poniedziałek, 18 sierpnia 2025

"Und alle so still" Mereike Fallwickl


"Und alle so still" jest moim pierwszym spotkaniem z prozą Mareike Fallwickl, znaną w Polsce z powieści "Wściekłość" i wnioskuję z recenzji, że niekoniecznie był to najlepszy wybór. Ta powieść rzekomo nawiązuje nawet do wyżej wspomnianej.
Fallwickl wzięła na tapet care work – pracę, na którą w polszczyźnie nawet nie mamy utartego określenia. To wszystkie te niewidzialne czynności, które przejmują kobiety: opieka nad dziećmi, nad starszymi, praca w domach opieki, szpitalach itd. Cały zakres prac, które gdzieś w tle magicznie się załatwiają. Dzieci nakarmione, pranie zrobione, dom wysprzątany, babcia zaopiekowana. Chorzy zaopatrzeni, przebrani, czyści, kolejna nadgodzina i kolejna i jeszcze jedna. A przy tym brak personalu, samotność, ciągła dyspozycyjność. I zmęczenie.

Zanim jednak Fallwickl podejmie ten temat przedstawi Elin – to młoda influencerka, która jest uzależniona od seksu. Bycie obecną w sieci zmieniło ją w osobę, która tylko funkcjonuje, gdy otrzymuje feedback na temat swojego wyglądu. Elin mieszka w hotelu matki, nie ma kontaktu z resztą rodziny. Dorastała w otoczeniu feministycznym, świadoma patriarchatu, swoich praw, ale jednak nie radzi sobie ze swoim życiem. Pewnego dnia matka wysyła ją do babci Iris, która wraz z grupą kobiet położyła się pod szpitalem. Okazuje się, że kobiety rozpoczęły cichy protest – w całym kraju porzucają swoje miejsca pracy, ale i prace domowe i kładą się na ulicach. Taka forma rewolty szokuje mężczyzn, którzy oczekują krzyków, haseł, postulatów. 

Niemka opowiada tę historię z trzech perspektyw. Elin to pierwsza z nich. Drugą jest Ruth, która pracuje w szpitalu jako opiekunka, a że jest samotna, pracuje za wszystkich, uwija się, zawsze potrafi zaradzić i znaleźć rozwiązanie w najtrudniejszej sytuacji. Ruth miała dziecko, niepełnosprawnego chłopca, którym opiekowała się sama, aż do jego śmierci.
Trzecim bohaterem jest Nuri – syn oschłego ojca i cudzoziemki, którą jego ojciec początkowo najął jako opiekunkę do czwórki dzieci, gdy został wdowcem. Nuri z pewnością nie był planowanym dzieckiem, nie skończył szkoły i teraz stara się wyrwać z domu, podejmując się najgorszych i najsłabiej płatnych prac. Haruje na kilka etatów, sprzątając, przewożąc szpitalne łóżka, myjąc pojemniki przemysłowe itd. 

O ile historia Elin poniekąd rozczarowuje, to Ruth i Nuri są silnymi i dobrze naszkicowanymi postaciami. Niestety w całej powieści zabrakło mi klamry spinającej te wątki i przesłanie autorki. 
To niewątpliwe ważna tematyka, o której wciąż i wciąż trzeba mówić, ale podjęcie jej nie ratuje całej powieści. Miałam wrażenie, że to książka pisana pod tezę, która ma mocne sceny i kilka dobrych postaci, ale niestety owa teza gdzieś mi się rozmyła, a zakończenie rozczarowało. 
Mimo tych punktów sięgnę po poprzednie powieści Fallwickl, bo cenię społecznie zaangażowane powieści, a i przekonało mnie pióro autorki.

Moja ocena: 4/6

Mareike Fallwickl, Und alle so still, 356 str., Rowohlt 2024.

niedziela, 17 sierpnia 2025

"Liść wiatru. Antologia opowiadań Ameryki Środkowej" redakcja Jerzy Kühn

 


Książkę tę kupiłam, gdy bezskutecznie szukałam powieści z krajów Ameryki Środkowej. O ile Gwatemala czy Honduras jeszcze były do przeskoczenia, to Kostaryka, Salwador czy Panama i Nikaragua stały się nie do uzyskania. Ta publikacja wydana została w 1982 roku, a zawiera opowiadania z okresu mniej więcej połowy XX wieku, napisane głównie przez mężczyzn. Zaledwie dwa teksty napisały kobiety. Z posłowia wynika, że redaktor Jerzy Kühn nie miał łatwego zadania, gdy wybierał opowiadania do zbioru. Nie dlatego, że był on tak szeroki, a raczej z powodu dostępności. Mimo że od tej publikacji minęło ponad czterdzieści lat w tym względzie niewiele się zmieniło. 

