poniedziałek, 31 października 2022
"Śmierć pięknych saren" Ota Pavel
niedziela, 30 października 2022
"Blutbuch" Kim de L'Horizon
Blutbuch to książka jedyna w swoim rodzaju, proza, z jaką jeszcze nigdy się nie spotkałam i majstersztyk językowy. Osoba autorska stworzyła dla mnie literackie novum, o którym długo nie zapomnę. Ta powieść sprytnie nazywana jest autofikcją, główny bohater to niezaprzeczalnie alter ego osoby autorskiej. Pisze ono powieść, składającą się między innymi z listów do babci, która zapada na demencję. Zanim jednak kontakt z nią stanie się niemożliwy, chce zrozumieć, dowiedzieć się, ale i wypowiedzieć. Kim to dziecko wychowane przez matkę i babcię, rola ojca była marginalna. To dziecko zdominowane przez te kobiety, przez babcię, która ciągle mówi, rusza się, coś robi, przekłada, zagarnia, dotyka, przestawia. To dziecko, zaszufladkowane jako chłopiec, które ciągle czeka, aż się dowie, która płeć jest dla niego właściwa. To także dziecko, które niesie ciężar - mama decydując się na donoszenie ciąży, musiała porzucić szkołę i możliwość wieczorowego nadrobienia matury.
To dziecko jest teraz dorosłe i zupełnie inne niż przeciętny Szwajcar czy Szwajcarka. Kim się wyróżnia, musi się liczyć z przemocą i niezrozumieniem. Kim jest uzależnione od seksu, spotyka się z przypadkowymi mężczyznami i ryzykuje seks bez zabezpieczeń. Podczas rozmów z mamą i babcią próbuje zrozumieć, dlaczego jest, jakie jest. Te rozmowy służą jednak także odkryciu rodzinnej historii, która zasadzona jest tylko na kolejnych przodkach płci męskiej. Rodzinny sztambuch sięga XIV wieku i opisuje tylko kolejnych mężczyzn. Matka Kim spisuje więc historię kobiet, by dojść do życiorysu swojej matki i do tego, o czym się nie mówi. Babka miała bowiem starszą siostrę, która przedwcześnie zmarła. Babka nosi to samo imię i urodziła się w dzień jej urodzin. Babka miała też młodszą siostrę, która została oddana do więzienia dla kobiet, gdy w wieku piętnastu lat zaszła w ciążę. W ogrodzie rodziny stały drzewa - jedno dla każdego dziecka, wśród nich ozdobny buk, którego listowie przybiera kolor krwi. Kim docieka, skąd pomysł pradziadka na zasadzenie drzewa popularnego wśród elit. Szuka, przerzuca setki akt, przegląda książki i próbuje zrozumieć.
Blutbuch to powieść, która zasadza się na językach. Jest szwajcarski dialekt, jest niemiecki, jest angielski. Są dziesiątki neologizmów, jest slang, są rozważania językowe. Osoba autorska wychodzi od jednego słowa, podąża za skojarzeniami i dochodzi do słowa zupełnie innego - fascynujące i nieprzetłumaczalne! Jest wreszcie język inkluzywny, podkreślający niebinarność. Osoba autorska korzysta z wielu form narracyjnych - są rozważania z niebotycznie długimi zdaniami, są dialogi, są listy, są dokumenty, spisy. Są całe pasaże w języku angielskim. To jest niesamowity kobierzec możliwości i fantastyczna podróż przez język. Ten język jest też czynnikiem identyfikacji, pozwala się zdystansować od rodziny (obie kobiety mówią głównie dialektem z okolicy Berna), ale i od swoich uczuć.
Ta książka pozostanie ze mną na długo. Nie zniesmaczyły mnie sceny seksu, które tak często są wytykane osobie autorskiej, nie zniechęciły długie wywody ani niełatwy język. Byłam i jestem zachwycona. Naprawdę warto.
