam.

Moja ocena: 5/6

Jan Štifter, Kolekcjoner śniegu, tł. Anna Radwan-Żbikowska, 264 str., Wydawnictwo Książkowe Klimaty 2023.