Sam zbiór czytałam bardzo długo – większość tekstów jest krótka, ale też niestety nudna. Głównymi tematami, które się stale przewijają są więzienie, ucieczki, wojsko, potyczki, polityka, a bohaterami są przeważnie mężczyźni. Teksty, które biorą na tapet życie społeczne, a w punkcie centralnym stoją kobiety czy dzieci wyróżniają się więc, ale jest ich faktycznie niewiele. Brak tu eksperymentów formalnych i w treści, brak zaskakujących point i niestety nie mam też poczucia, że poznałam bliżej ten kawałek świata. Lektura tego zbioru nie była więc bardzo satysfakcjonująca, ani nie mam poczucia, że poznałam literaturę tych krajów. Z perspektywy myślę, że w pamięci pozostanie mi zaledwie kilka motywów, ale bez ich przyporządkowania konkretnemu autorowi czy krajowi. Myślę tu o historii o psie, który porzuca swoją panią, by przyłączyć się do kapitana okupujących wojsk amerykańskich, czy o grupie dzieci emigrantów, która tworzy fantastyczne zabawy. Znajdą się tuż te nieliczne teksty społeczne – o ślubie niedopasowanej społecznie pary, o starszych damach dyskutujących o życiu czy o szwedzkim badaczu w nikaraguańskim więzieniu.

Jedno jest pewne, ten zbiór mnie utwierdził w chęci bliższego poznania literatury tych krajów i nie ustanę w poszukiwaniach bardziej współczesnych i dłuższych tekstów prozatorskich.

Moja ocena: 3,5/6

Manuel Aguilar Chávez, Rafael Arévalo Martínez, José Manlio Argueta, Miguel Angel Asturias, Eduardo Bähr, Mario Cajina-Vega, Adolfo Calero Orozco, Ernesto Cardenal, Marcos Carías, Alejandro Castro syn, Alfonso Chase, Lizandro Chávez Alfaro, Enrique Chúez, José Coronel Urtecho, Manolo Cuadra, Rúben Dario, Luis Díaz Chávez, Luis Ducoudray, Julio Escoto, Carlos Luis Fallas, Mariano Fiallos Gil, Joaquín Gutiérrez, Orlando Henriquez, Francisco Herrera Velado, Enrique Jaramillo Levi, Ramón Jurado, José Marin Cañas, Álvaro Menen Desleal, Mario Monteforte Toledo, Augusto Monterroso, Carmen Naranjo, Yolanda Oreamuno, Abel Pacheco, Julieta Pinto, Sergio Ramírez, Pedro Rivera, Samuel Rovinski, Salarrué, José León Sánchez, Fernando Silva, Rogelio Sinán, red. Jerzy Kühn, Liść wiatru. Antologia opowiadań Ameryki Środkowej, tł/ Danuta Rycerz, Teresa Marzyńska, Rajmund Kalicki, Jerzy Kühn, Zofia Siewak-Porcel, Magdalena Pabisiak, Jerzy Brzozowski, Krystyna Rodowska, Barabara Graca, Teresa Garbacik, 377 str., Wydawnictwo Literackie 1982.

sobota, 9 sierpnia 2025

"Plaga" Juliana Javierre


Sopinga to niewielkie kolumbijskie miasteczko, w którym żyje się z uprawy trzciny cukrowej. No chyba, że nadejdzie plaga. Pierwszą plagą są muchy, które są wszędzie, bzyczą nieustannie, wpadają do jedzenia, do oka, wszędzie łażą, wszędzie leżą musze truchła. No to zwalczymy je ropuchami – one tak świetnie jedzą muchy. I rozmnażają się jak szalone. Już nie wiadomo, co gorsze: bzyk much czy odgłos rozdeptanej przypadkiem ropuchy? Władza średnio sobie radzi z tą sytuacją, a radiowy głos świetnie podsumowuje aktualny stan rzeczy. 