Moja ocena: 6/6
Kim de L'Horizon, Blutbuch, 336 str., DuMont Buchverlag 2022.
sobota, 29 października 2022
"Poufne" Mikołaj Grynberg
piątek, 28 października 2022
"Czepiec" Katarína Kucbelová
środa, 26 października 2022
"Wdzięczność" Delphine de Vigan
Michka się starzeje i stopniowo traci wszystko. Tym wszystkim jest dla niej mowa. Zawodowo zajmowała się dziennikarstwem i korektą, więc słowa były podstawą jej egzystencji, a teraz uciekają, zmieniają się miejscami, przeskakują. Gdy przestaje sobie radzić z samodzielnym życiem, przeprowadza się do domu seniora. Pomaga jej w tym młoda sąsiadka - Marie. Gdy była dziewczynką, to właśnie Michka się nią zajmowała i dawała oparcie.
Michka niezbyt dobrze adaptuje się w domu seniora, męczą ją koszmary z groźną dyrektorką w roli głównej, która ją beszta za źle spełniane obowiązki, jednak nawiązuje więź z Jérômem, logopedą, który odwiedza ją dwa razy w tygodniu, by pomóc jej walczyć z afazją. Michka woli jednak z nim rozmawiać, niż wykonywać ćwiczenia. Stopniowo dowiadujemy się, że niesie ze sobą ciężar, który rozpoczął się w czasie II wojny światowej, gdy została oddana pod opiekę przypadkowej parze.
To krótka książka, więc nie chcę zdradzać nic więcej z treści, by nie zepsuć przyjemności czytania. W tak niewielkiej formie autorka ujęła jednak sporo tematów. Oczywiście jest to tytułowa wdzięczność - Michki wobec jej przybranych rodziców, ale i Marie wobec Michki. To wdzięczność niewypowiedziana, która pragnie się uwolnić. To jednak także powieść o samotności - dziecka przede wszystkim. Zarówno Marie i Michka, z różnych przyczyn, jej doświadczyły. I wreszcie to powieść o starości - o powolnym traceniu siebie i odchodzeniu. Ten obraz de Vigan nakreśliła bardzo sugestywnie. Sama afazja na pewno była sporym wyzwaniem dla tłumaczki, z którego świetnie się wywiązała.
Ciekawa powieść, która daje do myślenia.
Moja ocena: 5/6
Delphine de Vigan, Wdzięczność, tł. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, 176 str., Wydawnictwo Sonia Draga 2020.
wtorek, 25 października 2022
"Operator 112" Roman Klasa
Sięgając po tę książkę, miałam nadzieję na reportaż o pracy osoby, która odbiera telefony alarmowe, opis ciekawych przypadków i działania służb. Owszem można to w tej publikacji znaleźć, ale nie jest to jej temat główny.
Operator 112, jak zresztą sama nazwa wskazuje, to powieść o operatorze jako człowieku, czyli Romanie Klasie. Autor opisuje swoją ścieżkę edukacji, może nie od przedszkola, ale jednak od dość wczesnych etapów, z których dowiadujemy się, jakie niesprawiedliwości mu się przytrafiły w gimnazjum czy technikum. Zanim jednak to zrobi, w przydługim wstępie, w trakcie którego poczułam pierwszy impuls do wyłączenia audiobooka, opowiada o sobie. Dowiedziałam się więc, jakim człowiekiem z punktu widzenia samego autora jest Roman Klasa - inteligentnym introwertykiem, który nie wierzy w swoje siły i nie lubi ludzi, mówiąc w wielkim skrócie. Sam autor potrzebował bowiem trochę więcej miejsca, by opisać swój charakter. Następnie, chcąc nie chcąc, poznałam ścieżkę studiów Klasy i jak podjął decyzję o aplikacji na stanowisko operatora, jak wyglądała rekrutacja, a następnie szkolenie. Dużo tu odniesień do innych ludzi, nudnawych opisów siebie i własnego życia oraz miejsca pracy. W kolejnym rozdziale autor przechodzi wreszcie do meritum, czyli historii powstania tego numeru alarmowego, opisu jego technicznego działania w rejonie Trójmiasta oraz problemów związanych z funkcjonowaniem i przełączeniem na 112 dotychczasowych numerów alarmowych. Dopiero teraz poznamy sposób pracy, przypadki oraz trudności z jakimi autor się spotkał, tworzenie zgranego zespołu - nie będzie jednak tych informacji bardzo dużo, bo jak się okazuje, praca operatora polega tylko na przełączaniu kolejnych rozmów do odpowiednich służb. Siłą rzeczy autor nie zna więc dalszych losów poszkodowanych, których, czasem bardzo dramatyczne, telefony odebrał.
