Mężczyzna jedzie samochodem przed siebie, przez zatopiony w śniegu las. Dojeżdża do punktu, w którym auto już dalej nie ma możliwości ruchu. Wysiada i rusza przed siebie. Bez planu, bez celu, w las. Otacza go biały krajobraz, tak biały, że trudno w nim cokolwiek rozróżnić. Człowiek dostrzega w lesie, między drzewami, postacie, które zdają się z nim rozmawiać.
To w zasadzie wszystko, co można o tej noweli powiedzieć. Ten tekst bowiem nie żyje treścią, a raczej budowaniem atmosfery niepokoju, próbą zanurzenia czytelniczki w hipnotycznej i wciągającej aurze.
Przyznam, że w moim przypadku się to udało, czemu posłużyła lektura książka na jeden raz, a właściwie przesłuchanie audiobooka.
Fosse płynnie prowadzi tę narrację, tak pozornie ubogą w treść, a zarazem tak hipnotyzującą i dającą przestrzeń do interpretacji. Norweg przekonuje, że strumień świadomości nie musi być trudny do czytania, nudny czy monotonny, wręcz przeciwnie – potrafi wciągać i pochłaniać.
"Białość" skłoniła mnie do rozważań o końcu, samotności i nadziei. Myślę, że to nie będzie moje ostatnie spotkanie z noblistą.
Moja ocena: 5/6
Jon Fosse, Białość, tł. Iwona Zimnicka, 50 str., ArtRage 2024.