Trzynastoletnia Emilia żyje w biedzie z matką i babcią. Żyją razem, ale jednak osobno. Każda z kobiet zmaga się ze swoimi demonami, a Emilia wydaje się tkwić między nimi. Pewnego dnia jedna z natarczywych much wlatuje do ust Emilii, a dziewczyna połyka owada. Od tego momentu czuje, że mucha składa w niej jajka i w jej brzuchu rosną nowe muchy. Dziewczyna jest zupełnie sama ze swoim lękiem i obawami. 

Javierre szkicuje atmosferę grozy, niepewności, osaczenia, lęku. Muchy i ropuchy są namacalne, obrzydliwe i natrętne. Powieść Kolumbijki jest zdecydowanie metaforą, którą zapewne można odczytywać na wiele sposobów. Ja tu widzę symboliczne przedstawienie osób rządzących życiem miejscowych – to mogą być biali, kolejne partyzantki, żołnierze... Mężczyźni, którzy przyznają sobie prawo do decydowania o być lub nie być innych, którzy szczodrze korzystają z kobiecych wdzięków. 

"Plaga" to niezwykle krótka powieść, która jednak niesie w sobie wiele sugestywnej treści. Emocjonalnie nie do końca ze mną zagrała, ale autorce nie mogę odmówić kunsztu pisarskiego, a tłumaczce świetnej roboty.

Moja ocena: 4/6

Juliana Javierre, Plaga, tł. Agata Ostrowska, 104 str., ArtRage 2025.

piątek, 8 sierpnia 2025

"Portret Lucrezii" Maggie O'Farrell


Lucrezia de'Medici, czyli Lukrecja Medycejska, jest narratorką tej powieści, która po angielsku i niemiecku nosi trafniejszy tytuł, kierujący uwagę czytelniczki na kwestię małżeństwa. Bo mimo że młoda arystokratka jest tu główną bohaterką, to autorka wydaje się koncentrować na jej życiu z perspektywy roli kobiety, w małżeństwie szczególnie. Lucrezia dorastała we Florencji, w licznej rodzinie, którą musiała opuścić jeszcze jako niemal dziecko, po ślubie z Alfonsem II Ferrara. Księżniczka zmarła jako szesnastolatka, podejrzewa się, że bynajmniej nie z przyczyn naturalnym.

Maggie O'Farrell posłużyła się życiem Lucrezii, ale także przeżyciami innych arystokratek, by stworzyć możliwą wersję jej życia. Praktycznie od zera wymyśliła charakter, okoliczności życia oraz sytuację, w jakiej znalazła się po zamążpójściu. Autorka wspomina wiele szczegółów architektonicznych, dotyczących fryzury, ubioru, jedzenia, malarstwa, które wspaniale przenoszą w szesnastowieczne Włochy.
Największą zaletą tej powieści jest jednak kreacja Lucrezii, która jest inna, nie przystaje do rodzeństwa, ale też nie ma żadnego pola manewru. Jako dziewczynka i kobieta jest marionetką, którą rządzi najpierw ojciec, a potem mąż. Jej jedynym celem w życiu jest urodzenie potomka i godne reprezentowanie męża. Nie jest to odkrywczy wniosek, ale wciąż na nowo szokujący. O'Farrell udało się stworzyć tak autentyczny portret, że trudno nie kibicować dziewczynie, a zakończenie mnie bardzo zaskoczyło. Autorka wspaniale rozłożyła napięcie, przeskakując między ostatnimi dniami życia Lucrezii, a jej dzieciństwem. Od początku nie wiadomo, co jest prawdą, a co urojeniem kobiety. Oprócz głównej bohaterki mamy tu świetne kreacje jej rodziców, sióstr, szwagierek, malarza, męża, jego przyjaciela, służącej czy niańki. To postaci naszkicowane z życiem, swadą – czytając o nich, nie ma się wątpliwości, że tak, właśnie tak mogły wyglądać i funkcjonować. 

Wspaniała powieść, napisana z rozmachem, stawiająca w centrum kobiety, a przy okazji pokazująca życie w ówczesnych włoskich księstwach. Na pewno sięgnę po jeszcze coś autorki.