Ciekawe są także informacje o wpływie tej pracy na funkcjonowanie i życie autora. Klasa opisuje niskie zarobki, długie godziny zmian, zmęczenie, lęk, świadomość nieszczęść, jakie mogą się nam przytrafić.
Mimo wyżej wymienionych ciekawostek odebrałam tę książkę jako zupełnie zbędną. Nie odczuwałam potrzeby poznania życia Romana Klasy i wcale nie chciałam aż tak głęboko w nie wejść.
Moja ocena: 2/6
Roman Klasa, Operator 112, 264 str., Wydawnictwo MOVA 2020.
poniedziałek, 24 października 2022
"Od jednego Lucypera" Anna Dziewit-Meller
Tematyka śląska zawsze jest dla mnie magnesem i książkę Anny Dziewit-Meller od dawna planowałam przeczytać. Nie po raz pierwszy niepotrzebnie z lekturą zwlekałam, bo opowieść o rodzinie Solików wciągnęła mnie bez reszty, mimo że spodziewałam się bardziej reportażu fabularnego niż sagi rodzinnej.
Od jednego Lucypera to przede wszystkim powieść o kobietach, śląskich babach, które nie mają czasu na sentymenty, głupią godkę o uczuciach, bo je przeca tyle roboty, i trza łobiod narychotwać i pranie zrobić i chopu szłapy umyć i chałpa wypucować. Kaj by tam był czas na głupoty. W takiej właśnie zdominowanej przez kobiety rodzinie dorastała Kasia. Dodać należy, że to rodzina pełna tajemnic, bo niby czemu wszyscy mężczyźni z niej tak szybko znikają, czemu mama Kasi tak młodo umarła i kim jest tajemnicza postać na zdjęciu babci z komunii?
Dziewit-Meller prowadzi swoją narrację dwutorowo. Jest więc Katarzyna, naukowczyni, która mieszka w Niderlandach, pracuje na uniwersytecie, pisze doktorat i próbuje zapomnieć o swojej rodzinie, z której ostała się już tylko babcia. Kasia odniosła sukces, zarabia przecież w euro, ma nawet panią do sprzątania. Nie ma jednak w sobie spokoju. Mimo że próbuje odciąć się od rodzinnych tajemnic i powiązań, to ta więź wciąż w niej tkwi i nie pozwala jeść. Nie pomoże na to żaden holenderski psycholog ani psychiatra.
W latach 40. XX wieku tuż po wojnie cała Polska ruszyła do roboty, by odbudować nową ojczyznę. Kraj, w którym nie było miejsca na śląskość i obcość, za to wreszcie znalazło się w hutach i kopalniach miejsce dla kobiet. Do chorzowskiej huty ruszyła więc Maryjka Solik, starsza siostra Kasinej babci, która obiecywała sobie po tej pracy wyrwanie się z biedy i samodzielność. Dziewit-Meller opiera się tu na licznych tekstach archiwalnych, cytując ich fragmenty. Pozorne równouprawnienie kobiet oczywiście nie dawało im żadnej wolności, a jedynie dokładało pracy i zmartwień. Tak też było w przypadku Maryjki, która na własnej skórze doświadczyła niesprawiedliwości i chichotu historii.
Od jednego Lucypera to powieść częściowo o śląskiej historii, o istocie śląskości kobiet i o rodzinnej toksyczności. To powieść z zacięciem feministycznym, ale głęboko osadzona w hajmacie, którego nie sposób się wyzbyć nawet na obczyźnie. To wreszcie powieść, która uwodzi językiem - opisywanym jako kwiecisty, ja go jednak odebrałam jako dosadny, nadający rzeczy słowo, różnorodny i cudownie śląski.
Dobra rzecz, ciekawa historia i świetnie opisany anturaż.
Moja ocena: 5/6
Anna Dziewit-Meller, Od jednego Lucypera, 304 str., Wydawnictwo Literackie 2020.
niedziela, 23 października 2022
"Dziewczyna, która wiosłowała w stronę tęczy" Rakel Helmsdal
Argantael ma szesnaście lat i całe życie jej się zawaliło. Nastolatka postanawia podrzeć swój pamiętnik, rzucając jego karty w wody fiordu. Nic nie ma już sensu, dziewczyna rozczarowała się miłością, przyjaciółmi, rodziną. Przejmująca samotność i brak możliwości rozmowy popychają ją do ostateczności. Wypłynąć daleko we fiord, porzucić wszystko, skończyć z życiem, które nie ma perspektywy. To nie są myśli obce nastolatkom, ale w przypadku osób samotnych stają się niebezpieczne.