Moja ocena: 5/6

Maggie O'Farrell, Porträt einer Ehe, tł. Thomas Bodmer, 448 str., Piper Verlag 2022.

czwartek, 7 sierpnia 2025

"Trans-Atlantyk" Witold Gombrowicz


W szkole nie przeczytałam jednej, jedynej lektury. Owszem, zaczęłam, ale porzuciłam. Coś, czego kiedyś nigdy nie robiłam. Niestety, mając siedemnaście lat, nie przeskoczyłam "Ferdydurke" Mając lat o wiele więcej, zapragnęłam wrócić do Gombrowicza, sądząc, że ówcześnie nie doceniłam pisarza. "Trans-Atlantyk" od dawna czekał na czytniku i dzięki wyzwaniu 25 książek na 2025 wreszcie się lektury doczekał. To nie jest długa książka, ale zajęła mi zdumiewająco dużo czasu. Przeczytałam wstęp, przeczytałam powieść i przeczytałam posłowie. Dzięki temu ostatniemu wiem, o czym czytałam i jaki był cel Gombrowicza. Ale tylko dzięki temu. 

Opierająca się na własnych doświadczeniach pisarza powieść ma na celu zdemaskowanie Polonii, układów, układzików, stosunków i pojęcia ojczyzny. Gombrowicz przypływa do Argentyny na krótko przed rozpoczęciem wojny i decyduje się tam zostać. Jako że nie śmierdzi pieniądzem, szuka wsparcia wśród licznej Polonii i w placówce dyplomatycznej, co jest dla niego przyczynkiem do napisania tej groteskowej i prześmiewczej powieści. To rzecz, która nie zasadza się na fabule, a na słowie. Gombrowicz wyraża wiele za pomocą powtórzeń, wyolbrzymień czy innych zabiegów językowych, nie poświęcając wiele uwagi prowadzeniu narracji. Ta książka to eksplozja słowa, przytłaczająca, rozbuchana i męcząca. O ile jestem w stanie docenić pojedyczne zabiegi, pomysły, wyrażenia, to całościowo jest tego dla mnie za dużo. Nie rozumiem tego stylu, nie kupuję tego natłoku, nie odnajduję się w takiej grotesce, a co za tym idzie, do Gombrowicza już nie wrócę.

Moja ocena: 2/6

Witold Gombrowicz, Trans-Atlantyk, 164 str., Wydawnictwo Literackie 2012.

środa, 6 sierpnia 2025

"Zimna kalkulacja" Michael Tsokos

 


Drugi tom cyklu z Sabine Yao podobał mi się o wiele bardziej niż pierwszy. 
Początkowo fabuła nie ma styczności z przypadkiem, który później wysunie się na pierwszy plan akcji, ale w medycynie sądowej dzieje się przecież ciągle coś. W dniu rozpoczęcia książki na stołach medyków ląduje kilka ciekawych przypadków – starsza para, której ciała znaleziono w lesie, niedaleko ich domu, w dziwnej pozycji i teatralnie przebrane, były szef policji, którego postrzelono, ciało litewskiego młodego mężczyzny w kryzysie bezdomności itd. Yao ma pełne ręce roboty i pełną głowę problemów, opiekuje się przecież nadal młodszą siostrą, która stoi u progu rozpoczęcia nowego etapu w życiu. Równocześnie na osiedlu w jednej z mniej uprzywilejowanych dzielnic Berlina ginie ośmiolatek. Yasser to odpowiedzialne dziecko, więc jego zniknięcie wzbudza od razu troskę. Niestety zarówno on, jak i matka, przebywają w Niemczech nielegalnie, dlatego poszukiwaniami zajmie się Khalaf – były współpracownik libańskiego klanu, który rządził Berlinem, a uprzednio członek służb bezpieczeństwa Jordanii. Khalaf wie, co robić, ale ma poniekąd związane ręce, bo działa w ukryciu. W pewnym momencie sytuacja wymyka się mu jednak spod kontroli i do akcji wkracza berlińska policja kryminalna i medycyna sądowa pod postacią Sabine Yao. Czas nagli, bo dziecko zniknęło już cztery dni wcześniej i nikt nie ma pojęcia, gdzie się znajduje.

W tym kryminale Tsokos dzięki dwutorowej narracji uzyskał dużo więcej napięcia – choć ja niekoniecznie tego szukam w jego książkach. Przyciągają mnie raczej fachowymi opisami, szczegółowymi wyjaśnieniami procesów zachodzących w ludzkim ciele po śmierci, a także pracy badawczej medyków sądowych, by odkryć przyczynę śmierci czy czas zgonu. Tsokos w tej kwestii nigdy nie zawodzi i mimo tak dużej liczby publikacji, ciągle potrafi zaskoczyć czymś nowym. 

Jeśli chodzi o główne postaci – w tym cyklu Tsokos postawił całkowicie na kobiety. Oprócz Sabine Yao ponownie główną rolę w śledztwie odgrywa Monica Monti – komisarka śledcza włoskiego pochodzenia. Nie ukrywam, że podoba mi się taki rozwój jego pisarstwa. Prywatna historia Yao jest ciekawym dodatkiem do bieżących przypadków. Yao nie spełnia typowych stereotypów na temat głównych bohaterów – jest poukładana, ambitna, żyje zdrowo i wspiera siostrę. W tych kreacjach widać też różnorodność berlińskiej, a właściwie niemieckiej struktury społecznej – wiele z postaci pracujących w służbach ma pochodzenie cudzoziemskie, co uważam za bardzo ważnym zabiegiem. 

Czekam na kolejne tomy tego cyklu i pozostaję wierna Tsokosowi.

Moja ocena: 5/6

Michael Tsokos, Mit kaltem Kalkül, 397 str., Knaur 2024.

wtorek, 5 sierpnia 2025

Podsumowanie lipca 2025

 


Przeczytane książki: 19

Liczba stron: 5599

Przeczytane tytuły

– "Miasto i psy" Mario Vargas Llosa
– "Boy's Life. Die Suche nach einem Mörder" Robert McCammon
– "Kein Fluss" Selva Almada
– "Rückkehr durch die Hintertür" Epeli Hau'ofa
– "Rytuały" Álvaro Ortiz
– "Lichtspiel" Daniel Kehlmann
– "Die Schiffbrüchige" Ali Zamir
– "Już się nie boję!" Naomi Watts
– "Lizystrata" Arystofanes
– "Czarnoksiężnik z Archipelagu" Ursula K. LeGuin
– "Mit Dir, da möchte ich im Himmel Kaffee trinken" Sarah Lorenz
– "Mistrzowie opowieści. O kobiecie" Autor zbiorowy
– "Mit kalter Präzision" Michael Tsokos
– "Goście" Agnes Ravatn
– "Wild wuchern" Katharina Köller
– "Das Wohlbefinden" Ulla Lenze
– "Pantaleon i wizytantki" Mario Vargas Llosa
– "Griechischstunden" Han Kang
– "Przeklęty królik" Bora Chung

Najlepsza książka: "Goście" i "Lichtspiel"

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

"Przeklęty królik" Bora Chung


Ten kultowy już zbiór opowiadań trafił w moje ręce dopiero teraz, dzięki nieśmiałemu klubowi książki i przeczytałam go nie bez satysfakcji. Bora Chung potrafi zainteresować swoimi światami i wyobraźnią. Tematycznie te opowiadania krążą wokół takich tematów jak samotność, wyobcowanie, patriarchat, rola kobiety, pamięć, a o ich wyjątkowości stanowi koktajl między tym, co prawdziwe, a tym, co mistyczne. Wiele z tych tekstów przyprawionych jest folklorem, wierzeniami, swego rodzaju mądrością ludową, tak że przypominają baśnie, legendy.
Podczas lektury tych opowiadań towarzyszyło mi wiele uczuć: od grozy, niepokoju po nawet złość. Bora Chung wplata w nie chętnie elementy makabryczne, niewygodne, przypominające horror, a nawet surrealizm. Każde z nich skłania do głębszego zastanowienia się nad tym, co autorka chce w tak krótkiej formie ująć.

Na klubie rozmawialiśmy o dwóch tekstach, bardzo różnych. Zresztą odnoszę wrażenie, że Chung potrafi pracować na różnych płaszczyznach i stworzyć teksty bardzo od siebie odmienne. Opowieść o głowie w toalecie jest tak kuriozalna, że aż fascynująca. Pomyśl Koreanki jest wyjątkowy, przyciąga w swojej istocie, ale i skłania do głębszego zastanowienia i prowadzi do raczej smutnych wniosków na temat roli kobiety w społeczeństwie. Do mnie przemawiają pomysły, które niepokoją, poruszają się na cienkiej linii między wyobrażonym, duchowym, nieuchwytnym – a jest ich tu kilka. 

Ciekawostką dla polskiej czytelniczki jest ostatni tekst, którego akcja rozgrywa się w Krakowie. Chung ma zresztą powiązania z naszym krajem, zna język polski i tłumaczy literaturę. 