Rozdziały opisujące sytuację aktualną przeplatają się ze wspomnieniami - Argantael to dziewczyna z dobrego, bogatego domu, w którym nikt nie poradził sobie z chorobą psychiczną matki. Rozpaczliwie szuka oparcia w dużo starszym chłopaku, traci przyjaźnie i szuka struktury, ram w tym, co dzieje się z jej ciałem i umysłem. Gdy odkrywa nową prawdę o sobie i swojej seksualności, nie ma obok nikogo, kto wsparłby zagubioną dziewczynę.
Nie ona jedna boryka się z problemami - okazuje się, że i jej przyjaciele przeżyli swoje tragedie, a nawet je chłopak i jego przyrodnia siostra nie mieli prostolinijnego życia. Helmsdal szkicuje tę mozaikę postaci ze sporym zrozumieniem dla sposobu pojmowania świata przez nastolatków. Rozterki Argantael są autentyczne i bardzo dla tego wieku typowe. Emocje, które nią targają są uniwersalne, tak zresztą jak naszkicowany przez autorkę świat. Sięgając po tę powieść, nastawiałam się bowiem na hermetyczną społeczność Wysp Owczych. Helmsdal tworzy jednak swój własny mikrokosmos, inspirowany wprawdzie jej rodzimym krajobrazem, ale umieszczony w bliżej nieokreślonym miejscu. Autorka miesza farerskie i obce nazwiska, imiona, wprowadza aspekty dla wysp obce jak pociąg, pozbawia tę społeczność jej zamkniętości (Argantael nie słyszała wcześniej o tragedii, jakiej doświadczył jej przyjaciel). Ten zabieg czyni z tej książki powieść jak najbardziej uniwersalną, pozwalającą na identyfikację z bohaterami każdej nastolatce czy nastolatkowi. Mnie wydała się ona miejscami naiwna i przewidywalna, ale zdaję sobie sprawę, że to nie ja jestem jej grupą docelową.
Moja ocena: 4/6
Rakel Helmsdal, Dziewczyna, która wiosłowała w stronę tęczy, tł. Kinga Eysturland, 144 str., Wydawnictwo dziwny pomysł 2022.
piątek, 21 października 2022
"Pierwszy bandzior" Miranda July
wtorek, 18 października 2022
"Jak wymówić knife" Souvankham Thammavongsa
poniedziałek, 17 października 2022
"Sendlerowa. W ukryciu" Anna Bikont
niedziela, 16 października 2022
"Dziewczyna" Angelika Klüssendorf
Dziewczyna nie ma imienia, ma za to młodszego brata, a potem jeszcze jednego i matkę, i ojca. Poza imieniem nie ma jeszcze wielu rzeczy. Na przykład miłości, czułości, zrozumienia, opieki, oparcia. To, co ma nie zrównoważy tego, czego nie ma. No bo jak przemoc, alkohol, obowiązki i bieda mają stanąć w szranki z miłością i spokojem? Nie ma też co wierzyć w to, że coś się zmieni. Matka zawsze będzie matką. Tą matką, którą nigdy nią nie chciała być. Matką, która stawia na piwo i kolejnych facetów, na ulotne chwile szczęścia. Ta matka widzi w dzieciach problem, zawalidrogi i obiekty do wyśmiewania. Tak dorasta dziewczyna. Nie zna innego życia, bo przyjaciółek też nie ma. Stara sobie jakoś radzić w życiu, ale wszystkie próby nie mają szans na sukces. Nastolatka nie ma siły i oparcia, by na stałe zmienić cokolwiek we własnym życiu. Zmęczona opieką nad niemowlakiem, noszeniem w nocy piwa, sprzątaniem i ciągłym życiem w strachu przed tym, co wymyśli matka, nie ma sił na zajęcie się sobą.
Oparcia nie znajdzie też w szkole, ani na policji, ani w domu dziecka. Będzie go więc szukać w książkach i marzeniach, bo to jedyne, co jej zostaje. Nawet jeśli wie, że jej marzenia nigdy się nie spełnią, dzięki nim jeszcze żyje.