Nie jest to zbiór, który pozostanie ze mną na zawsze – na pewno zapamiętam omawiane teksty, opowiadanie tytułowe, a także to zatytułowane Cieleśnienie. Zapamiętam atmosferę, poczucie niepokoju i niezwykłość pomysłów. 

Moja ocena: 4/6

Bora Chung, Przeklęty królik, tł. Marta Niewiadomska, 240 str., Wydawnictwo Tajfuny 2023.

niedziela, 3 sierpnia 2025

"Lekcje Greki" Han Kang

 


Opowieść z językiem i mową w roli głównej – to coś idealnego dla mnie. Tak pomyślałam przed lekturą, teraz już niestety tak nie myślę i spróbuję napisać, dlaczego. 
Ta powieść toczy się dwutorowo. Ona po rozwodzie, straciła władzę rodzicielską nad synem i przestała mówić. W ramach autoterapii zaczyna uczęszczać na lekcje greki. On wraca z emigracji do Niemiec i podejmuje w Korei pracę jako nauczyciel greki, od dzieciństwa ma słaby wzrok, który stopniowo się pogarsza, tak że mężczyzna już bardzo słabo widzi. Ona i on spotykają się na lekcjach i nawiązują więź porozumienia. 

Fabułę dopełniają wspomnienia obu postaci, które pozwalają zrozumieć ich motywacje i problemy związane z utratą mowy i wzroku. Ta powieść jednak nie zasadza się na fabule, a na tym, co między wierszami. Na uczuciach i przemyśleniach, które krążą wokół tematu utraty. To może być utrata ojczyzny, tożsamości, języka ojczystego, ale i języka w ogóle, utrata małżeństwa, dziecka, poczucia bezpieczeństwa. Ten cały obszar tematyczny bardzo mnie interesuje, ale niestety nie jestem kompatybilna z pisarstwem Han Kang. To moje drugie spotkanie z jej prozą i ponownie mam ten sam kłopot. Bardzo doceniam pomysł, treść, ale nie czuję porywu serca, gdy czytam te książki. Być może to mój odwieczny problem, że nie przepadam za rozpoetyzowaną prozą, być może moja wrażliwość nie współgra z tą Koreanki. Szkoda.

Moja ocena: 3/6

Han Kang, Griechischstunden, tł. Ki-Hyang Lee, 185 str., Aufbau Verlag 2024.

sobota, 2 sierpnia 2025

"Pantaleon i wizytantki" Mario Vargas Llosa


Pantaleon Pantoja kocha wojsko, a służba w siłach lądowych jest spełnieniem jego marzeń. Nie ma bardziej obowiązkowego, zdyscyplinowanego i oddanego sprawie żołnierza niż on! Jako że zasłynął z sumiennego wypełniania zadań i rozpracowywania ich w najmniejszych szczegółach, generalicja decyduje się powierzyć mu kwestię niezwykle delikatną. Otóż w Amazonii, w miastach, gdzie stacjonują Służby Lądowe źle się dzieje. Niewyżyci żołnierze gwałcą, uwodzą i pomnażają tamtejszą społeczność. Zadaniem Pantaleona jest rozwiązanie tego problemu. Logistyka to jego konik, więc kapitan zakłada służbę wizytantek – to prostytutki, które mają pomóc żołnierzom w spuszczeniu pary. Cała akcja jest dopięta na ostatni guzik i wielce tajna. Pantaleon występuje incognito, a jego pomysł przeradza się w wielki biznes. Kobiety poruszają się statkami i samolotami, każdy żołnierz dostaje płatny przydział i określony czas na wizytę wybranki. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania. Pantaleon wkrótce potrzebuje coraz więcej i więcej pracownic, bo zapotrzebowanie zgłaszają wyżsi rangą żołnierze. Równocześnie dość przeciętny na tym polu Pantaleon odczuwa wzrost popędu ku radości żony. Niestety sprawy wymkną się w pewnym momencie spod kontroli, a winnym oczywiście będzie sprawca całego zamieszania. 

Ta powieść Vargasa Llosy to fantastyczna satyra na działanie peruwiańskiego wojska, jego hipokryzję i kult władzy. Noblista porusza jednak więcej tematów – rolę mediów, powierzchowną religijność Peruwianek i Peruwiańczyków, pogoń za sektami i oczywiście machismo. Ta na pozór lekka powieść kryje w sobie wiele tematów do przemyśleń i zachwyca konstrukcją. Małżeństwo Pantaleona jest odbiciem społeczeństwa – hipokryzji, religijności na pokaz, odrzucenia i powrotu, jak gdyby nigdy nic. Postać matki Pantaleona, która akceptuje syna i wszystkie jego poczynania, choć ich nie pochwala, to także świetny przykład ról społecznych. Uległość Pantaleona i pokorne przyjęcie winy na siebie idealnie domyka tę powieść. Peruwiańczyk sięgnął także do wielu chwytów stylistycznych – są listy, reportaże radiowe, przemowy, rozkazy i przeplatające się dialogi. Dzięki temu bardzo dobrze czyta się tę powieść, bo taka konstrukcja pozwala poznać kwestię akceptacji lub nieakceptacji wizytantek z różnych perspektyw. 

Moja ocena: 5/6

Mario Vargas Llosa, Pantaleon i wizytantki, tł. Carlos Marrodán Casas, 324 str., Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 2007. 

piątek, 1 sierpnia 2025

"Das Wohlbefinden" Ulla Lenze


Jest rok 2020, Vanessa ma prawie czterdzieści lat i musi nagle opuścić swoje dotychczasowe mieszkanie w Berlinie. Szukanie nowego lokum w czasie pandemii jest trudne, do tego kobieta nie ma dużego budżetu. Podczas tej żmudnej czynności ogląda dużo za drogie mieszkanie poza Berlinem, a konkretnie w Beelitzer Heilstätten. To wyjątkowe miejsce, właśnie tam z końcem dziewiętnastego wieku powstało nowoczesne sanatorium i szpital dla chorych na gruźlicę. Przeznaczone było dla klasy robotniczej, ale wyposażeniem przodowało na świecie. Ciepła woda w kranach, centralne ogrzewanie, najlepsza klasa medyczna, przepiękna architektura, wysokokaloryczne posiłki – wszystko to miało pomóc chorym wywodzącym się z najbiedniejszych warstw społecznych. Vanessa jeszcze nie wie, że z tym miejscem łączy jej prababka. Johanna Schellmann była pisarką i jej najsłynniejsza powieść opisuje właśnie Beelitzer Heilstätten, a szczególnie jedną z pacjentek – Annę – która miała paranormalne zdolności. W owym czasie okultyzm należał do jednym z najbardziej ulubionych zajęć pań z dobrych domów, więc osoby takie jak Anna przyciągały uwagę. W dużych miastach powstawały towarzystwa spirytystyczne, lekarze, często samozwańczy, badali media i organizowali pokazy. Johanna Schellmann uległa tej fascynacji i zaprosiła Annę nawet do mieszkania w jej własny, bogatym, domu. Tymczasem mąż pisarki był lekarzem, który próbował odkryć lek na gruźlicę i przeprowadzał eksperymenty z pleśnią, co było nie w smak koleżeństwa. 

Lenze prowadzi narrację tej powieści na trzech płaszczyznach – współcześnie, w latach 60., oraz w 1907  roku. W 2020 roku wraz z Vanessą poszukujemy informacji o jej prababce, o której dotychczas niewiele wiedziała. W 1967 roku towarzyszymy Johannie, która traci już pamięć, ale wciąż próbuje pisać. Opiekuje się nią Klaus, student, który robi dla Johanny zakupy, ale i wysłuchuje historii jej życia i pisania. W 1907 natomiast młoda Johanna pracuje nad swoją powieścią i poznaje Annę. 

Autorka fantastycznie opisała Beelitzer Heilstätten, co było dla mnie największym atutem tej powieści. To miejsce fascynuje mnie od dawna, odwiedziłam je, gdy jeszcze stało w ruinie i nie było przystosowane do zwiedzania. Zachęcam do zobaczenia zdjęć stamtąd, wspaniale pokazują klimat. Niestety sama powieść mnie rozczarowała. Zabrakło mi tu zdecydowanego powiązania wątków, jakiejś konkluzji. Po zakończeniu lektury nie miałam poczucia, że wszystkie elementy i wątki łączą się w całość. Każda z tych płaszczyzn jest sama w sobie ciekawa, ale rodzinna koneksja nie wystarczyła, by je powiązać. 

Moja ocena: 4/6

Ulla Lenze, Das Wohlbefinden, 347 str., Klett-Cotta 2024.