Ta powieść fizycznie boli. Boli potwornie świadomość, że wiele dzieci ma taką codzienność. Klüssendorf bardzo sugestywnie i autentycznie pokazuje codzienność dziewczyny, jej myśli, wewnętrzną walkę, zależność, upadki i próby zmian swojego życia. Dodatkowego wymiaru nadaje książce kontekst NRD - to właśnie tam dorasta dziewczyna i w tym systemie próbuje znaleźć dla siebie miejsce.
Proza Klüssendorf jest bardzo sugestywna, język potoczysty, autentyczny. Nie ma tu żadnych fałszywych nut, od pierwszej strony uwierzyłam, że przemawia do mnie dwunastolatka. Świetna rzecz, bolesna, ale warto przeczytać.
Moja ocena: 6/6
Angelika Klüssendorf, Das Mädchen, 182 str., Kiepenheuer & Witsch 2011.
piątek, 14 października 2022
"Zbyt inteligentni, żeby żyć szczęśliwie" Jeanne Siaud-Facchin
czwartek, 13 października 2022
"Kroniki Tom 1" Bob Dylan
Po tę książkę sięgnęłam tylko i wyłącznie ze względu na Nobla dla autora. Piszę to na początku, bo niestety Kroniki niemożebnie mnie rozczarowały. Tak, nie jestem fanką Dylana, tak, nie słucham jego muzyki, ale chętnie poznałabym jego przemyślenia i życiorys, staram się nie ograniczać do jednej bańki przecież. Niestety opowieść Dylana jest tak potwornie nudna, że z ulgą ją odłożyłam po skończeniu.
Dylan wprawdzie opowiada o sobie, pozwala zajrzeć w jego życie prywatne, ale czyni to tak bezpłciowo i monotonnie, że trudno wskrzesić w sobie choć krztę entuzjazmu. Przede wszystkim opowieść nie jest uporządkowana chronologicznie, to raczej zbiór esejów, w których Dylan wraca do tych samych wydarzeń lub powtarza sytuacje. Po drugie autor kreuje siebie na artystę przypadkowego, który wcale nie chciał zrobić kariery, a już na pewno nie kariery barda. Sława mu ciąży, popularność przeszkadza i to widać wyraźnie w jego rozważaniach. Po trzecie książka pełna jest nazwisk, postaci, nazw lokali, ulic, dzielnic - z trudem przedzierałam się przez szczegółowe informacje o osobach, które mnie nie interesują, o których nigdy nie słyszałam i pewnie nigdy tej niewiedzy nie zmienię. Te opisy są przeraźliwie monotonne, a przecież mogłyby stanowić ciekawy kolaż, ilustrację życia w Nowym Jorku w ubiegłym wieku - no właśnie nawet dokładnie nie wiadomo, co kiedy się dzieje, bo Dylan nie dba o swojego czytelnika, a raczej zmusza go do własnych poszukiwań. Dla fanów barda to może łatwizna lub wiedza oczywista, dla mnie kolejne utrudnienie podczas lektury.
Nie ukrywam, że Nobel dla Dylana był dla mnie dużym zaskoczeniem i do dziś jest decyzją niezrozumiałą. Odbieram muzyka jako postać bardzo głęboko osadzoną w kulturze amerykańskiej, która tematyzuje tamtejsze problemy czy bolączki, a zdecydowanie wolę, gdy honorowane są mniej znane kultury.
Moja ocena: 2/6
Bob Dylan, Chronicles Volume One, tł. Kathrin Passig, Gerhard Henschel, 304 str., Hoffmann und Campe 2004.
wtorek, 11 października 2022
"Lato utraconych" Anna Kańtoch
Po satysfakcjonującej lekturze Wiosny zaginionych postanowiłam poznać całą trylogię z Krystyną Lesińską w roli głównej. Bardzo pasuje mi zwykłość tych kryminałów - osadzenie na Śląsku, zwyczajne życie, polskie realia, postać bohaterki. Kańtoch w tej trylogii cofa się, a Lato utraconych przedstawia Krystynę o dwadzieścia lat młodszą. Właśnie nagle zmarł jej mąż, a kobieta pomaga sobie w przechodzeniu żałoby pracą. Sama zresztą nie jest już najmłodsza i mogłaby zapewne przejść na wcześniejszą emeryturę i pomóc przy wnuczce. Taki scenariusz policjantce jednak zupełne nie pasuje, wszak ma tendencję do pracoholizmu.
Zadowolona jest więc z faktu, że skierowano ją do najnowszej sprawy. W lasach niedaleko Żywca odnaleziono w leśniczówce rodzinę - cztery osoby nie żyją, a jedna jest poważnie ranna. Ranny chłopiec okazuje się być dzieckiem, które zaginęło ponad dziesięć lat wcześniej w Tatrach. Krystyna wraca więc do dawnej sprawy, która kryje w sobie wiele tajemnic, ale także przypomina jej o zaginięciu brata w Tatrach, z którym (zaginięciem, nie bratem), jak wiemy z poprzedniego tomu, nigdy się nie pogodziła.
I w tym tomie wątek zaginięcia jest tematem przewodnim - okazuje się bowiem, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje być na pierwszy rzut oka. Pozorne porwanie może być ratunkiem, a życie w izolacji zbawieniem. Kańtoch kreśli ciekawe rysy psychologiczne nawet w przypadku postaci zupełnie pobocznych jak przypadkowy kierowca, który podrzucił jedną z bohaterek do miejsca zbrodni. Samo rozwiązanie zagadki śledczej nie jest oczywiste i nawet dość zawikłane, ale przyznam, że bardziej interesowały mnie w tej książce portrety psychologiczne poszczególnych. To w zasadzie wada kryminału, wszak chodzi o zbrodnię, a nie postaci, ale naprawdę z przyjemnością wysłuchałam Lata utraconych i na pewno sięgnę po kolejny tom.
Moja ocena: 5/6
Anna Kańtoch, Lato utraconych, 400 str., czyt. Aleksandra Justa, Wydawnictwo Marginesy 2021.
sobota, 8 października 2022
Statystyka wrzesień 2022
Przeczytane książki: 11
piątek, 7 października 2022
"Oprzyj swoją samotność o moją" Klara Hveberg
czwartek, 6 października 2022
"Ostatni wywiad" Eshkol Nevo
środa, 5 października 2022
"Dziewczyna z pociągu" Paula Hawkins
wtorek, 4 października 2022
"Internat" Serhij Żadan
Pasza to główny bohater Internatu - niezbyt przebojowy trzydziestoparolatek, nauczyciel języka oficjalnego, użytkownik języka lokalnego, wujek, którego siostrzeniec utknął w internacie, a tymczasem na ulicach szaleje wojna. Pasza niespecjalnie jest zaangażowany w konflikt, nie rozważa która strona jest która, o co w tym wszystkim chodzi i kto jest za co odpowiedzialny. Rusza więc do internatu gdzieś w Donbasie i przechodzi szkołę życia i przetrwania. Pasza natyka się na liczne posterunki, żołnierzy, schrony, grupy ludzi, koczuje na dworcach i w przeróżnych przypadkowych miejscach. Podczas tej wędrówki musi zająć stanowisko, stać się częścią konfliktu, nauczyć się z nim żyć, poruszać po niebezpiecznym terenie i zająć się nastolatkiem, którego faktycznie w internacie znajduje.
Narracja Żadana jest gęsta, intensywna, pełna szczegółów, opisów, ale i poezji, metafor i głębi. Pasza jako główny bohater świetnie oddaje postać zwykłego obywatela, który chce spokojnie żyć i zupełnie się nie angażować politycznie. Żadan na jakiego przykładzie ukazuje, jak nie można uciec od wojny, jak nas osacza i zmusza do przyjęcia konkretnej postawy.
Bardzo chciałam, żeby mi się ta książka podobała. Przyznaję, że sięgnęłam po nią teraz, bo literatura ukraińska zyskała nagle na popularności od początku wybuchu wojny, choć miałam ją na liście od dawna. Poszłam za tłumem, miałam przed oczami fantastyczne oceny na goodreads, ale niestety ja na tej powieści poległam. Nie potrafiłam się zaangażować w narrację, polubić głównego bohatera ani zachwycić językiem. Owszem, wymęczyłam ją do końca, ale niestety bez zupełnie żadnych emocji.
Moja ocena: 2/6
Serhij Żedan, Internat, tł. Michał Petryk, 288 str., czyt. Sebastian Konrad, Wydawnictwo Czarne 2019.